[W tekście znajduje się wiele odniesień do treści filmu- nie oglądałeś i nie chcesz sobie psuć zabawy – nie czytaj!] Na wstępie zaznaczę - przyznałem Avatarowi ocenę „3/10 – słaby”, ale doskonale rozumiem, że wielu osobom ten film może się podobać i nie mam zamiaru nikogo obrażać. Liczę na merytoryczną dyskusję. Poniżej przedstawiam moje przemyślenia na temat dzieła Camerona i uzasadnienie oceny.
1.Fabuła – Bardzo prosta, wręcz prymitywna. Film trwa ponad dwie i pół godziny, a po wprowadzających około 20-30 minutach wszystko jest jasne, do końca filmu nie ma choćby jednego niespodziewanego zwrotu akcji. Czy ktoś miał wątpliwości po której stronie ostatecznie opowie się bohater? Czy kogoś zdziwił jego romans z Neytiri? Czy ktoś nie spodziewał się po czyjej stronie stanie pani doktor czy nawet pani pilot helikoptera? W końcu od początku wydawała się sympatyczna, więc nie mogła pomagać złej korporacji. W końcu – czy ktokolwiek był zaskoczony zakończeniem historii? Przez brak żadnych zaskoczeń film jest zwyczajnie nudny i się dłuży. Jakby go odpowiednio skrócić nadawałby się na film dla dzieci (porównania z Pocahontas, które widziałem w Internecie wydają się wielce trafione). Świat przedstawiony w filmie jest czarno-biały, maksymalnie uproszczony.
2. Gra aktorska - Tutaj mamy przyzwoity poziom, ale bez żadnych rewelacji (oczywiście w chwilach, kiedy aktorzy naprawdę grają, w końcu większość filmu to animacja). Błyszczy Sigourney Weaver , zdecydowanie najlepsza w obsadzie. Główny bohater jest mało wyrazisty, wydaje się wyprany z emocji. W chwilach większego dramatyzmu (wspomnienia o bracie, kalectwo czy uczucie do obcej) zupełnie nie widać po postaci przeżywania czegoś głębszego, jakiejś przemiany wewnętrznej. Scena, w której nocą nagrywał swój wideoblog i wspominał o swoich wątpliwościach była dla mnie zupełnie nie przekonująca. Bohater grany przez Stephena Langa był zarysowany bardzo komiksowo, typowy czarny bohater zagrany dobrze - bez rewelacji, ale nie ma się do czego przyczepić. Reszta to postacie epizodyczne, niewiele wnoszące do fabuły. Nie wyróżniały się, ale też nie przeszkadzały.
3. Muzyka – Ścieżka dźwiękowa Jamesa Hornera dobrze wpasowuje się w obraz, ale nie dodaje do filmu dodatkowej jakości. Nie ma na co narzekać, ale na pewno nie będę jej słuchał na co dzień. Oczywiście nie mogło zabraknąć hitu dla massmediów - Leona Lewis. Osobiście nie cierpię jej barwy głosu, operowania nim, dramatyzmu tak plastykowego, jak to tylko możliwe. Zaznaczam jednak, że to subiektywna opinia i nie ma większego znaczenia dla oceny filmu.
4. Wątek ekologiczny – wiele osób, również na tym forum, stawia tezę, że film się niektórym osobom nie podoba ze względu na proekologiczny wydźwięk. Zupełnie nie trafia do mnie ten argument. Sam jestem zdecydowanym sympatykiem ekologii, ale w tym przypadku ten wątek jest tak samo pusty jak inne. Naprawdę ktoś myśli, że ten Cameron może przekonać do ekologii kogokolwiek powyżej 13 lat w ten sposób? Na filmie niszczą ładne drzewo obcych, to nagle wszyscy zaczną ratować drzewa na własnych podwórkach? Prędzej z dumą stwierdzą – jestem ekologiem bo lubię Avatara. Środowisko naturalne jest największym skarbem Ziemi, zapewnia nam przeżycie podobnie jak obcym w filmie, ale jestem przekonany, że tak uproszczone i infantylne ukazanie ekologii nie może nikogo tym tematem głębiej zainteresować. Przecież identyczny motyw był już 15 lat temu w „Pocahontas” – filmie dla dzieci! Nie mam pojęcia jak coś tak słabo zarysowanego może sprawić, że ktoś ten film pokocha albo znienawidzi.
5. 3D – Jak dla mnie technologia jeszcze słaba, musi się bardzo rozwinąć, aby można ją było nazwać przełomem i korzystać z niej na co dzień. Przede wszystkim oczy się szybko męczą. Do tego jakość okularów w większości kin nie jest najlepsza, plus oczywiście są noszą ślady użytkowania przez innych widzów – chociażby tłuste odciski po popcornie. Wracając do filmu – technologia 3d w filmie zdecydowanie mnie nie zachwyciła. Były może 3 momenty, w których naprawdę robiła wrażenie (wnętrze helikoptera, zrzucanie granatów, więcej nie pamiętam, płatki z drzewa nie zrobiły na mnie wrażenia, ale może coś jeszcze ciekawego było, tylko uciekło mi z pamięci), reszta spokojnie mogłaby pozostać w 2d i nie robiłoby to żadnej różnicy. To plus niewygodne okulary sprawiły, że po pewnym czasie zdjąłem je, nakładając tylko wówczas, kiedy scena ewidentnie korzystała z tej technologii. Finałowe sceny nie wywołały u mnie takiego zachwytu, jak chociażby bitwy we Władcy Pierścieni.
6. Cyrk w mediach – Arcydzieło! – tak najczęściej komentowany jest „Avatar” przez sympatyków tego dzieła. Arcydzieło, a kto tak nie myśli jest głupi, niewrażliwy, antyekologiczny i w ogóle nie zna się na kinie. Dodatkowo głównie bardzo przychylne recenzje. Muszę przyznać, że początkowo mnie to dziwiło, a po seansie i lawinowo wzrastającej liczbie takich głosów zaczęło przerażać. Dla mnie film był po prostu słaby, ale doskonale rozumiem, że komuś o innym guście czy oczekiwaniach mógł się podobać. Ale żeby od razu taka histeria? Widzę tu kawał świetnej pracy marketingowej. Jednak nazywanie filmu „arcydziełem”, „najlepszym filmem w historii, a na pewno jednym z najlepszych” uważam po prostu za bardzo głupie i wyraz elementarnego braku wiedzy na temat kina. Podobnie potwornie zawyżona jest ocena na filmwebie – 8,63! Arcydziełem można nazwać Odyseję Kosmiczną Kubricka (ocena na FW 8,31), Psychozę Hitchcocka (8,53) czy Taksówkarza Scorsese (8,52), ale Avatara? Naprawdę dla ludzi Avatar jest lepszy od wymienionych przeze mnie filmów? Chcę wierzyć, że ocena wystawiona przez kinomaniaków została zagłuszona przez osoby (w większości dzieci), które sugerują się wrzawą i opiniami kolegów , albo mają niewielki pojęcie o kinie i masowo wystawiają filmowi Camerona dychę. O dużej aktywności młodzieży niech świadczą tematy brzmiące mniej więcej „chciałbym uprawiać seks z Neytiri” czy „Szkoda, że naprawdę nie ma takich Avatarów” czyli typowa dziecięca tęsknota za światem z bajek.
7. Ocena – 3/10 – słaby. Zaznaczam, że ocena 3 nie oznacza, że film jest zupełnie do niczego i bezrefleksyjnie mieszam go z błotem. Jak mi się naprawdę film nie podoba a do tego jest bezsensowny wystawiam jeden. Ocena 3 to po prostu „słaby”. Tak jak pisałem wyżej – film bardzo przewidywalny, przez co nudny, zagrany poprawnie, ale bez rewelacji. W sumie, moim zdaniem, nie warto mu poświęcać 2,5 godziny. Z drugiej strony cała otoczka medialna i zewsząd krzyki „wielki film” itp. sprawiają, że może jednak, abstrahując od jakości samego filmu, warto wybrać się do kina, aby móc samemu ocenić i wziąć udział w dyskusji na jego temat.
