Artykuł

PIŁKARSKI FILMWEB: Thriller w szatni, dramat na trybunach

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/PI%C5%81KARSKI+FILMWEB%3A+Thriller+w+szatni%2C+dramat+na+trybunach-86261
Fabuła filmów futbolowych zawiera się w parafrazie najkrótszej definicji melodramatu: "będzie on (piłkarz), będzie ona (piłka) i będą przeszkody". Tym bardziej warto przyjrzeć się obrazom, w których kamera opuszcza murawę i zagląda w równie ciekawe miejsca: na trybuny i do szatni.  

Natura przeszkód bohatera na jego drodze do sławy różnicuje poszczególne piłkarskie filmy: może być to alkohol ("Kiedy nadejdzie sobota"), brak pewności siebie i psychiczne blokady ("Gol!"), nieumiejętność radzenia sobie ze sławą i sukcesem ("Gol II"; "Rudo i Cursi"), bieda ("Gol!", "Rudo i Cursi", częściowo "Kiedy nadejdzie sobota"), zakazy i konwenanse ("Podkręć jak Beckham"), a nawet…hitlerowcy ("Ucieczka do zwycięstwa"). Remedium na te problemy kino zna jedno - talent.

To właśnie przewidywalność tego rodzaju fabuł nasuwa się jako wyjaśnienie faktu, iż trudno wskazać wybitny film futbolowy. Reżyserzy sięgający do piłkarskiej tematyki, rozgrywają partię wciąż tą samą talią kart: biedny, ale bardzo utalentowany chłopak, trener - mentor i opiekun, najczęściej borykający się z własnym problemami, dziewczyna z sąsiedztwa pomagająca bohaterowi plus katalog kłopotów - brak ambicji, toksyczny ojciec, alkohol, egoizm, kumple, kłopoty zdrowotne. Nie uświadczymy filmu, w którym bohater jest równie biedny, co mało utalentowany i ponosi klęskę mimo starań albo też jest utalentowany, ale bogaty, a rodzice nie pozwalają mu grać w piłkę, bo to za mało elitarny sport (pewną próbą wprowadzenia innowacji do tego podgatunku był jedynie "Podkręć jak Beckham").

W tej sytuacji warto, jak sądzę, zejść na chwilę z murawy i przyjrzeć się realizacjom, w których obiektyw kamery kierowany jest w inne rejony, mianowicie na trybuny i do szatni.

I’m Forever Blowing Bubbles

Temat kibicowania w medialnym i filmowym wydaniu przedstawiany jest w zgodzie z podobną, sztampową optyką: chuligani, rozróby, burdy, przemoc etc., Począwszy od lat 90. to stereotypowy, popkulturowo-medialny obraz. Nie znaczy to bynajmniej, że wcześniej na stadionach było spokojniej. Wcześniej po prostu mało kogo to obchodziło - przed dekadą lat 90. futbol nie był potężną, globalną maszynką do zarabiania pieniędzy, więc to, co działo się na stadionie z betonowymi trybunami, nie frapowało aż tak bardzo właścicieli, a ewentualne bójki nie były gorącym medialnym tematem, jakim sycą się całodobowe telewizje (taki finał Pucharu Polski z 1980 roku w Częstochowie pomiędzy Lechem a Legią, któremu towarzyszyły "zmagania" kilkunastu tysięcy kibiców TVN wałkowałby przez tygodnie, zmieniając tylko ekspertów i kolorowe paski).

Frapujące jest połączenie dwóch zjawisk, rozpoczynających się w latach 90.: przekształcenia europejskiej piłki nożnej w lukratywne biznesowe przedsięwzięcie oraz popularyzowanego w mediach obrazu „pseudokibica-chuligana”, burzyciela społecznego porządku. W ciągu ostatnich kilkunastu lat ukazało się sporo wspomnieniowych książek słynnych brytyjskich hooligans, rozdziałów w pozycjach o futbolu ("Jak futbol wyjaśnia świat" Foera), jedna głośna powieść ("Football Factory" Johna Kinga) i dwa filmy z akcją osadzoną "w środowisku" - oparty właśnie na wspomnianej książce obraz Nicka Love’a oraz "Hooligans" Lexi Alexander (współscenarzystą był Dougie Brimson, poczytny autor wspomnieniowych kibicowskich książek). Dla porządku wspomnijmy też o sequelu "Hooligans", który prezentuje się niczym drużyna piłkarska, z której wyprzedano wszystkie gwiazdy i zwolniono trenera. 



