Pamiętam,że oglądałem film jak byłem mały i pamiętałem tylko urywki.Na pewno podobały mi się namacalne scenerie.Vangelis robi świetną muzykę do otwartych przestrzeni.A rola Hauera to perełka,w ciemnej bramie oddawałbym mu portfel na kiju.Jestem świeżo po lekturze książki więc w filmie brakuje sporo rzeczy.
No cóż. Wypada mi się tylko z tym zgodzić. Też jestem świeżo po lekturze książki. Powiem tak. Dick ma cholerne szczęście do scenarzystów, bo wszystkie ekranizacje jego książek są o wiele lepsze niż same lektury. Jedyną wspólną rzeczą, która może łaczyć film i książkę jest sam fakt podejścia do androidów, do ich zachowania, do ich życia i przeżyć. Książka jest niesamowicie chaotyczna i napisana tak, że zastanawiałem się często w jakim przedszkolu Dick rozwijał swoje umiejętności pisarskie. Nie mogę mu zarzucić tego, że miał ciekawe i oryginalne pomysły (jak chociażby sztuczne owce ;) , ale styl w jakim to opisuje jest niemożebnie nudny i laicki. Zresztą co z tego, że ma wspaniałe pomysły jak przedstawienie tych pomysłów w książce sprawia, że miałem wrażenie jakbym czytał menu pizzeri z jakiejś (kolejnej, niechcianej) ulotki reklamowej podrzuconej do skrzynki pocztowej.
Dick miał jakiś pomysł, ale już o dokładniejsze rozwinięcie i opisanie tego pomysłu już się nie pokusił (wybaczcie mi, ale po prostu mniemam, że nie był w stanie). Androidy pod przywództwem Roya wracają na Ziemię hmmm - dziwne nie? Na Ziemię, która jest zniszczona po wojnie, na Ziemię, gdzie setki łowców tylko czają się na to, żeby jakiś android wystawił łeb, żeby możnaby go mu było odstrzelić. Wracają na tę Ziemię, bo mają dosyć bycia ... niewolnikami w pozaziemskich koloniach. No super. Lepiej dać się eksterminować (Deckard, który pobija rekordy w eliminowaniu andków ;P) i ... no właśnie co otrzymują w zamian? Co chciały osiągnąć tym, że wróciły? Cały czas musiały się chować, uciekać, być własnością korporacji Rosena. Najgorsze jest to, że w całej książce postać Roy'a (który w końcu powinien być najbardziej eksponowaną postacią w opowiadaniu jako przywódca) nie odgrywa tak naprawdę żadnej roli. Naprawdę jest wiele niedomówień, niedokończonych wątków i myśli w książce, co niestety czyni czytanie jej za mało ... przejmujące (nie wiem jak to ująć). Zresztą film i książka jak już napisałem to zupełnie inna bajka.
Język językiem (faktycznie Dick pisał strasznie - albo czytałem kiepskie przekłady) ale scenarzysta zwyczajnie zignorował wątki społeczne - uzależnienia emocjonalnego od mediów i religii - na rzecz zwykłego kryminału z wciśniętym wątkiem romantycznym. Dla mnie to drastyczne okrojenie i przeinaczenie książki, która wątek śledztwa traktowała raczej po macoszemu.
Co do szczęścia nie zgodziłbym się też w przypadku "Zapłaty", która zignorowała podbudowę etyczną wykorzystywania czerpaka na rzecz rozbudowania samej akcji. "Druga odmiana" jest raczej wierna oryginałowi (który też nie miał większego polotu) choć też ostatnie zdanie opowiadania bardziej we mnie uderzyło, niż sam film. Z pozycji które porównywałem, tylko "Impostor" obronił się wprowadzonymi zmianami (przeniesieniem akcji na grunt jednej planety i lepszym rozegraniem finału).
Dobrze, ale zauważ, że przecież w książce też występuje wątek romantyczny, który właściwie hmm nawet nie jest zauważalny. Dick opisał go tak jakby opisywał składniki występujące w puszce z sardynkami: olej, sardynki... coś tam. Koniec. Żadnego większego uczucia, żadnego przywiązania... nic ludzkiego. To może znaczy, że Deckard był też androidem w książce (bo już się gubię). Dick to sugeruje poprzez słowa Rachel, ale i tak trudno coś z tego wywnioskować. A zauroczenie panną Luft? Też wątek romantyczny. No i na koniec jego żona. To już większym uczuciem darzy swoją owcę i jest bardziej do niej przywiązany. Nie potrafię ogarnąć jego wysiłku literackiego, a to z tego powodu, że większość dobrych pomysłów po prostu wrzucił do tej książki nie troszcząc się nawet o to, żeby były chociaż w średnim stopniu wyjaśnione.