Skrótowo.
1. Zgadza się, fabułą jest prosta , nie ma co się okłamywać, a ja się na przykład nie nudziłem. Jednak, jak już to na forum powtarzano setki razy, Pocahontas jest postacią historyczną (i legendarną jednocześnie). Reasumując, nie jest dla mnie zbrodnią czerpanie z legend, to, że zrobił to wcześniej Disney, o niczym nie świadczy.
2. Super fajnie, jednak mylisz animację z pojęciem preformance capture:
http://www.youtube.com/watch?v=CeHsc2ioexs
Komputerowe postacie można spokojnie nazwać makijażem, kostiumem. Jednak każdy ruch czy to Avatara, czy to Na'vi, jest grany przez aktora.
BTW. Nikt nie pamięta, jak to akademia zastanawiała się nad nominacją Serkinsa za rolę Golluma ? (a o ile się nie mylę, jego postać i tak była wspomagana przez animatorów).
3. Muzyka, gra i pasuje, racja, a kwestią gustu jest to, czy się komuś podoba, czy też nie. Mnie bardzo podeszła. Najbardziej pozytywna sytuacja jaką zauważyłem w tej kwestii, byli znajomi, którzy rozpoznali u mnie muzykę niemal po kilku nutach. JA jestem na tak.
4. Oczywiście masz rację, ciężko się nie zgodzić. Jednak, czy wydaje Ci się, że Cameron ma zamiar kogoś uczyć ekologii ? Temat jest na tacy, oglądasz, osądzasz. Nikt nie daje nam tutaj możliwości interpretacji, nie możemy moralnie postawić się za ludźmi ponieważ intencje są raczej postawione na zysk, widz zawsze będzie za Na'vi. Szanuj zieleń - proste. A teraz powiem Ci dlaczego tak jest: James Cameron, nie oczekuj od twórcy Terminatora czegoś ponad to. Zresztą Terminator to dobry przykład ( anty technologiczne przesłanie).
5. 3D, to akurat przełom, pierwszy stereoskopowy film. Koniec, kropka. Oczy oczywiście mogą boleć, ale byłeś kiedyś w IMAX'ie ? Niech Ci puszczą 2,5h film, tylko ślepy wytrzyma (mam na myśli standardowe 3D w IMAX). I wreszcie, chyba nie masz zamiaru winić Camerona za brudne okulary? Ja swoje wyczyściłem przed seansem, nie miałem na co narzekać.
Walka to już treść merytoryczna, nie kwestia 3D. I nie wypada też porównywać Władcy Pierścieni - te filmowe walki są małe w porównaniu do tych książkowych. I nie chwalmy Jacksona - chwalmy Tolkiena, nie zabierajmy mu jego największego dzieła.
6. Nie wiem czy wystarczy, że ja jestem kinomaniakiem, dałem 9/10 ale nie nazywam go arcydziełem (chociaż nim jest w kwestii technologii i efektów).
Zaczynasz wymieniać wielkie tytuły, tylko nie wiem dlaczego. Ocena filmu to kwestia jego odbioru, jego targetu. To kino rozrywkowe z najwyższej półki, gdzie Ty chcesz go z Hitchcockiem porównywać ? TO KOMPLETNIE INNE FILMY. Avatara możesz równać z Gwiezdnymi Wojnami czy Władcą Pierścieni, nie z klasyką thrilleru. W tym momencie zacząłem wątpić czy istnieje jeszcze na tym forum ktoś myślący. Co ma piernik do wiatraka ? THINK !
7. Reasumując, oczekiwałeś Bergmanna, dostałeś Camerona. Wiesz co mnie tylko zastanawia, dlaczego nikt nie rozpacza na forach Władcy i Star Wars ? Przecie to jest ten sam poziom merytoryczny. O ile ten pierwszy jest ładnie zapakowany, ten drugi ma liczne błędy montażowe i logiczne, i mimo, że mu bliżej do fantasy niż SF, nadal jest uważany za arcydzieło kina SF. WTF ?
Reasumując po raz drugi, jesteście niesprawiedliwi. Nie mierz Camerona niewłaściwą miarą, to nie fair.
"To plus niewygodne okulary sprawiły, że po pewnym czasie zdjąłem je, nakładając tylko wówczas, kiedy scena ewidentnie korzystała z tej technologii."
Autor wątku jest moim idolem, oglądał rozmazane plamy, i zakładał okulary tylko wtedy, kiedy robiły się naprawdę rozmazane bo to świadczyło o tym, że scena posiada więcej głębi :D
Mistrz :]
Co do 3D Avatar nie miał takich w oczy bijących akcentów 3D jak dotychczasowe filmy 3D. Był nakręcony bez zbędnego uwydatniania tej technologii, to było naturalne. Wydaje mi się że jakbyś miał okulary cały czas to zauważyłbyś jakość 3D w AVATARZE.
1. Generalnie się z Tobą zgadzam. Po prostu jak na tak długi film, zabrakło mi niespodzianek. Czegoś co sprawi, że po pewnym czasie oglądania filmu zamiast znużenia pojawi się nowe zainteresowanie wydarzeniami na ekranie.
2.Przyznaję, że użyłem sporego uproszczenia pisząc o "animacji". Oczywiście zdaje sobie sprawę, że aktorzy cały czas grali. Jednak to inna "gra", którą później przerabia komputer, niż tradycyjna gra aktorska i moim zdaniem nie może być porównywana. Różnica jest jednak większa niż w przypadku tradycyjnego makijażu. Gollum we WP jest świetny i Serkins odwalił kawał dobrej roboty, ale nie jestem w stanie jego pracy uczciwie porównać do "tradycyjnego" aktorstwa. Chociaż niedługo pewnie w ogóle nikt nad takimi rzeczami nie będzie się zastanawiał i takie Gollumy i Avatary będą dostawać najważniejsze nagrody aktorskie bez mrugnięcia okiem.
4. Ponownie się zgadzam. Nie pisałem o ekologi w kontekście obrazu samego w sobie, ale jego otoczki, głosów "niektórzy marudzą, bo film chwali ekologię" z którymi się nie zgadzam bo tam takich treści po prostu nie odnajduję, albo są banalne.
5. Powiedziałbym, że 3D może być przełomem, jeżeli się odpowiednio rozwinie, tak aby był sens używania tej technologii we wszystkich filmach, a później w TV. W IMAXie niestety nigdy nie byłem, nie ma w moim mieście takiego kina. Pewnie, że nie winie Camerona o stan okularów, z którymi sobie oczywiście szybko poradziłem i nie przeszkadzały mi w oglądaniu. Opisuję raczej szarą kinową rzeczywistość, oczywiście nie wpływa ona na ocenę samego filmu. Co do WP - myślę że należy oddać Tolkienowi co jego, ale Jacksona za adaptację kinową można także śmiało pochwalić. Filmy nie były idealne, do książek się nie umywają, ale nie taki był ich cel. Wspomniałem o nich, bo nawet bez 3D sceny bitew robiły na mnie dużo większe wrażenie, niż te u Camerona. A technologia użyta w Avatarze jest przecież wymieniana jako jedna z głównych zalet tego filmu.
6. Fakty są takie, że Avatar ma lepszą ocenę niż kultowe filmy, które wymieniłem. Wiem, że takimi anonimowymi ocenami nie ma sensu się przejmować, ale z drugiej strony głosowało całkiem sporo osób i ta sytuacja jest po prostu smutna. Uważam, że jest pewna skala, którą da się powiedzieć, że Psychoza jest lepsza od Avatara, tak samo, jak stwierdzić (nie zachowując właściwym proporcji, więc bez obrazy) że Chopin był lepszym muzykiem niż Doda. Dwa różne muzyczne światy, ale chyba nikt normalny nie powie, że Rabczewska ma większy talent. Na takiej zasadzie piszę, że coś jest nie halo z ocenami dla Avatara. Wracając do Camerona to dla mnie zarówno Obcy, jak i Terminator biją jego najnowsze dzieło na głowę a oceny mają oczywiście niższe (8,43 i 8,26).
