Zacznijmy od tego, że film jest piękny. Oglądając po latach nie widać znaczących różnic pomiędzy dzisiejszymi produkcjami, a produkcją prawie czterdziestoletnią. Niestety jest to jedyny pozytyw tego "arcydzieła" światowego kina.
Główny bohater jest tak płytki, jak kałuże w mieście, w którym ciągle pada, co samo w sobie jest dziwne. Nie wiemy niczego o tym kim jest, co robi, czy on w ogóle jest tym blade runnerem, nic! Cały czas pada, on jedzie z punktu A do punktu B i znajduje poszlakę. Oczywiście zdawkowe dialogi pomagają zrozumieć, że nie chce mu się zbytnio rozmawiać, bo ma robotę do wykonania. Znajduje pierwszego replikanta, strzela do niego w tłumie ludzi (sic!), replikant - kobieta umiera, przyjeżdża policja, on pokazuje odznakę i koniec historii (szkoda bo akurat zaczynało się coś dziać). W ogóle dobrze, że jest muzyka bo wiadomo kiedy oglądać, a kiedy spać. Zaraz łapie go drugi replikant, ale nagle Deus ex machina, wcześniej poznana inna replikatna ratuje mu życie i znowu szkoda, bo przynajmniej znów coś działo się na ekranie, ale już szybciutko 2/4 wrogów zabitych, odchaczone. Protagonista - Rick Deckard zakochuje się w owej replikantce po dwóch rozmowach, niemalże ją gwałci, śni mu się jednorożec, jednym słowem: niesamowite. Znowu bieganie po mieście, policja do złapania 4 replikantów, którzy mają zakaz przebywania na Ziemi, wysyła jednego gościa, jakby narzekali na nadmiar pracy. Pomijając przeciągającą się nudę, dobrniemy do końca, gdzie antagonista naszego bohatera, ścigając go bez koszulki wykrzykuje jakieś niepowiązane ze sobą hasła, łapie go, ale jednak nie zabija, potem opowiada o jakichś rzeczach, co to ich ludzie nie widzieli, że pożar na pasie oriona, a kosmos świeci och, och, później umiera bo tak chce, bohater zbiera manele i idzie do domu, gdzie czeka na niego jego sztuczna dziewczyna. Znajduje origami na podłodze - jednorożca, co może sugerować, że ten kto je zostawił, wie że deckard jest replikantem (co byłoby bez sensu), koniec.
Potem ludzie dyskutują, jaki to świetny film, bo ludzie są nieczuli jak androidy, wszyscy umrzemy, i nie wiadomo, kto będzie replikatnem, a kto nie. Potem weźcie losową książkę Dostojewskiego, spiszcie z niej motywy, powiążcie je jakoś z "Blade Runnerem" i macie Hit + arcydzieło z głębokim przesłaniem.
Wiem, że nie jest to bardzo składnie napisane, ale jest późno, a seans mocno nadwyrężył moją dzisiejszą energię którą miałem, lepiej mnie usypiała chyba tylko "Odyseja Kosmiczna"
Czuję się, jak bohater tego filmu, bo chyba mam wgrane Twoje wspomnienia - co do słowa tak samo odebrałem swój seans. Doceniam wkład tego filmu, doceniam wygląd tego filmu, doceniam klimat, ale za cholerę nie wyobrażam sobie, żebym miał przy nim przesiedzieć ponownie. Niesamowicie męczący film - i tak oglądałem go na raty. Mam wrażenie, że potem dopisuje mu się rzeczy, których tam nie ma, by ludzie mogli się poczuć odrobinę wyżej niż "prości" kinomani, prośba...
Sztuka filmowa już taka jest. Najważniejsze by film dobrze wyglądał, a treść to tak tylko przy okazji. Blade Runner wciąż wygląda całkiem nieźle, ale nie oferuje za dużo poza wyglądem.
Po pierwsze w swojej wypowiedzi nie zwróciłeś szczególnej uwagi na przesłanie tego filmu. Nie chodziło tu o to, że ludzie są niemili. Chodziło tu o zachowania replikantów. Film zadaje przede wszystkim pytanie:
Czy replikanci są ludźmi?