No właśnie, większość wątków jest tutaj potraktowana po macoszemu tzn. w książce. Przykro mi, ale nie rozumiem po prostu co wnosi do książki postać Przyjacielskiego Buster'a i Wilbura Mercer'a. Nowy mesjasz (jeżeli chodzi o tego drugiego)? Może nieuważnie czytałem.
Nie wiem czy widziałeś wszystkie ekranizacje jego prozy? Przyznaję się, bo popełniłem mały błąd. Czytałem tylko 3 książki Dicka (a to z powodów, których można się domyślić po moim wcześniejszym poście): Ubik (niestrawialny jak dla mnie - ten sam chaos jaki występuje w BR), "Człowiek z wysokiego zamku" i "Czy androidy..." Dwa pierwsze nie zostały jeszcze przeniesione na ekran (ale coś czytałem, że są prace nad tym, żeby tak zrobić) Nie wiem jakim cudem umknął mi film właśnie wymieniany przez Ciebie "Zapłata" - muszę zobaczyć i tak samo "Druga odmiana" - mógłbyś podać linka? Tego filmu też nie widziałem.
"Impostor", który w sumie też nie był filmem najwyższych lotów, ale pod pewnym względami był ciekawy (chodzi mi o zakończenie). "Raport Mniejszości" film, który oczywiście nastawiony był jak najbardziej w kierunku komercyjnym, ale chociaż Spielberg zrobił z tego to co Spielberg potrafi najlepiej, czyli rozrywka dla mas, to świat jest wiarygodny i wytłumaczony dosyć dokładnie. "Screamers", "A scanner darkly", "Total Recall". Nienajlepsze filmy i pewnie zupełnie przeinaczone w stosunku do opowiadań na podstawie których powstały, ale ... no nie wiem, może po prostu jestem nastawiony negatywnie do Dicka i nie potrafię ocenić jego wkładu w rozwój literatury sci-fi.
Na koniec. Jeśli chodzi o porównanie książki i filmu. Cieszę się, że w filmie nie wprowadzono, tych mistycznych wątków, które występują właściwie prawie w każdym akapicie książki. Po części taki mistycyzm przejawia się w osobie Tyrell'a ... ucieleśnienie stwórcy, ale to już zupełnie inna bajka.
No i odnośnie skrzynek empatycznych, o których dosyć głośno i (podejrzewam), że właśnie to chyba najbardziej Ciebie "zabolało", że nie przedstawili tego w filmie (mogę się mylić). Pomysł jest całkiem dobry, ale jak już wcześniej wspomniałem brak mu lepszego wyjaśnienia, zobrazowania, że się tak wyrażę. Dla mnie trudno to zaakceptować, bo po prostu wygląda to jak niedokończona robota (androida ;P)
P.S. Konrad Fiałkowski w swoim opowiadaniu "Homo Divisus" miał podobny pomysł. Pomijając już kwestię oryginalności pomysłu i czy ktoś kopiował od kogoś drugiego tę właśnie wersję jestem skłonny bardziej zaakceptować, bo po prostu moim zdaniem jest bliższa samej sci-fi. Ok! To ja już skończę, bo wiem, że to zagadnienie jest bardzo rozbudowane, a jakbym miał wymienić wszystkie aspekty to prawdopodobnie nie starczyłoby mi życia.
Szczerze przyznaję, że mi też ciężko czyta się Dicka i chociaż cenię jego pomysły, to literaturą ciężko mi się zachwycić. Książkę czytało mi się bardziej jak szkic, niż literaturę.