7. Może dlatego, że pierwsze Star Wars miało premierę ponad 30 lat temu i od tego czasu wymagania względem kina się zmieniły. Naprawdę nie wiem dlaczego SW obrosły w taką legendę, nie było mnie na świecie kiedy wchodziły do kin. Dzisiaj mogę powiedzieć, że pierwsze trzy części (czyli Nową nadzieję i dalej) ogląda się całkiem przyjemnie, ale arcydziełami SF to bym ich na pewno nie nazwał, szczególnie, że, jak zauważyłeś, cząstki Science były tam najwyżej śladowe ilości. Bajka w kosmosie, która dzięki wielkiej kampanii promocyjnej i wypuszczaniu nowych produktów po dziś dzień przyciąga nowych fanów i tyle.
Co do Avatara - nie oczekiwałem głębokiego dramatu, ale zachęcony wieloma pozytywnymi opiniami po prostu dobrego kina rozrywkowego i tu się zawiodłem. Mierząc Camerona skalą Camerona - Terminator i Obcy ponad Avatarem., który mnie zawiódł jako film, po prostu. Pokaz najnowszych technologi świetny, ale sama treść nie dotrzymała kroku.
@Negative - Moim zdaniem - tak. Film z założenia był o strzelaniu do potworów, po pierwszej części było mniej więcej wiadomo czego oczekiwać po sequelu. Plus wątek relacji Ripley, która "straciła" własną córkę z dziewczynką w bazie moim zdaniem nie nachalny i ładnie wkomponowany. Zaraz napiszesz, że Avatar też miał być taką prostą historią. Ok, tylko Obcy, nawet rozszerzona wersja, miał lepsze tempo, wydarzenia na ekranie przykuwały uwagę. Spokojnie można było założyć, że ludzie wygrają, ale śledzenia akcji było ciekawe + sam przebieg wydarzeń w końcówce nie był tak oczywisty jak w Avatarze i trzymał w napięciu. Inną sprawą jest sama stylistyka filmu, która mi zdecydowanie bardziej podchodzi w Obcym. Plus kultowa rola Sigourney Weaver.
"Inną sprawą jest sama stylistyka filmu, która mi zdecydowanie bardziej podchodzi w Obcym."
Zamiast pisać cokolwiek wystarczyłoby napisać to zdanie, zamiast na siłę dorabiać ideologię do tego prostego faktu.
Ja się zgodzę w tej kwestii. Fabuła Aliens może i prosta, ale nie aż tak przewidywalna, nie mam tu bynajmniej na myśli zakończenia, ale raczej rozwój wydarzeń.
Avatar jest dużo bardziej schematyczny (jeśli chodzi o główny wątek miłości i walki), ale i tak znalazło się tam pare rzeczy, które mnie zaskoczyło np do głowy by mi nie przyszło, że Navi i zwierzęta będą się mogli podłączać do drzew i miedzy sobą. To jest zupełnie coś nowego. Tak samo się nie spodziewałam, że główny bohater przeniesie się do ciała avatara na stałe przez drzewko :D Ja raczej zakładałam, ze albo umrze, albo wróci na Ziemię (tak jak John w Pocahontas wrócił do ojczyzny :P ) Więc jak dla mnie trochę to jest przesadzone z ta przewidywalnością.
I pewnych rzeczy pokazanych w fabule Avatara nie było wcześniej
1. Ludzie są złymi najeźdźcami na inną planetę. Wcześniej to Ziemia była atakowana przez kosmitów(Dzień niepodległości, Predator, Znaki i wiele innych), a nawet jeśli ludzie zaludniali inne planety, i walczyli z miejscowymi, to zawsze byli tymi dobrymi(np. Obcy). Atu my jestesmy barbarzyńskimi agresorami
2 Człowiek w ciele kosmity- było parę razy na odwrót, ale tak jak w Avatarze nigdy
prawda, chociaz to akurat było wiadome od samego początku, wystarczylo trailer obejrzec :)
Kwestia kwestii, obejrzałem np. w chmurach, gdzie kilka minut przed zwrotem akcji udało mi się go przewidzieć, bo to był typowy zwrot akcji, typowy dla takiego filmu. Zwłaszcza jeśli oglądało się świetne spread z ashtonem katcherem (nawiasem mówiąc lepszy film). Natomiast w avatarze nie udało mi się wiele przewidzieć, oczywiście, wiadomo, o teraz się coś stanie, ale co... Nie spodziewałem się, że Grace umrze, nie spodziewałem się przeniesienia do avatara na zawsze, nie spodziewałem się kawalerii eywy, nie spodziewałem się śmierci trudy. Z drugiej strony spodziewałem się np. śmierci któregoś z dwójki głównych bohaterów, ale oboje przeżyli :)
I nie spodziewałem się, że Jake będzie toruk makto.
Zabawna sytuacji jest w konkurencji avatara z hurt lockerem o nagrody. Hurt locker to film w całości bazujący na zaskoczeniu. Co będzie za chwile. To cywil czy zamachowiec? Po co tu przyszedł? To pułapka czy nie? Wybuchnie czy nie? Czy jeden z obserwatorów to snajper? Film trzyma w napięciu dzięki nieprzewidywalności. Jedne filmy bazują na tym a inne nie, a niektórzy piszą, jakby to było jedyne kryterium dobrego filmu. To trochę tak jakby od każdego filmu wymagać straszenia. Albo Rozśmieszania. Avatar nie rozśmiesza? Jest do dupy. Ojciec chrzestny jest mało zabawyny, wywalić go z rankingu!
Serio nie spodziewales sie ze JAke bedzie toruk macto? :P
Generalnie masz racje, sa filmy takie i siakie. Chociaz ja rozumiem, że wiele ludzi wymaga od filmu kompletnego zaskoczenia, inaczej czują się nieusatysfakcjonowani. Dla mnie to NIE jest warunek konieczny i wystarczający. Wszytko zależy jaką historie film opowiada i czy są w niej elementy, które mi zrekompensują brak większego zaskoczenia. W Avatarze tak jest. Np w 2012 już niestety tego czegoś nie ma.
Albo są tez filmy, które są tak fabularnie zakręcone i przekombinowane, że to wręcz działa na niekorzyść. Np Transformers 2 albo Piraci z Karaibów 2 i 3. Duzo bieganiny, zwrotów akcji, w efekcie ja nic nie pamietam z tych filmów.
Dobry przykład z piratami. Jedynka miała prostą klasyczną fabułę, z typowymi zwrotami, dwójka i trójka jest scenariuszowa masakrą, po 30 minutach nie wie się już kto goni kogo i dlaczego i nie sądzę, żeby którykolwiek z twórców to wiedział, no ale dla filmwebowych znawców, piraci jedynka to zapewne nuda i banał, a dwójka i trójka to wiekopomne dzieła, zwrot akcji co 3 minuty.
Macie rację, zbyt skomplikowana fabuła bardzo szkodzi filmowi. Piraci 2 i 3 mają bardziej skomplikowaną fabułę niz 1, ale są od niej dużo gorsze. A większość tych fimwebowych krytyków chciałaby, aby wszystkie filmy były wierną kopią Ojca Chrzestnego. On chcieliby, żeby w Avatarze nie było korporacji tylko cosa nostra, a Quirtach nie był pułkownikiem, tylko mafijnym bossem
Co ciekawe, Piratów 1 nikt aż tak nie szkaluje za schematyczną i przewidywalną fabułę, idiotyczne stare jak swiat lovestory :)
No bo jak tu szkalowac, przeciez Jake Sparrow był zajebisty! I kosciotrupy uprawiały szermierke! Gdyby film odniósł jeszcze większy sukces i iles tam nominacji do oscara to też by mu się dostało.
