Kiedyś, wiele lat temu moja mama (także kinomanka) zakochała się w tym filmie. Często go wspominała, więc postanowiłam dowiedzieć się dlaczego akurat skromna ekranizacja uroczej powieści T. Capote'a wzbudziła taki zachwyt mojej rodzicielki. Skorzystałam z pierwszej nadarzającej się okazji, obejrzałam go i od tej pory...sama nie potrafię o nim zapomnieć! Dlaczego? Bo to film ponadczasowy, o niezwykłym, niepowtarzalnym klimacie. Świetny scenariusz bawi, wzrusza i urzeka subtelnością relacji łączących głównych bohaterów. Nastrój potęguje piękna muzyka z nastrojową balladą "Moon river" nuconą przez Audrey Hepburn przy akompaniamencie gitary - dla mnie jest to obok końcowej jedna z najpiękniejszych scen filmu. Nie sposób przecenić też wspaniałych kreacji aktorskich odtwórców ról Holly i Paul'a.
To wszystko sprawia, że ten film zapadł głęboko w moje serce i pamięć, więc trudno się dziwić, że i ja - tak jak kiedyś moja mama - wciąż do niego wracam...