Może nadinterpretuję książkę, ale wydaje mi się że to mógł być celowy zabieg. O byciu człowiekiem w tym świecie świadczy jedynie wynik z testu empatii. To on odsiewa androidy od ludzi, chociaż nie wszyscy ludzie potrafią go zdać. Niedorozwinięty Isidore według testu nie jest człowiekiem, jednak w książce zachowuje się bardziej ludzko niż reszta postaci. Żona Deckarda angażuje się w ruch religijny, ponieważ tylko dzięki maszynce potrafi doświadczyć wyrazistych uczuć, empatii wobec cierpiącego Mercera i jego wyznawców. Sam Deckard zaś próbuje żyć jak człowiek, angażuje się w swoją pracę, marzy o uzyskaniu wyższego statusu społecznego, nie chce by jego żona zatraciła się w merceryzmie, ale sam przy tym jest tak mechaniczny, że bliższy jest ściganym przez siebie maszynom. O tym że był (jak) android świadczyć też ma los jaki spotkał jego owcę. Przyjazny Buster to kolejna forma uzależnienia społeczeństwa. Słucha go połowa mieszkańców, to od niego dowiaduje się najświeższych informacji, przyswaja sobie jego opinie. Gdy zaczyna przeszkadzać mu rosnące zainteresowanie merceryzmem udowadnia wszem i wobec że Mercer nie jest prawdziwym mesjaszem. Co jednak z tego, skoro to ten sztuczny wytwór oferuje ludziom o wiele intensywniejsze doświadczenia niż medialny gwiazdor? Cała książka opiera się na paradoksie, że rzeczy i zjawiska sztuczne, wadliwe, czy wyrzucone poza margines zdają się bardziej autentyczni i emocjonalni niż reszta świata.
Widziałem większość ekranizacji jego dzieł ("Przez ciemne zwierciadło", "Łowcę ...", "Raport mniejszości", "Adjustment ...", "Pamięć absolutną" Verhoveena, "Impostora", "Screamers", "Zapłatę" i "Next"), ale niewiele czytałem ("Ubik", "Czy androidy ...", "Valis" oraz zbiory opowiadań "Opowiadania najlepsze" i "Zapłata"). "Druga odmiana" to tytuł krótkiego opowiadania będącego podstawą "Tajemnicy Syriusza". Wnioskując po "Valis" i "Czy androidy ..." najbliższy twórczości Dicka byłoby "Przez ciemne zwierciadło" - nielogicznie działający narkomani, niestworzone teorie i zagubienie w tym wszystkim samego siebie dalekie od filmów akcji którymi próbuje być reszta ekranizacji. Ten otępiały, odrealniony klimat bardzo mnie wciągnął. Poza tym cenię wysoko "Łowcę ...", "Raport ...", nieco niżej "Impostora" i "Pamięć ...", a nie przypasowały mi tylko niespieszne "Screamers" i nijakie "Zapłata" i "Next".
Nie porównywałbym Tyrella do Mercera. Ten pierwszy dzierży boską moc dawania życia i porzucenia swoich dzieci, podczas gdy drugi oferuje jedynie wspólne odczuwanie cierpienia za miliony, które ma stanowić namiastkę ludzkich uczuć, emocji, wiary. Tyrell jest raczej korporacyjnym geniuszem z dużym ego, zaś Mercer namiastką mistycyzmu w wyzutym z uczuć świecie.
Podsumowując. Uważam że książka ma sporo świetnych pomysłów do których nie zaliczyłbym polowania na androidy. Jest kiepsko napisana, nierzadko grubymi nićmi szyta, ale przy tym mniej banalna niż film skupiający się głównie na wątku polowania. Według mnie dobry scenarzysta mógłby umiejętnie poskładać te wątki, nieco je rozwinąć i złożyć w intrygującą historię. Scenarzysta "Łowcy ..." według mnie wybrał o wiele prostszą drogę wyrzucając trudniejsze do przedstawienia na ekranie wątki, co i tak nie zmienia mojej opinii, że to najlepszy kryminał SF jaki dotąd oglądałem, a scena z Rachel przynoszącą swe zdjęcia jest jedną z najlepszych jakie kiedykolwiek oglądałem. Wyszło świetnie, ale i tak nie tędy droga.
Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym opowiadaniu, takżechętnie przeczytam. Dzięki za tytuł!
No i to jest jakby pułapka dla całej struktury społeczeństwa przedstawionej w tej książce. Z jednej strony ludzie, którzy potrafią tworzyć (bo jak inaczej nazwać androida) nowe, organiczne byty wpadają we własne sidła próbując odsiewać tych naturalnie zrodzonych od tych stworzonych za pomocą testu, który nie gwarantuje 100 % pewności co do tego czy istota jest androidem, czy zwykłym człowiekiem.