Racja, gdyby Piraci odnieśli większy sukces, to zaraz na forum zleciałyby się różne jannki i zaczęły się lansować poprzez krytykę Piratów
Tak jakby ich tam nie było... Tam się zwyczajnie głosy trolowo krytyczne mniej wyróżniają, bo jest ogólnie więcej głosów krytycznych.
Az muszę zajrzeć na tamto forum. Mi się wydawało ze Piraci 1 zostały ogólnie przyjete entuzjastycznie.
Bo prawie wszystkim Piraci się spodobali i było o nich bardziej głośno niż o Avatarze. Za mała okazja do podlansowania się. A jakby juz ktoś napisał, że Deep to słaby aktor, to po prostu by się ośmieszył
No co ty gadasz. Piraci mają już parę lat na karku, więc jaki sens tam zaglądać? Co innego parę miesięcy po premierze. Avatar za dwa lata też będzie miał praktycznie same głosy pozytywne, kiedy trole przerzucą się na jechanie zmierzchu tytanów, czy innego kasowego hitu.
Czy ja wiem czy o piratach było głośniej... Może było głośniej, ale widzów miały znacznie mniej...
Chodziło mi okres tuż po premierze. Teraz tym bardziej trolle nie będą się tam lansowac. I pewnie masz rację- jak wyjdzie nowy hit, to większość trolli tam się przerzuci, a tu będzie większy spokój
Miałem na myśli dwójkę i trójkę, ale jednak na pewno też była zatrolowana. Można sobie wejść na najświętsze świętości, i przeczytać, że ten film to gówno, nie ma sensu, aktorzy do dupy, zero głębi itd :)
Chociaz muszę przyznać, że Cameron potrafi też zrobić film, w którym dużo się dzieje (no chociazby Terminator 2 i bardzo lubiane przez mnie Prawdziwe kłamstwa) ale jednak potrafi to tak ładnie i zgrabnie zrobić, że filmy się pamięta. Wystraczy znaleźć jakiś umiar i nie pozwolić widzowi zapomnieć o co wogóle chodzi w filmie.
1. A ja chyba powiem najprościej, nie spodziewałem się niespodzianek. Zresztą Cameron, chyba nie nakręcił żadnego filmu, który by mnie specjalnie zaskoczył.
2. Dlatego też, ten nowy rodzaj "makijażu" mi się spodobał. Umalować twarzyczkę potrafi wiele osób, przenieś grę aktorską w perfekcyjne ciało już nie każdy. Weźmy taki Dystrykt, kosmici powstają w studio, od początku do końca, jednak większość to ignoruje. Myślę, że to nie fair w stosunku do Avatara, tym bardziej, że jedna z krewetek jest postacią drugoplanową, występują między nimi relacje. Ekipa Camerona poświęciła mnóstwo pracy, żeby tchnąć życie w komputerowe modele.
4. Już to kiedyś mówiłem. Gdybym miał porównać Camerona do jakiegoś pisarza (w kontekście Avatara), to były to Tuwim, prosta historia, prosty morał. A Tuwim, jest chyba najlepszym przykładem, że prostota nie boli.
5. IMAX'owe 3D, to przede wszystkim płaskie plany, wylatujące z obrazu przedmioty i sztuczna głębia - czyli coś co ze stereografią ma niewiele wspólnego. O co chodzi z Władcą ? Wyobraź sobie, że napisałeś skończone dzieło, przekłady w większości języków, niemal kult przez wiele lat. Pojawia się koleś z głęboką kieszenią, kręci na podstawie tego film, dostaje kilka Oscarów, na forum staje w szranki ze scenariuszem oryginalnym. WTF ? Przecież to nie jego dzieło, mnie nie trzeba opowiadać książek, potrafię przeczytać, wolę przeczytać. Przez ekranizacje, książki idą do lamusa. Taki jest fakt.
6. Oceny, oceny, oceny. Zwróć uwagę na przedział 7 - 8. Gdybym miał się sugerować filmwebowymi ocenami, to musiałbym się katować takimi badziewiami jak Piła. Jeśli oceniasz Avatara na 3, wychodzi na to, że jest filmem o słownie DWIE klasy gorszym od Piły ? Wybacz, wolę obejrzeć Familiadę. Druga sprawa, dobrych filmów nikt nie musi mi sponsorować wysoką oceną, czytam recenzje, polegam na rottentomatoes (wg mnie to bardzo dobry "pomocnik" przy dobieraniu repertuaru), a na Avatara wybrałem się nie ze względu na ocenę, a z tego, że nie było na co iść.
Doda to najgorsze możliwe porównanie w stosunku do Avatara. T ojest zjawisko światowe - ja porównałbym go do Jean Michel Jarre'a, ogromne widowisko i przyzwoita muzyka (chociaż za nim nie przepadam, potrafię docenić ). Miałem na myśli jeszcze Toola, jednak Ci, merytorycznie miażdżą wszystko dookoła (razem z Chopinem :)).
7. Jeśli się zmieniły, to może czas, by Gwiezdne Wojny zostały rozstrzelane za zbrodnie sprzed 30 lat ? Dlaczego nie ma wielkiego bojkotu ? Dlaczego Avatar zbiera teraz jego cęgi ? Mierzmy oba tytuły tą samą miarą - Lucas, grzeje ten sam kotlet od ponad 30 lat, gdzie ten bojkot ? Dlaczego Avatar ?
Terminator jest strzelanką z elementem SF w postaci 1/2 robotów, Obcemu bliżej do horroru jak do SF. To skrajnie inne filmy, też nie oferują zawiłej fabuły, są równie proste i przewidywalne, od razu widać, że po prostu przepadasz za mroczniejszym kinem (ja zresztą też). Jednak ostatnimi czasy, zbyt mało jest filmów kolorowych a oglądanie mrocznych obrazów po prostu mnie już nudzi. NUUUUDZI ! Avatar jest jak tak poranna bryza, w kinie brakowało mi efektu 4D w postaci delikatnego wiatru.
Po wyjściu z kina czułem się praktycznie tak samo jak przed wejściem. Wrcam do domku, myślę wejdę sobie na FW i poczytam komentarze, coś typu" no fajne efekty ale nic poza tym". A tu niespodzianka Masa postów, w większości tematów hiperbole, mniej więcej: " O JA ZAKOCHAŁEM się w Netyiri" " Odnalazłem SWOJE JA" " KUNSZT I ARRCYDZIEŁO!!!" z drugiej, "Totalne GÓWNO" " SPALIĆ FANÓW AVATARA" itp;). I teraz naprawdę zachodzę w głowę, skąd tyle emocji po tym filmie?? Moim skromnym zdaniem:) a zacznę od plusów, ładne krajobrazy, ciekawa fauna i flora tego świata, efekciarstwo;). Minusy, i to podkreślę- zamerykanizowana fabuła..., przewidywalność, taka sztuczność, zbyt często tak naprawdę nic się nie działo, i nie miał ten film tego "czegoś" w sobie. Podsumowywując, nie mieszajmy filmu z błotem, ale na litość.. nie wynośmy go na ołtarze... 6/10 Amen
Jedna z bardziej ciekawych i wyważonych opinii na temat Avatara, jakie
udało mi się przeczytać na forum. Nie ze wszystkim się zgadzam, łącznie z
oceną końcową, dużo jest tu jednak racji.
1. Fabuła - niestety prosta i aż do bólu przewidywalna. Już w momencie,
gdy Jake spotkał Neytiri wiadomo przecież było jak się dalej akcja
potoczy i jak się zakończy. Po opowieści o Toruk wiadomo było, że Jake
będzie następnym Toruk Makto. Po prośbie do Eywa o pomoc, widz miał jak w
banku, że prośba zostanie wysłuchania. Po nieudanej transmisji
świadomości postaci granej przez Sigourney Weaver wiadomo było z kolei,
że Jake ją powtórzy, tym razem z sukcesem itd.
