PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1318}

Śniadanie u Tiffany'ego

Breakfast at Tiffany's
1961
7,8 159 tys. ocen
7,8 10 1 159385
7,1 47 krytyków
Śniadanie u Tiffany'ego
powrót do forum filmu Śniadanie u Tiffany'ego

Jestem prawie pewny, że do dzisiaj niejedna kobieta chciałaby być jak Holy Golightly. Równocześnie krucha i twarda, szukająca pomocy i doskonale radząca w sobie świecie samców alfa, dama z klasą, a przy tym krejzolka z sąsiedztwa. Audrey w swojej niezwykle złożonej roli protoplastki Pretty Woman zaraziła pozytywną energią ekipę filmową do tego stopnia, że cały film jest emanuje niezwykłą energią i żywotnością. Co już jest niewyobrażalnym plusem, bo mamy rok 61 - erę przypałowych filmów, w których słychać ciosy, kobiety mdleją na widok pająka, łapiąc się za głowę, a po oberwaniu kulką postać zwija się na ziemi przez 15 minut, snując monolog o życiu i śmierci. Tak frywolny i uroczy film niesamowicie odstaje od reszty stawki z tamtego okresu w kinie (Psychoza przy tym Śniadanku to aktorski żart na potęgę). Do teraz mam w pamięci sceny kradzieży masek czy też szalonej domówki u Holly - sekwencji wyrwanych z innej epoki, które do dzisiaj w różnych odsłonach i trawestacjach pojawiają się we wszelkiego typu filmach, a przede wszystkim w komediach romantycznych. Co najważniejsze jednak, dzieło Edwardsa przesycone jest autentycznym dramatem jednostki. Holly nie jest po prostu głupkowatą gąską z mieszkania obok, której największym problemem jest znalezienie chłopaka i kariera w korporacji. Scena, w której Paul w furii rzuca Holly czek na 50% ze słowami :"Masz swoje pieniądze na toaletę!" ma tyle ładunku emocjonalnego, że gdybym zobaczył to w tamtych czasach w kinie, wybuchnąłbym płaczem i leciał wystrugać im Oskara z drewna. Nie wspomnę już o drugim bohaterze melodramatu - żigolaku i niespełnionym pisarzu, z którego oczu bije taki smutek i tęsknota, że aż sam się zdziwiłem ze swojej reakcji - zachwytu nad filmem sprzed tylu dekad. A reżyseria? Te sceny, w których na pierwszym planie mokną śmieci w zaułku, a na drugim całują się bohaterowie? Nawet gdybym coś takiego zobaczył w tym roku w produkcji polskiej, zapiałbym z zachwytu, a to się działo w Fabryce Snów w 61 roku!
Aż chce się po seansie biec za Holly, pomóc jej wyjść z tego bagna nazywanego już dziś byciem galerianką, chce się być przez nią zahipnotyzowany, odrzucony i przygarnięty ponownie.
Uff, fala zachwytów popłynęła i wszystko po przemyśleniach po seansie. Ktoś postronny mógłby powiedzieć, że to dla mnie taki Obywatel Kane. Miałby rację!