W Basin City nie ma superbohaterów. Są tylko potwory i ci, którzy jeszcze się nimi nie stali. Marv to jedno i drugie naraz. Z wyglądu – bestia: wielki, brutalny, z twarzą pooraną bliznami i kościstymi pięściami, które mogłyby łamać beton. Ale w środku... w środku Marv ma duszę człowieka, który wierzy w honor, lojalność i sprawiedliwość. I to właśnie dlatego świat chce go zniszczyć. Grany przez Mickey’a Rourke’a, Marv to ikona mrocznego antybohaterstwa. Człowiek, który nie pasuje do żadnego czasu, żadnego porządku. Przeszedł przez piekło – i chociaż nie wrócił czysty, wrócił z zasadami. Tylko że w Sin City zasady to coś, za co się umiera.
Historia Marva zaczyna się od nocy, która miała być zwyczajna, ale zamieniła się w ostatni rozdział jego życia. Spotyka Goldie – kobietę idealną, przynajmniej w jego oczach. Daje mu coś, czego nie miał nigdy wcześniej: dotyk, spokój, chwilę zapomnienia. A potem budzi się... obok jej martwego ciała. I coś w nim pęka. Nie dla siebie – bo Marv wie, że jego życie to tylko przypadkowy oddech między bójką a wyrokiem. Pęka dla niej. Bo ktoś odebrał życie złotej kobiecie, która dała mu chwilę człowieczeństwa. A za to, w świecie Marva, płaci się krwią. Zaczyna się krwawa krucjata. Marv nie szuka odkupienia. Szuka sprawiedliwości – tej najprostszej, najbrutalniejszej, starej jak czas. Nie ufa policji, bo ta jest skorumpowana. Nie ufa lekarzom, bo w jego świecie leczenie to tylko przedłużanie bólu. Nie ufa nikomu – tylko własnym pięściom i swojemu kodeksowi.
Marv nie jest głupi. Potrafi łączyć fakty, myśli logicznie, tropi swoich wrogów jak rasowy detektyw noir. Ale jego ciało to pole bitwy – nosi na sobie rany, których nie da się wyleczyć. Zażywa leki na głowę, bo wie, że czasem gubi czas, miejsca, wspomnienia. Ale nawet jeśli traci rozum, nigdy nie traci celu. I to czyni go nie do zatrzymania.
Dla Marva Goldie to więcej niż kobieta. To symbol – jedyny ślad piękna, z którym miał kontakt. Kiedy odkrywa, że to nie była przypadkowa śmierć, że za wszystkim stoi potężny klan Roarków, że ktoś robi interesy na morderstwie kobiet i zjadaniu ich ciał... Marv przestaje być człowiekiem. Staje się sądem ostatecznym. Z żelaznym prętem zamiast młotka. Wkracza do świata, gdzie bestie mają ludzkie twarze – jak Kevin, milczący morderca o twarzy anioła, i kardynał Roark, który pod sutanną kryje piekło. I mimo że nie ma szans, Marv wygrywa. Bo nie walczy o siebie. Walczy o to, żeby ktoś zapamiętał, że istniała dziewczyna imieniem Goldie. I że ktoś ją pomścił.
Marv wie, że nikt mu nie uwierzy. Wie, że system go rozjeżdża, jak tylko wyjdzie z cienia. I rzeczywiście – kiedy już zrobi to, po co się urodził, zostaje aresztowany, osądzony, skazany na śmierć. Mógłby uciec. Mógłby zabić wszystkich dookoła i zniknąć. Ale nie. Marv to rycerz, a rycerze umierają z godnością. W celi czeka na egzekucję, nie bojąc się śmierci. Bo wie, że raz w życiu zrobił coś ważnego. Raz w życiu był bohaterem – nie tylko w oczach Goldie, ale też w oczach samego siebie.