Co więcej, z góry wiedziałem nawet, że Tsu'Tey musi zginąć, ponieważ jako
były chłopak Neytiri i jednocześnie wielki wojownik (czyli osoba
pozytywna), swoim istnieniem rzucałby cień na związek Jake'a i Neytiri.
Dokładnie tak samo, jako w 2012 było od początku wiadomo, że nowy mąż ex-
żony głównego bohatera nie może przeżyć, bo jego istnienie
uniemożliwiłoby ponowne, szczęśliwe połączenie rozbitej rodziny.
Schematy tak zgrane, że aż drażnią swoją naiwnością i oczywistością.
2. Gra aktorska - główny bohater rzeczywiście niczym szczególnym nie
zachwyca. Sigourney Weaver gra dobrze, niestety bez fajerwerków. Podobała
mi się natomiast postać Neytiri. Sposób poruszania się i mimika mają w
sobie coś hipnotyzującego.
3. Muzyka - zupełnie nie zwróciłem na nią uwagi. Zatem dobrze komponuje
się z obrazem, do wybitnych chyba jednak nie należy, bo np. w
Gladiatorze, czy Gwiezdnych Wojnach także dobrze się z obrazem
komponowała, ale mimo to była zauważalna.
4. Wątek ekologiczny - w życiu prywatnym jestem proekologicznie
nastawiony, jednak zupełnie nie zauważyłem owego głębokiego przesłania, o
którym ciągle czytam na forum. No i dokładnie tak samo jak autor wątku
nie wierzę, że film cokolwiek jest w stanie w tej materii zmienić. O
ekologii w kontekście Avatara ludzie zaś tyle mówią zapewne dlatego, że
jest to teraz zwyczajnie modne, no i można pobłyszczeć przed znajomymi
jakim się jest wrażliwcem.
5. 3D - Tutaj zdecydowanie muszę się nie zgodzić. Obraz w Avatarze
wyglądał ładnie i naturalnie. Trójwymiarowość to w zasadzie największy
atut filmu.
Pisząc "ładnie i naturalnie" miałem oczywiście na myśli sam efekt 3D, bo
niestety wykreowany świat był zbyt cukierkowy i przez to mało
naturalistyczny.
6. Cyrk w mediach - jet to rzecz, która mnie najbardziej zaskoczyła. Nie
pamiętam, aby jakikolwiek inny film wywołał taką falę fanatyzmu.
Stosunek do filmu niektórych widzów przypomina zachowanie religijnego
neofity. Agresywne reagowanie na wszelkie przejawy krytyki i posądzanie o
różne ułomności fizyczne lub psychiczne ludzi nie podzielających ich
zachwytu. Jest nawet grupa "misjonarzy" walcząca z herezją pod postacią
"ohydnych trolli" i na bieżącą "obalająca" wszelkie opinie podważające
status arcydzieła.
No a z drugiej strony mamy grupę prymitywnych trolli zasypujących forum
od czasu do czasu gradem wulgaryzmów.
Na koniec element, który nie został poruszony przez Kaktusmana. Film tak
na dobrą sprawę nie jest ani sci-fi, ani fantasy. Jest to zwyczajny
western w nowej scenografii. Poza biologicznym USB i lataniem na
jaszczurach prawie wszystkie pozostałe elementy życia Na'vi są dosłowną
kalką życia i zwyczajów amerykańskich Indian. Jeżdżą na koniach, polują
przy pomocy łuków na zwierzęta przypominające sarny, oczywiście
przepraszając je przy tym za odebranie życia. Struktura społeczna (wódz +
szaman), wspólne śpiewy i obrzędy inicjacyjne także dokładnie takie same.
Nawet Eywa jako wszechogarniający duch przyrody wydaje się być
zapożyczona z indiańskiej koncepcji Manitou.
Rozczarowuje także pandoriańska fauna. Poza wspomnianymi wyżej końmi mamy
obraz jedynie lekko "podrasowanych" nosorożców, czy wilków.
Zbyt ziemska pantoriańska fauna nie jest jednak jedynym zarzutem. Innym
problemem jest to, że technika i broń będąca w posiadaniu ludzi żyjących
za 150 lat wygląda zbyt współcześnie. Nawet w porównaniu ze starą
trylogią Gwiezdnych Wojen, która powstała 30 lat temu wygląda to
strasznie "zgrzebnie" i mało futurystycznie.
Podsumowując, można za poetą powtórzyć:
"Wiele hałasu o nic"
Jejku, jak widzę Star Wars fana, to mam ochotę się poznęcać nad równie przeciętną trylogią :) Moje zdanie nieco wyżej, po prostu nie mogę się powstrzymać :)
Jejku, jak widzę tak bezsensowny post w stylu : "Kolejny niedorozwój,
podniecający się bajką, z którym nawet nie warto dyskutować" to zastanawiam
się jaki był cel jego napisania?
Jeżeli potrafisz napisać coś sensownego i na poziomie, to to zrób.
Jeżeli nie, to może lepiej w ogóle nie zabierać głosu?
"Wyobraź sobie, że napisałeś skończone dzieło, przekłady w większości
języków, niemal kult przez wiele lat. Pojawia się koleś z głęboką
kieszenią, kręci na podstawie tego film, dostaje kilka Oscarów, na forum
staje w szranki ze scenariuszem oryginalnym. WTF ? Przecież to nie jego
dzieło, mnie nie trzeba opowiadać książek, potrafię przeczytać, wolę
przeczytać."
To cytat z postu wcześniejszego.
Mam rozumieć, że każda ekranizacja dobrej książki niejako automatycznie
musi być dobrym filmem? Niezły żart. Śmieszniejsze jest wyłącznie
stwierdzenie, że Avatar powstał na podstawie oryginalnego scenariusza. :D
Pozdrawiamy czytanie ze zrozumieniem.
"Moje zdanie nieco wyżej "
"Mam rozumieć, że każda ekranizacja dobrej książki niejako automatycznie
musi być dobrym filmem? Niezły żart."
Nigdzie czegoś takiego nie napisałem, miałem na myśli Władcę Pierścieni (na czele) i kilka innych na podstawie powieści filmów: Shawshank Redemption, Godfather, Green Mile, Forrest Gump. Czołowe hity z pierwszych miejsc to adaptacje, na litość ! Czy scenariusz oryginalny już nic w kinie nie znaczy ? Osobiście, każda z tych książek, jest lepsza od swoich filmowych odpowiedników, ktoś o tym w ogóle pamięta ? Tolkien się w grobie przewraca, bo obok Władcy Pierścieni od premiery widnieje teraz nazwisko Jacksona, profanacja.
BTW. Możesz mi powiedzieć, na podstawie czego to Avatar został napisany ? Nic mi o tym nie wiadomo.
"Kolejny niedorozwój,
podniecający się bajką, z którym nawet nie warto dyskutować"
Wiesz, ja też nazywam niedorozwojami fanatyków Gwiezdnych Wojen. A wiesz dlaczego ? Bo podniecają się taką samą głupią bajeczką dla dzieci. I tutaj dochodzimy do punktu wyjścia. Dlaczego napisałem post wyżej ? Bo jesteś jednym z tych którzy puszczają w gacie jak widzą miecz świetlny. A przecie poziom merytoryczny obu filmów jest identyczny - bajka, banalna fabuła a w dziedzinie charakteryzacji Gwiezdne Wojny dostają ode mnie zaszczytną nagrodę kiczu 30-to lecia.
I o ile w Avatarze mamy jakiś niewielki proekologiczny przekaz, ten z SW brzmi mniej więcej tak: "Niech moc będzie z tobą".
Reasumując, nie rozumiem twojej rozbieżności zdań w stosunku do obu filmów.
A następnym razem kultury trochę. Nikogo nie obrażam , naśmiewałem się z SW jakbyś nie zauważył.
"Wiesz, ja też nazywam niedorozwojami fanatyków Gwiezdnych Wojen"
oraz
"A następnym razem kultury trochę. Nikogo nie obrażam , naśmiewałem się z
SW jakbyś nie zauważył."
Trochę zabawne jest, że zarzucasz mi brak umiejętności czytania ze
zrozumieniem oraz brak kultury. :D
Tak się bowiem składa, że moje zdanie o niedorozwojach było jedynie
wyrażeniem wprost myśli, jaką zawarłeś w swoim poprzednim poście. Nie
dotyczyło zatem Avatara ani jego fanów, ale fanów SW, a tak konkretnie
mnie i mojej wypowiedzi. Oczywiście twoje późniejsze wyjaśnienia
potwierdzają jedynie, że właściwie odczytałem "co autor miał na myśli" ;)
Po drugie, twój post będący odpowiedzią na post Kaktusmana nie dawał
odpowiedzi, dlaczego fani SW to niedorozwoje oraz dlaczego nie należy się
liczyć z ich zdaniem. Zatem kolejny punkt dla mnie.
Co do ekranizacji powieści, to doskonale wiem, co miałeś na myśli.
Zastanawia mnie tylko na jakiej podstawie ty (i jeszcze kilka osób na
forum) twierdzisz, że Jackson miał ułatwione zadanie, ponieważ kręcił na
podstawie książki? Zdajesz sobie sprawę jaka jest różnica między
powieścią a filmem? Podejrzewam, że nie do końca, inaczej bowiem nie
pisałbyś rzeczy będących kompletnym fałszem.
Zrobienie dobrej ekranizacji powieści jest szalenie trudne. O wiele
trudniejsze, niż posłużenie się "oryginalnym" scenariuszem, jak to miało
miejsce w przypadku Avatara.
Poza tym zakładam, że czytałeś wszystkie wymienione pozycje, skoro z taką
stanowczością twierdzisz, że "każda z tych książek, jest lepsza od swoich
filmowych odpowiedników"?
Ja nie czytałem książki M. Puzo, ale podobno jest dużo gorsza od filmu.
Co do Tolkiena, to nie wiem dlaczego niby ma się w grobie przewracać.
Przecież z miejscami nudnej i rozwleczonej niemiłośernie powieści Jackson
zrobił sprawnie nakręcony film. W tym przypadku film jest także leszy niż
powieść i bardzo słusznie, że obok Tolkiena widnieje także nazwisko
Jacksona.
A na podstawie czego został napisany scenariusz Avatara?
Został poskładany z dawno już zgranych i banalnych kliszy obecnych w Hollywood od dziesięcioleci. Jest setnym filmem o tym jak to superbohater
poznaje superlaskę i w efekcie ratuje świat. Historią żałośnie banalną i
przewidywalną, o czym pisałem wcześniej. Równie "oryginalny" był
scenariusz do największego gniotu ubiegłego roku, czyli 2012 (no bo także
nie był ekranizacją powieści ;)
Odnośnie SW, to nie dostaję orgazmu na widok lightsaber. Poza tym
zastanawiam się, czy aby na pewno widziałeś SW? Bo przecież pierwsze
zdanie pojawiające się na początku każdego epizodu wyjaśnia doskonale,
czym jest i o czym traktuje film.
Poza tym, gdybyś widział stare sci-fi, wiedziałbyś, że w dziedzinie
charakteryzacji i efektów specjalnych stare SW to mistrzostwo świata.
W czasach, gdy jeszcze nikt nie słyszał o animacji komputerowej zrobiono
filmy, które jeszcze dzisiaj potrafią zachwycać, a nie wywoływać jedynie
uśmiech politowania. No i w SW mamy bardziej interesującą, mniej zgraną
fabułę, ciekawiej zarysowane postaci oraz przekaz zupełnie inny od tego,
który ty zasugerowałeś.
May the force be with you ;)
"Trochę zabawne jest, że zarzucasz mi brak umiejętności czytania ze
zrozumieniem oraz brak kultury. :D "
Każdemu trzeba pisać, że odbijam piłeczkę ? A co mnie boli i o co mi chodzi ? Po pierwsze nie jestem fanatykiem Avatara, uważam go za bardzo dobry film (nie arcydzieło), odkupienie Camerona po Titanicu. Po drugie drażnią mnie fani SW wypowiadający się na temat Avatara, bo ich obiekt podziwu (biorąc pod uwagę opinię krytyki) jest tym samym równie przeciętna i przewidywalną bajeczką.
"dlaczego fani SW to niedorozwoje oraz dlaczego nie należy się
liczyć z ich zdaniem"
Muszę tłumaczyć tak oczywiste rzeczy ? Halo ! W Anglii jest jakiś kościół Jedi a jego fani dali by sobie dłonie poodcinać, żeby upodobnić się do bohaterów. Jest to wzorowy przykład przecenianego filmu, bez wartości, z fabułą niczym z Klanu (rodzina, rodzina, rodzina), montażowo ubogi, podobnie jest ze zdjęciami. Generalnie ten tytuł nie nosi nawet znamion tego co się mu przypisuje.
"Jackson miał ułatwione zadanie, ponieważ kręcił na
podstawie książki"
Z jednej strony miał utrudnione wręcz zadanie, wyjść naprzeciw fanom. Moim zdaniem filmowy Władca jest niczym przy Tolkienowskim oryginale. A dlaczego ułatwione ? Sam tytuł oczywiście przyciągnął na dzień dobry masy do kin, budżet no i w końcu która wytwórnia wyłoży kasę na niewypał ? Od początku było wiadomo, że to megahicior zarobkowy, dlatego też nie rozumiem ochów i achów nad Władcą Pierścieni. Po trzecie Tolkien pisał obszernie i szczegółowo, Jackson musiał wręcz miejscami omijać treść. Finalnie, spoglądając na filmografie Jackcsona, zaryzykuję stwierdzenie, że każdy mógł ten film nakręcić.
Kultowa powieść fantsay + masa pieniędzy = sukces. Jeśli więc Cameron nakręcił tak słaby film, to dlaczego osiągnął taki sukces ? Reklama działa raz, jeśli produkt jest słaby to znika z półek.
"Poza tym zakładam, że czytałeś wszystkie wymienione pozycje, skoro z taką
stanowczością twierdzisz, że "każda z tych książek, jest lepsza od swoich
filmowych odpowiedników"?
Ja nie czytałem książki M. Puzo, ale podobno jest dużo gorsza od filmu."
Oj czytałem, Władcę nawet 2 razy, Kinga znam całego i nie dziwię się, że tak bardzo chcą go ekranizować, bo mistrzem pióra jest (ehhh moja Christine). Książka Puzo jest co najmniej tak dobra jak film (to chyba akurat jedna z lepszych ekranizacji), takie stwierdzenie, to tak jakby powiedzieć, że Shawshank lepiej wypadł na srebrnym ekranie - czyli bullshit. A Jackson powinien postawić pomnik Tolkienowi, dzięki niemu stał się kimś, wcześniej była tylko Martwica Mózgu.
"A na podstawie czego został napisany scenariusz Avatara? "
Mam nadzieję, ze wiesz czym jest szkielet fabuły ? Oczywiście cały czas powtarza, ze zdaje sobie sprawę z powtarzalności Avatara. Ale problem z powtarzaniem danego szkieletu jest taki jak z ekranizacją książki, trzeba to umieć opowiedzieć. Sądzisz, że Cameron źle opowiedział tą samą historię ? Dał jej wręcz nowy wymiar, taka space opera (jak to ktoś powiedział na forum). Zgadzam się, że "ale to już było", ale nigdy nie było to tak fajnie opowiedziane, nigdy nie miało takiej jakości.