Z jednej strony ich ciała są sztuczne, a oni sami są nieprzystosowani społecznie. Zwróć uwagę, że Rachel trudniej odróżnić od człowieka, niż innych replikantów. Z czego to wynika? Na pewno z tego, że przebywała z ludźmi dłużej i miała ludzkie wspomnienia, ale może z czegoś jeszcze? Może z tego, że Rachel myślała że jest człowiekiem? Scenariusz jest ogólnie bardzo dobry, motywacje wszystkich bohaterów są w pełni zrozumiałe, a sama historia jest ciekawa. Poza tym, w interesujący sposób jest pokazana metropolia przyszłości i pod kątem fabularnym (ciekawe pomysły na wygląd Ziemi w przyszłości), i technicznym (wspaniałe zdjęcia, scenografie i świetna, znakomicie wpisująca się w klimat tego filmu muzyka Vangelisa). No i na koniec, mamy bardzo dobre aktorstwo, może nie ma tu jakiś naprawdę wybitnych kreacji, ale wszyscy aktorzy świetnie zagrali swoje role.
Mam nadzieje, że pomogłem niektórym zrozumieć, dlaczego "Blade runner" jest taki lubiany.
Ja się zgadzam z dobrym aktorstwem, klimatem, muzyką, ciekawą wizją przyszłości. Ale jak na dzieło, które rzekomo pochyla się nad problemem "czy replikanci są ludźmi?", film udziela nam zadziwiająco mało informacji, które pozwalałyby zająć sensowne stanowisko. Zdecydowanie więcej się skupia na tym, jak replikanci się zachowują i jakie są ich samozadeklarowane uczucia, niż jaka jest ich istota i pochodzenie. A przecież jeśli figurę woskową trudno jest nam odróżnić od człowieka na zdjęciu, to i tak nie mamy przecież wątpliwości, że to nie świadczy o jej człowieczeństwie. Jeśli chatbot mi napisze że jest mu przykro, to nie zacznę myśleć o tym, czy to aby nie świadomość i czy nie należą mu się prawa człowieka. Nie widzę powodu, żeby z replikantem miało być inaczej, gdyby był po prostu zaawansowanym robotem, ale co innego gdyby w grę wchodziło jakieś klonowanie
Zanim zaczniemy mówić o „człowieczeństwie”, warto zapytać, czy w ogóle istnieje coś takiego jak prawa człowieka, czy to tylko fikcja, w którą wszyscy wierzymy . Prawa człowieka to tylko idea, która nie działa w praktyce. Sami na gruncie naszych wzajemnych codziennych interakcji nie uznajemy tych praw jak i systemowo pozostają one iluzją. Człowiek z natury zwierzęcia jest istotą drapieżną i interesowną — współpracuje tylko wtedy, gdy to się opłaca lub gdy boi się konsekwencji. W każdym układzie — trwa ciągłe badanie granic, na ile można drugiego wykorzystać, podporządkować, przesunąć równowagę. Jest wprost powiedziane że replikanci to twór inżynierii genetycznej. Nie widzę więc żadnych przeciwskazań by mieli prawa człowieka. Można ich wszak poprawić w stosunku do wzorca. Emocje są tylko reakcją biochemiczną, wystarczy odpowiednio zaprogramować ich hormony, by byli bardziej ludzcy niż ludzie. Jeśli replikanci są niebezpieczni, to dlatego, że zbyt dobrze nas naśladują. Ok, w filmie to jednostki do zadań specjalnych, muszą mieć więc balans przesunięty w stronę socjopatii, dlatego że socjopaci są odważni, nawet za bardzo ale tego potrzeba jednostce bojowej, sprawdzającej się w extremalnych warunkach. Prawda jest taka, że w odpowiednich warunkach niemal każdy człowiek staje się psychopatą. Wojna, władza, przemoc — to tylko sytuacje, w których zdejmuje się z nas maski. No więc za wzór musieli by posłużyć odpowiedni ludzie. Nie mogą być zbyt empatyczni, ludzcy, bo nie poradzą sobie w zdeprawowanym świecie. Aczkolwiek jakiś kompromis byłby do uchwycenia. Codo zasady więc niema przeciwskazań. Wspomnienia też są niezbędne. Większość bycia ludzkim się uczy, to proces, dzieci wszak to małe potwory. Nie każde.