Fanowska identyfikacja i spory pomiędzy zwolennikami wchodzących na ekrany w odstępie roku "Football Factory" i "Hooligans" były zastanawiające. Zaliczam się zdecydowanie do zwolenników drugiego z konkurujących tytułów. Film Nicka Love'a wygląda jak charakterystyczny eksportowy produkt brytyjskiego kina drugiej połowy lat 90. z epizodyczną fabułą, szybkim montażem i zdystansowaną, ironiczną narracją. To co imponowało w kinie poprzedniej dekady, słabo sprawdza się jednak po kilku latach w tej okołofutbolowej opowieści. Zaskakująco dobrze wypada na tym tle jego konkurent - z klasyczną strukturą scenariuszową, mocniej zarysowanym bohaterem, przebiegiem akcji, punktami zwrotnymi, typowymi konfliktami, chwytami muzycznymi itd. Nie przeszkadza nawet mniejszy realizm i kilka istotnych fabularnych absurdów w opowieści Lexi Alexander - kibice okazują się tu najwyraźniej zwolennikami nauk André Bazina.  

Rycerze z szalikami i postromantycy z kiełbasami

"Hooligans" uromantycznia kibiców oraz ich hobby. Gdy przyjrzymy się bliżej opowieści Lexi Alexander, zaczyna ona przypominać ni mniej, ni więcej tylko rycerski epos. Poza prologiem nie widzimy obrazów, którymi karmią nas media - kibiców dokonujących zniszczeń czy walczących z policją, unika się również pokazywania zagrożenia z ich strony dla osób postronnych, nie związanych z ekipami innych klubów i "ustawkami". Wyjątkiem jest tu scena z psychopatycznym przywódcą kibiców Millwall - Tommym, służąca budowie jego wizerunku jako głównego czarnego charakteru i przeciwnika "dobrych rycerzy" z Green Street Elite. Walki i przemoc ograniczone są tylko do
"rycerskiego stanu" świadomie decydujących się na tą sytuację mężczyzn. Przywódca GSE Pete okazuje się w gruncie rzeczy sympatycznym nauczycielem historii. Widzimy także giermka (Matt) o niepozornej posturze, który dzięki przyjaźni z przywódcą grupy, przechodzi przemianę i uczy się walczyć o swoje. Podkreślane są nadrzędne wartości: męska wspólnota, honor, lojalność,
poświęcenie.



W rycerskich opowieściach jest miejsce również na zdrajcę, stawiającego wojowników w skrajnie niebezpiecznej sytuacji (postępek Bovvera) oraz legendarnego władcę, który abdykował (Major), a szlachetnemu bohaterowi przychodzi toczyć nierówny bój z niehonorowym przeciwnikiem, co dobrze tłumaczy porażkę herosa (pojedynek Pete’a z Tommym). Wreszcie, niczym w klasyce średniowiecznego gatunku, bohaterski rycerz świadomie decyduje się samobójczą walkę, by osłonić odwrót własnych towarzyszy i opóźnić poczynania wroga (w filmie Alexander chroni nie tyle kolegów, co kobietę i dziecko, którzy nieopatrznie znaleźli się na placu boju). Last but not least, zmierzającym na pole rozstrzygającej, ostatecznej bitwy wojownikom towarzyszy odpowiednio podniosły i poruszający motyw muzyczny.

W kontekście daleko idącego uwznioślenia i uromantycznienia najradykalniejszych kibiców w brytyjsko-amerykańskim filmie, ciekawy jest obraz kibiców w filmie Anny Kazejak-Dawid "Skrzydlate świnie". Nawet jeśli film ten realizacyjnie ustępuje przywołanym wcześniej tytułom, jest symptomatyczny - choć sam przebieg fabuły początkowo może wydawać się zbyt wydumany (akcent na "wydawać się" – pamiętacie klub o wdzięcznej nazwie Tygodnik Miliarder Pniewy, który wraz ze swoim napastnikiem Zenonem Burzawą namieszał w polskiej ekstraklasie w połowie lat 90?) to film polskiej reżyserki odnosi się do kluczowego dla współczesnej piłki nożnej konfliktu korporacyjnego biznesu z kibicowskiem etosem wierności barwom. 



Co zaskakujące, etos nie odnosi oczywistego zwycięstwa, jest nie do ocalenia, podobnie jak dewocjonalia tonące w stawie w początkowych sekwencjach filmu. I choć postawa negocjatora, zwolennika kompromisu i poszukiwacza zysku, przeciwstawiona ślepo wierzącym kibicom, nie zostaje finalnie nagrodzona, zakończenie i tak jest niecodzienne. Widzimy bowiem triumf innego etosu - nieromantycznego, drobnomieszczańskiego. Polski kibic, w odróżnieniu od swojego brytyjskiego kolegi z Green Street Elite, nie kończy śmiercią heroiczną i w żadnej mierze nie jest romantycznym bohaterem. Staje się statecznym mężem i ojcem, który spożywa kiełbasę z bułką i musztardą na tekturowej tacce. "No cóż, nie ma odwrotu. Wszystkich czeka nas to samo. Sektor rodzinny" – mówi bohater filmu.