A 2012 ? Sam odpowiadasz sobie na pytanie, że Avatar nie jest taki zły:)
"Odnośnie SW, to nie dostaję orgazmu na widok lightsaber..."
To bardzo dobrze, dystans jest najważniejszy. Oczywiście oglądałem i to nawet ostatnio, odświeżałem sobie, żeby być przygotowanym do takich dyskusji. Oczywiście swojego zdania nie zmieniam, Avatar niczemu nie ustępuje w stosunku do Gwiezdnych Wojen, merytorycznie to zwykłe baje z proste i przewidywalne (przykład: zamrażanie Solo, naprawdę ktoś łudził się, że zginie ?) Z efektami się zgodzę, to racja, ale charakteryzacja ? Może ie jest niepowtarzalna ale w tej dziedzinie wyobraźnia Lucasa zawodzi, czarne charaktery ubrane są na czarno, jeżdżący kosz na śmieci etc. I to co najdziwniejsze, tam się wszyscy doskonale rozumieją, niezależnie od rasy i języka. Fabuła ? Jak każda inna, trzeba by uratować tutaj wstaw (miasto, kraj, planetę, galaktykę). Generalnie ma sporo fabularnych błędów, beznadziejne ukrycie Skywalkera (nazwisko ?), głupie motywy typu szturmowcy tajemniczo przeciskający się przez pojedyncze przejście, klęknięcie ogromnego robota = jednostrzałowy wybuch no i oczywiście niesamowite szczęście bohaterów itd.
Niestety mojego poglądu nie zmieni data produkcji. Oczywiście doceniam jego wkład w kinematografię, ale żeby zaraz arcydzieło, dobry film przygodowo/sf/fantasy.
Ahoy przygodo !
O, ciekawa dyskusja się zaczyna robić.
Na początek małe sprostowanie. Nie uważam Avatara za totalny gniot,
dostał ode mnie 7, jak również nie uważam SW za arcydzieło (mają u mnie
9).
Poza tym w moim pierwszym poście tak na dobrą sprawę nie porównywałem
tych dwu filmów. Napisałem jedynie, że SW mają lepszą muzykę i bardziej
futurystycznie wyglądające statki. Cała reszta była twoją
nadinterpretacją.
Niestety nie dostałem odpowiedzi na żadne z moich pytań, więc muszę na
nie sam odpowiedzieć.
Po pierwsze powieść i film to dwa zupełnie różne media. Dobra powieść
powinna być zarówno wielowątkowa, jak i wielowarstwowa. Dobry film musi
mieć jeden główny wątek, bo inaczej widz zaczyna się gubić. Dlatego
zawsze jest problem z ekranizacją powieści, ponieważ coś trzeba
wyeksponować, a z czegoś zrezygnować.
Np. moja ulubiona powieść, Imię Róży to m.in.:
- kryminał dziejący się w średniowieczu
- modelowy przykład powieści postmodernistycznej
- historia ruchów reformatorskich i heretyckich w Kościele w XII-XIIIw.
- historia średniowiecznego filozoficznego sporu o uniwersalia
W filmie natomiast wyeksponowano jedynie pierwszą warstwę, czyli
kryminalną. Pewnie dlatego wyszła całkiem dobra ekranizacja.
To, że Jackson pomijał całą masę szczegółów jest czymś naturalnym. Nawet
wyrzucenie z filmu Toma Bambadila jest czymś pozytywnym, bo jego postać
niczego nie wnosi do głównego wątku.
Inaczej mówiąc, ekranizacja dobrej powieści to piekielnie trudne
przedsięwzięcie. Dlatego też twierdzenie, że Jackson miał ułatwione
zadanie jest zupełnie fałszywe. Jeżeli to rzeczywiście takie proste, to
ciekawe dlaczego nikt wcześniej nie pokusił się o ekranizację Władcy
Pierścieni? I dlaczego tak dużo ekranizacji dobrych powieści to zwyczajne
niewypały, wspominając chociażby o naszym Wiedźminie.
Twoje równanie "Kultowa powieść fantsay + masa pieniędzy = sukces" jest
niestety zupełnie nieprawdziwe.
Tak na marginesie, to przed Władcą Pierścieni Jackson nakręcił bardzo
dobry film Przerażacze. Podejrzewam, że twórcy jedynie Martwicy Mózgu,
czy Przedstawiamy Feeblesów (ten drugi lubię) nikt by nie powierzył tak
odpowiedzialnego zadania, jak ekranizacja Tolkiena.
Władcę Pierścieni także czytałem dwa razy i za pierwszym byłem
zachwycony, za drugim już mnie lekko nudziła. Dużo bardziej cenię
Silmarillion, który czytałem już 4 razy i dalej jestem pod wrażeniem.
Po drugie, co ma szkielet fabuły do powtarzalności i przewidywalności?
Wydawnictwo Harlequin wydaje rocznie dziesiątki książek o miłości,
podejrzewam jednak, że wszystkie są na dobrą sprawę takie same
fabularnie, różnią się jedynie drobną kosmetyką.
Fabuła Avatara jest niestety takim halequinowym kinem akcji. Ci sami
bohaterowie, te same dylematy, ten sam ciąg zdarzeń z obowiązkowym happy
endem. Mieliśmy to już w dziesiątkach filmów przedtem. Jedyne, czym
Avatar różni się od tych innych obrazów, to rozmach i perfekcyjne
wykonanie. Problem polega jedynie na tym, że perfekcyjnie opowiedziany
banał niestety dalej banałem pozostaje.
No i po trzecie. Widocznie niezbyt dokładnie odświeżyłeś sobie SW, bo
inaczej zauważyłbyś, że każdy epizod zaczyna się od słynnego napisu:
"Dawno, dawno temu w odległej galaktyce".
SW to nie jest zatem zwykłe sci-fi, lecz baśń fantasy przeniesiona w
czasy latających statków kosmicznych, robotów i laserowej broni.
Dlatego też jak każda baśń posiada dzielnych rycerzy kierujących się w
życiu własnym kodeksem, magię (w tym przypadku moc), no i złe charaktery,
które trzeba pokonać. No i tak samo, jak można obudzić pocałunkiem
księżniczkę ze stuletniego snu, tak samo można odmrozić Hana Solo ;)
Zatem zarzuty, że SW są słabe, ponieważ mają bajkową fabułę jest
cokolwiek śmieszne. Film ten bowiem z założenia miał mieć baśniową fabułę
i baśniowych bohaterów. No i za tą jego baśniowość kochają go miliony
małych i dużych.
Nieprawdą jest także, jakoby fani SW byli fanatykami gotowymi sobie
dłonie poobcinać za film. Wystarczy zajrzeć na stronę:
http://www.gwiezdne-wojny.pl/humor.php
aby przekonać się, że nikt tak jak fani nie potrafi śmiać się i
podchodzić z dystansem do swojej ulubionej sagi.
Wracając do Avatara, to z założenia miał to być typowy film sci-fi (akcja
dzieje się podajże w 2154, chyba taką datę zauważyłem za wideologu), a
sprawia wrażenie typowego westernu w scenografii sci-fi.
Reakcje fanów także dalekie są od dystansu, jaki cechuje fanów SW. Każdy
mało pochlebny sąd o ich ulubionym filmie często kończy się gradem
insynuacji pod adresem osoby nie podzielającej ich zachwytów, najczęściej
poddających w wątpliwość jej możliwości psycho-fizyczne.
Ciągle też słyszę jaki to najnowszy film Camerona jest strasznie
logiczny, jaką szalenie istotną tematykę porusza, jakie posiada
niesamowite przesłanie oraz że jest wyrazem niesamowitej wyobraźni
reżysera. Brak jakiegokolwiek dystansu i poczucia humoru.
Kończąc. Nie było bynajmniej moją intencją w pierwszym poście
porównywanie Avatora i SW. Napisałem jedynie, co mi się w filmie podoba,
a co nie. Skoro już jednak dyskusja zeszła na ten temat, to rzeczywiście
SW przewyższają Avatara o kilka klas.