Kolejna sprawa... Dlaczego Przyjazny Buster chciał zdyskredytować Mercera (i czy tak naprawdę Mercer istnieje, czy jest wytworem medialnym - widmem?).
Muszę jeszcze raz przeglądnąć "A Scanner Darkly", bo szczerze mówiąc nie mogłem się wgryźć w fabułę i trochę mnie właśnie odrzucił ten "kreskówkowy" sposób przedstawienia całej opowieści.
Zauważ jednak, że w scenie kiedy Roy Batty przychodzi do swojego stwórcy to Tyrell zachowuje się tak jakby miał uczucia tzn. jakby po prostu wysłuchiwał swojego syna, który przyszedł z nim porozmawiać. Mówi, że żałuje tego, że nie może dać mu więcej życia, że próbował, ale żadne metody nie działały. Próbuje mu to tłumaczyć. Jakaś (wydaje mi się) doza uczuć bije z tej sceny, czyż nie?
To zatem następne pytanie. Dlaczego świat w książce Dicka pozbawiony jest uczuć? Co to spowodowało? Zresztą ludzie jednak tak do końca nie wydają się pozbawieni empatii. Przykładem może być Deckard i jego mowa o pannie Luft i wydaje mi się ... pewnym zauroczeniu nią.
Samo polowanie na androidy pewnie służyło stworzeniu gruntu pod inne rozważania zawarte w książce. Nie zgodzę się jednak z tym, że film skupia się wyłącznie na polowaniu Deckarda na androidy. Stawia pytanie:"Kto jest bardziej ludzki i ma więcej cech ludzkich - człowiek zrodzony z naturalnego procesu ewolucji, czy android - istota organiczna, zmodyfikowana przez człowieka, służąca mu do różnych celów - człowiek pośledni, ale czy na pewno?"
Pomyślałem sobie teraz jakby miała wyglądać "alternatywna", a może raczej oryginalna wersja "Łowcy...", czyli przedstawienie dokładnie całego świata takim jak go zaprezentował Dick w książce. Z chęcią obejrzałbym coś takiego, ale pytanie - czy jest to wykonalne?
Jeśli chodzi o to opowiadanie to natrafiłem na nie tak przypadkowo trochę interesując się twórczością Lema. Lem polecał tę książkę jako jedną z lepszych przedstawicielek gatunku sci-fi rodem z Polski. Może sam pomysł zawarty w "Homo Divisus" trudno porównać do skrzynek empatycznych, ale pewne elementy wspólne są. Aha... No i bardzo proszę :)
Nie nazwałbym produkcji androidów przejawem kreatywności społeczeństwa. One były narzędziami, które produkowano bo były przydatne. Jedynie ich twórca mógł to odbierać w ten sposób. Ja traktowałem je raczej jako tanią siłę roboczą, może też dałoby się je uznać za substytut relacji interpersonalnych analogiczny do skrzynek empatycznych.
Gdy czytałem książkę, fragmenty o Przyjacielskim Busterze kojarzyły mi się z obrazem amerykańskiej telewizji z lat '50 oraz scenami z filmu "Farenheit 451", w których żona bohatera oglądając jeden jedyny kanał naturalnie przyjmowała jego błahy światopogląd. Może kanał Bustera był sposobem na nadanie ram społeczeństwu, na zapomnienie o problemach wyniszczonego świata,a pojawienie się merceryzmu burzyło propagowany przez Bustera prosty obraz świata. Może właśnie przez to uważał kult Mercera za szkodliwy lub nawet niebezpieczny.
Mercer wydał mi się wytworem medialnym, którego siła oddziaływania kazała odbierać go jak (niemal) realny byt. Ostatnią rozmowę traktowałem raczej symbolicznie.
Na ile pamiętam książkę Dicka świat w niej był wyniszczony po wojnie, niektóre rejony były chyba skażone, zaś fauna niemal całkowicie wymarła. Dick chyba nie pisał że świat pozbawiony jest uczuć i emocji, ale wyznawcy merceryzmu raczej tak go postrzegali. Mógł to być efekt wyludnienia, braku zwierząt, zatraceniu w pracy, czy czegokolwiek innego.