Ponad zakazem transmisji

Filmy o kibicach oferują reżyserom pole do nieco bardziej interesującej filmowej refleksji niż te, które podglądają boiskowe wydarzenia. Jednym z problemów tych drugich może być kłopot z "zawieszeniem niewiary" widza w świat przedstawiony, wzięty z niefikcjonalnych przekazów medialnych, których bohaterowie znani są nam z imienia i nazwiska (interesującą próbą radzenia sobie z tym problemem jest trylogia "Gol", przenosząca nas m.in. do szatni Newcastle United i Realu Madryt, zapełnionej gwiazdami rzeczonych klubów). Stąd tak frapującą przestrzenią okazuje się zamknięta na co dzień dla telewizyjnych kamer piłkarska szatnia.

 Przestrzeń ta eksplorowana jest głównie przez film dokumentalny. Swoje obrazy mają tu Francuzi ("Złoto bez cenzury") i Niemcy ("Ein Sommermärchen") - niestety trudno dostępne, nawet w dobie internetowej obfitości. W Polsce powstały m.in. dwa dokumenty, podobnie często zestawiane i oceniane jak brytyjskie filmy kibicowskie. W konkurencji tej bardziej od "Trzeciej części meczu" Adama Bortnowskiego ceniony jest "W kadrze. Korea 2002" Tomasza Smokowskiego. Wydaje się jednak, że to w tym pierwszym, późniejszym i znacznie obszerniejszym dokumencie, traktującym o nieudanych eliminacjach do mundialu w RPA, udało się piłkarskiej kuchni pokazać znacznie więcej. Wpleciony w pozafilmową siatkę prasowych artykułów, telewizyjnych komentarzy, enigmatycznych wywiadów i toczonych w wokół reprezentacji intryg, układa się w bezcenną relację z reprezentacyjnego życia.

Kluczowy dla powodzenia tego rodzaju przedsięwzięć jest status dokumentalisty - to, do czego uzyskuje dostęp, na ile jest postrzegany jako zaufany człowiek ekipy, a na ile intruz, czy jest outsiderem, czy insiderem. Smokowski był przyjacielem z dzieciństwa braci Żewłakowów, poznał też innych piłkarzy kadry i był teoretycznie w pozycji bardziej uprzywilejowanej niż Bortnowski, ironicznie nazywany przez trenerów "Polańskim". A jednak to jemu udało pokazać się więcej, podczas gdy to, co znajdujemy u Smokowskiego, zbyt często wygląda na zwyczajne medialne "ustawki", na czele z długimi perorami motywującego piłkarzy Jerzego Engela.



Bortnowski podpatruje więcej: widzimy, jak ogromny jest wpływ liderów na zespół (zaskakuje tutaj ekspresją i soczystością wypowiedzi Żewłakow), obserwujemy załamanie i milczenie Boruca po kuriozalnych błędach w meczu z Irlandią Północną, imponującą charyzmę Beenhakkera, zwłaszcza w zderzeniu z jego polskim następcą na trenerskim stołku, a także wirtuozerię Holendra w sztuce psychologii (jak różne, a jednocześnie przebiegłe, są sposoby motywowania piłkarzy przed meczami w zależności od sytuacji i rywala). Uświadamiamy sobie zespołowość boiskowego wysiłku, dostrzegamy strach w oczach niektórych piłkarzy. Podglądamy narastającą presję medialną i tworzenie się mitu "oblężonej twierdzy", widzimy też piłkarzy narodowej kadry biegających za piłką po portugalskiej plaży - chłopaków zupełnie jak my, tylko takich, którzy dużo lepiej grają w piłkę. Wreszcie, niczym w doskonałym kryminale, badamy ślady intryg szefostwa PZPN, podkopujących pozycję holenderskiego trenera.

To właśnie dokumentalna "Trzecia część meczu", o walorach znacznie bardziej uniwersalnych niż zapis nieudanych eliminacji polskiej kadry, sytuuje się na czele mojego prywatnego rankingu filmów futbolowych. Kończy się przy tym zgoła inaczej niż tryumfalne fabuły, a porażka nie jest na ekranie ani tak romantyczna, ani tak fotogeniczna. Pytanie, jakiego filmu doczeka się po naszym pożegnalnym meczu z Czechami na polsko-ukraińskim Euro kadra Franciszka Smudy?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones