Nieszablonowy western hołdujący klasykom, wdrażając jednocześnie na saloony nowe zasady:
mniej gadamy, więcej strzelamy. Do tego brak typowego podziału na czarne i białe kapelusze,
które chociażby postać odgrywana przez Crowe zdaje się zmieniać co scenę by ostatecznie w
zakończeniu (które wynika z poprowadzenia fabuły więc nie wiem czemu się na nie psioczy)
przywdziać biały.
Aktorsko na uwagę zasługuje drugi plan, zwłaszcza Ben Foster, od razu kupiłem go w roli
wściekłego bulteriera.
Przyjemne kino, które zawsze coś tam ma do przekazania. Nic odkrywczego co prawda, ale sama
forma nad wyraz przyzwoita.