Gdy pisałem o Tyrellu jako ojcu który pozostawił dzieci miałem na myśli konkretne egzemplarze. To prawda że cenił swoje dzieło, że pracował cały czas nad jego rozwojem, ale każde swoje "dziecko" wysyłał do pracy w najcięższych i najmniej chlubnych miejscach kosmosu z trzyletnim terminem przydatności. Żywił uczucia wobec tej technologii, ale czy wobec konkretnych egzemplarzy?
Masz rację, że uprościłem sens filmu. Faktycznie uczłowiecza maszynę i to w większym stopniu niż książka, a do tego dobrze wpleciono wątek Tyrella, czyli spotkanie ze stwórcą oraz przerobiony wątek Rachel wprowadził do filmu perspektywę androida i lepiej pokazał ich uczucia.
Ekranizacja wierna książce byłaby sporym wyzwaniem dla twórców, ale mam nadzieję że kiedyś powstanie i nie zawiedzie oczekiwań. Odkąd ją przeczytałem czekam na pierwszych śmiałków którzy się z nim zmierzą.
To słowo - substytut mi nie za bardzo pasuje. W końcu androidy miały wolną wolę, myślały, czuły - były ludźmi tak naprawdę. Jedyne co je ograniczało to krótki czas funkcjonowania. Na przykładzie Decker'a i Rachel możnaby powiedzieć, że ich związek ma/będzie miał udaną przyszłość, tak jak w normalnie funkcjonującym związku dwóch ludzi naturalnie urodzonych.
Nie ogląłem "Farenheit 451" (jeszcze nie :), ale fakt, Przyjacielski Buster mógł pełnić taką rolę (jak opisałeś) w społeczeństwie.
Pytanie, które mi się nasuwa to: "kto stworzył Mercera?", jeżeli mówisz, że był wytworem medialnym to kto za tym stał? Trochę mnie to nurtuje :)
Tyrell jako stwórca jest dumny z tego czego dokonał. Idea stworzenia oranicznej istoty lepszej od człowieka, który powstał w procesie ewolucji była dla niego najważniejsza. Być może sam fakt tego, że potrafi powoływać do życia byty przysłonił mu tak bardzo problem ich rozterek psychicznych tego, że były używane jako siła robocza, jako maszyny, jako coś (a nie kogoś) co można w każdej chwili zastąpić. Tutaj widzimy w całej okazałości Tyrell'a jako bezdusznego stwórcę.
Jednak scena z Royem Batty w Tyrell's Corporation przywołuje takie odczucia, jakby był dumny właśnie z Batty'ego, jakby czuł jednak, że to jego "syn". Nie wiem jak to określić.
Z ekranizacją byłoby dosyć trudno tzn. chodzi mi o bardzo wierną ekranizację. Masa wątków, które występują w książce to naprawdę nie lada wyzwanie. Musiałaby trwać pewnie z kilka godzin, żeby ogarnąć je wszystkie. Fajnie by jednak było zobaczyć taki film.
I tak przy okazji to czekam na ekranizację "Neuromancera", która niby ma się pojawić. Jeżeli dosyć wiernie przeniosą taki mroczny i duszny klimat jaki występuje w książce to może być film dorównujący "Blade Runnerowi" IMHO.
Słowa "substytut" użyłem myśląc o Pris i innych modelach seksualnych. Może istniały też inne androidy oferujące towarzystwo ale bez kontekstu seksualnego. Relacja Rachel była raczej przypadkowa, nie została do tego zaprojektowana.
Z Mercerem to ciekawe pytanie. Myślałem o nim jako o oddolnej inicjatywie, czymś w rodzaju aplikacji wgranej do internetowego sklepu, która zyskała nieoczekiwanie wielką popularność i przyciągnęła uwagę świata niczym celebryta. Zyskał popularność bo zaspokajał zapotrzebowanie na przeciwwagę dla Bustera.
IMO trafnie określiłeś Tyrella. Dzieło stworzenia którego dokonał przesłoniło mu stworzenie samo w sobie. Może ta rozmowa miała taki charakter, ponieważ nie był bezduszny lecz zaślepiony.
"Neuromancera" nie czytałem, ale na sam film czekam od dawna. Wierzę że Natali będzie w stanie stworzyć soczyste, inteligentne i emocjonujące kino (choć "Splice" podkopał moje zaufanie). Dobrym materiałem na świetny film byłby jeszcze "RoboCop", ale wątpię by nowa wersja poza efektami czymkolwiek dorównała oryginałowi.