UWAGA! Poniższy tekst zawiera potencjalne spoilery!
Dla mnie jako fana SF i Fantasy, a na dodatek Johna Williamsa, ten film to czysta gratka. Zresztą skłamałbym, gdybym powiedział, że nie lubię Spielberga. Ale zamiast jakiegoś naładowanego efektami specjalnymi widowiska, dostałem to co Steven lubi Nam dawać najbardziej ... a mianowicie uczucia. Ten film jest generalnie właśnie o uczuciach, a w sumie o jednym, ale chyba najpiękniejszym, o miłości. Spielberg odwoływał się już do różnych uczuć: straszył ("Sczęki", "Jurassic Park"), cierpienia wojenne, nienawiść, rasizm ("Lista Schindlera", "Amistad" czy "Szeregowiec Ryan"), czystą zabawę ("Hook", seria o Indianie Jonesie) czy też przyjaźń ("E.T."). I chyba właśnie "A.I. Sztuczna Inteligencja" jest najbardziej bliska "E.T", choć widać tu także wielki wpływ Stanleya Kubricka. "A.I." jest to inny film od tych które serwował nam Spielberg, nie wali na kolana, ale ma w sobie coś, a tym czymś są dywagacje na temat miłości i bycia człowiekiem.
W sumie scenariusz jest prosty, jest to przeniesiona w przyszłość opowieść o Pinokio, do której zresztą w filmie jest wiele odwołań. David jest pierwszym robotem, który jest w stanie odczuwać prawdziwe emocje, kochać, marzyć, płakać. Henry i Monika są małżeństwem, których syn Martin leży zamrożony w szpitalu, bez większych szans na przeżycie. Henry dostaje propozycję z pracy, by "zaadoptować" Davida. Przyjmuję ją, głównie ze względu na żonę, która od pięciu lat nieustannie "płacze" za synem. Monika jest na początku do robota zupełnie nie ufna, odtrąca go, ale z czasem zaczyna mu okazywać swoje uczucia, z wzajemnością. Dla Davida jest ona mamusią, najwspanialszą istotą na świecie. Henry zaś, który początkowo podchodził do Davida przychylniej, teraz się od niego dystansuje. Z czasem jednak Martin wraca do życia. Zaczyna rywalizację z Davidem. Zarówno Martin jak i Henry nie mają ochoty trzymać w domu dłużej mechanicznego człowieka w domu. Jedynie Monika, która w jakiś sposób pokochała małego Davida, pragnie go zatrzymać. Jednakże w skutek nieszczęśliwych wypadków, Henry każe jej oddać Davida do firmy, gdzie zostanie złomowany. Serce Moniki bierze trochę górę nad poleceniami męża i wyrzuca Davida, wraz z jego nieodłącznym misiem (też gadającym robotem) w lesie. David jest przekonany, że został wyrzucony z domu, bo nie jest prawdziwym chłopcem. Postanawia odnaleźć Błękitną Wróżkę, postać z "Pinokia" by ta zmieniła go w człowieka, a mama pokochała. W wędrówce tej pomaga mu potem inny robot - żigolak Joe. Wyruszają w podróż prowadzeni wiarą i miłością...
Cała miłość Davida, choć sztuczna w założeniu, zaprogramowana, jest jednak w jakiś sposób prawdziwa. Jest to miłość dziecka, szukającego akceptacji rodzica, jego ciepła, jego serca. Miłość z jednej strony bezinteresowna, z drugiej jednak interesowna, choć podświadomie, bo takie dzieci, czy roboty, potrzebują kogoś kto wskaże im drogę, zaopiekuje się, przytuli, pobawi, pocałuje. Problem w tym, czy człowiek jest w stanie pokochać także robota?
Scena w której Monika zostawia Davida w lesie, mnie skojarzyła się z czymś, niestety w Polsce popularnym, a mianowicie zostawianiu psów w lesie. Oto bowiem Monika wraz z Davidem (no i misiem Teddy'm) wjeżdża futurystycznym samochodem w las, gdzie zostawia ich samych, w sumie na pastwę losu. To co czuł i okazywał David pędzący za samochodem, to pewnie są te instynkty, które odczuwają pozostawione psy.
No i jest jeszcze ostania scena, kiedy to David po ponad 2 tysiącach lat, ma szansę spotkać się z ukochaną mamusią, na jeden dzień. Oczywiście, że wybiera taką możliwość. Ten jeden dzień, pełen miłości, przebywania z ukochaną osobą, to najszczęśliwszy dzień w jego życiu.
W "Sztucznej Inteligencji" mamy szansę zobaczyć jeszcze obie wierze World Trade Center, ale najpierw są one do połowy zalane przez ocean, zresztą jak cały Nowy Jork, a potem 2 tysiące lat później, stoją w środku lodowca. Sama końcówka filmu, która rozgrywa się w dalekiej przyszłości, ma w sobie coś, do czego przynajmniej mnie nie trzeba przekonywać. A mianowicie, ludzkości już nie ma. Nie jest powiedziane w jaki sposób wyginęła, ale ze sceny na targowisku, łatwo się domyśleć, że pewnie się sama wyrżnęła w jakiś sposób. Zresztą uważam, że jak za 1800 lat będzie istniał nasz gatunek, to będzie to duży sukces. Ludzie pozostawili po sobie inteligentne roboty, zupełnie inne niż David, roboty które zajęły nasze miejsce i czczą nas jako swych stwórców. Co prawda wyglądają one jak kosmici, ale to szczegół. David jest dla nich świętym artefaktem, gdyż miał kontakt z prawdziwymi ludźmi.
No i tu koniecznie trzeba wspomnieć o Haleyu Joelu Osmontcie, gdyż ta rola jest jeszcze lepsza niż w "Forrescie Gumpie" czy "Szóstym zmyśle". Tu gra on robota, gra uczucia, ale potrafi zachowywać się nienaturalnie. Jest wiele scen w których widać, jego oczy i widać, że on w ogóle nimi nie mruga. Dla ludzi (co z resztą widać w filmie) jest to odruch naturalny i niezauważalny, on go nawet nie próbuje naśladować. Niewątpliwie jest to dość ciężkie do zagrania, a często kręcenie tych samych scen wiele razy, wręcz zwiększa naturalne potrzeby mrużenia. Haley Joel Osmant jest moim osobistym kandydatem do Oscara, skoro za "Szósty zmysł" dostał nominacje, tu także na nią liczę.
Ciekawie wypada jeszcze Frances O'Connor, jako Monika. A może wynika to z tego, że ma ciekawą rolę, przechodzącą od niechęci, nienawiści, do akceptacji, cierpienia i wspaniałej miłości.
No i jeszcze efekty specjalne. Spielberg nie dał by sobie wcisnąć kaszany, tak więc są one na wysokim poziomie. W niektórych miejscach co prawda mamy trochę badziewną scenografię, ale nie jest to kwestia jej wykonania, a samego pomysłu, który i tak bardzo dobrze odpowiada swym zamierzeniom, więc również choćby dla tego warto zobaczyć ten film.
Jak już pisałem wcześniej nie jest to może film walący na kolana, nie jest to może film dla wszystkich, gdyż jest to swoista hybryda SF i przypowieści o miłości, swego rodzaju kina familijnego. Jednakże pokazuje, iż Spielberg doskonale wie jak sprzedać, pokazać uczucia. Moja ocena 7/10.