Są baśnią, która nie próbuje udawać czegoś innego. Pomimo, iż jest to
baśń, czyli ma wszystkie przynależne gatunkowi elementy, to jednak fabuła
nie jest tak strasznie przewidywalna i oczywista. Bohaterowie nie są
jednoznaczni i jednowymiarowi. Nie chodzi tu wyłącznie o Anakina, który
przechodzi całą drogę od dobrego chłopca, poprzez złego mężczyznę, aż do
ponownego powrotu do "jasnej strony mocy". Także np. Windu próbuje
postawić się ponad prawem i dokonać samosądu na Palpatine, co oczywiście
kończy się tragicznie zarówno dla samego Windu, jak i całej Republiki.
No i SW mają przesłanie zupełnie odmienne od twojego "niech moc będzie z
tobą". Tym przesłaniem jest to, że demokracja jest rzeczą bardzo kruchą i
łatwo może się przekształcić w dyktaturę.
Chyba cały problem w tym, że pieprzysz głupoty. Star wars cacy bo to fantasy w otoczce sci-fi, a avatar taki se, bo to western w otoczce sci fi. Star wars cacy bo przedstawia jakiś dziwny morał o kruchości demokracji, a avatar bleee bo przedstawia morał o szacunku dla przyrody.
No i najważniejsze, star wars zawiera jeden z najbardziej zwalonych wątków współczesnego kina, przeistoczenie anakina w dartha vadera jest tak karykaturalne, jak jego NOOOOOOOOOOOOOOOOO!!! na koniec zemsty sithów gdy dowiaduje się, że przypadkiem rozdupcył żonkę. Jeśli darth vader jest dla ciebie przykładem złożonej postaci to nic tylko pogratulować :) na tej samej zasadzie mogę powiedzieć, że avatar ma wspaniałe wątki psychologiczne, bo Jake tak się czasem zamyśla przy swoim videoblogu...
Poza tym rozwala mnie stwierdzenie, że skoro avatar ma dokładną datę rozgrywających się wydarzeń, to avatar powinien być filmem hard sci-fi, tymczasem nie jest. No doprawdy, logika rozumowania na poziomie jak masz akwarium to jesteś pedał.
"Ciągle też słyszę jaki to najnowszy film Camerona jest strasznie
logiczny, jaką szalenie istotną tematykę porusza, jakie posiada
niesamowite przesłanie oraz że jest wyrazem niesamowitej wyobraźni
reżysera. Brak jakiegokolwiek dystansu i poczucia humoru."
To też jest niezłe :) Avatar zły bo fani nie śmieją się z wyssanych z dupy zarzutów tylko mówią debilowi, że jest debilem. To idź do fanów star treka i powiedz im że serial jest głupawy bo przecież każde dziecko wie, że nie ma dźwięków w kosmosie, zobaczysz jaki mają dystans.
Podoba mi się fragment o bardziej futurystycznych statkach, niestety nie chce mi się czytać całego wątku, więc może podpowiedz mi, w jakim kontekście się to pojawiło? Bardziej futurystyczne statki są lepsze niż mniej futurystyczne czy jak?
Niestety twój problem polega na tym, że wydaje ci się, że napisałeś
strasznie inteligentny i sarkastyczny w wymowie post, gdy tymczasem
totalnie nie zrozumiałeś niczego z mojej wypowiedzi.
Jeżeli idę do kina na fantasy to oczekuję rycerzy z mieczami, magii itp.
rzeczy. Idąc na komedię liczę, że będzie mnie śmieszyła. Zatem krytyka
SW, że to naiwna bajeczka jest zupełnie bez sensu, bo to mniej więcej to
samo, co krytykowanie komedii, że śmieszy.
Avatar bynajmniej nie był zapowiadany jako kosmiczny western, lecz sci-
fi. Natomiast na seansie dostaję niebieskoskórych Indian jeżdżących na
karykaturalnych sześcionogich koniach. Mam zatem pełne prawo czuć się
oszukany.
Morał, czy przesłanie w SW wcale nie jest najważniejsze. Napisałem o tym
jedynie dlatego, że przesłaniem tym bynajmniej nie jest "niech moc będzie
z tobą", jak to wcześniej sugerował mój rozmówca.
SW jest baśnią, więc jak wszystkie baśnie ma pokazać walkę dobra ze złem,
oczywiście z obowiązkowym zwycięstwem dobra. A dlaczego mnie to nie razi?
Bo zdaję sobie sprawę z tego, że taka jest konwencja gatunku.
Władca Pierścieni miał podobne przesłanie i czy w czymś to umniejsza jego
wartość?
Tyle tylko, że Avatar nie jest ani fantasy, ani baśnią, więc banał mnie
razi. Poza tym takiej przewidywalnej fabuły jak w Avatarze nie mają nawet
bajki.
To, że Lukas nieudolnie i mało wiarygodnie pokazał przemianę Anakina w
Vadera wcale nie oznacza, że postać jako taka jest jednowymiarowa. W
filmie przynajmniej starano się pokazać, że bohater ma jakieś rozterki,
trudności z opowiedzeniem się po jednej ze stron. Niestety niczego
takiego nie zauważyłem w postaci Jake'a. Na początku posłusznie donosi na
Na'vi, później zakochuje się i znienacka zmienia front. Żadnej refleksji,
niczego. Typowy papierowy i zupełnie jednowymiarowy bohater. Cameron, w
przeciwieństwie do Lukasa, nawet nie spróbował "ożywić" bohatera.
To, że ciebie cokolwiek "rozwala" niestety nie ma żadnej mocy
wyjaśniającej. No i zgadza się, jeżeli w filmie akcja toczy się w
odległej przyszłości, a bohaterami są ludzie podróżujący statkami
kosmicznymi to oczekuję, że będzie to film sci-fi. No bo niby czym innym
jest Avatar? Nie jest ani fantasy (brak elementów baśniowych), ani filmem
obyczajowym, ani tym bardziej dramatem.
Odpowiedź na temat fanatyzmu fanów SW dotyczyła postu Kolbe. Zanim zatem
zaczniesz się śmiać, dobrze byłoby wcześniej poznać kontekst, inaczej
mamy do czynienia z sytuacją: "Z kogo się śmiejecie, z samych siebie się
śmiejecie". No i łatwo wyjść na debila.
Poza tym tak się składa, że śledzę trochę to co się dzieje na forum
Avatara i poziom histerii oraz fanatyzmu osiągnął tu prawdziwe szczyty.
Twój niezwykle "trafny" i "rzeczowy" post niestety także się w ów chory
sposób prowadzenia dyskusji doskonale wpasowuje.
Na koniec kwestia futurystycznych statków. Chodzi mianowicie o to, że
wizja przeszłości i życia na innej planecie w Avatarze to jedna wielka
ściema. Na'vi wyglądają i zachowują się jak Indianie, wszystkie naziemne
zwierzęta to dokładne kopie ziemskiej fauny, jedynie z idiotyczną
dodatkową parą nóg, nawet sprzęt latający to wyłącznie lekko
podtuningowane współczesne maszyny.
Zakłam, że gdyby Cameron np. jakieś sto lat temu kręcił film o czasach
współczesnych, to w jego filmie jako maszyny przyszłości latałyby jakieś
szmaciane czteropłatowce. Sorry, ale po serii SW oczekiwałbym od filmu
sci-fi jakiejś bardziej odważnej wizji przyszłości, niż dwuśmigłowe
helikoptery.
Tak na przyszłość to prosiłbym o jakieś rzeczowe argumenty, a nie teksty
w stylu "pieprzysz głupoty". Nie zaszkodziłoby także postarać się
zrozumieć czytany tekst.
"Avatar bynajmniej nie był zapowiadany jako kosmiczny western, lecz sci-
fi. Natomiast na seansie dostaję niebieskoskórych Indian jeżdżących na
karykaturalnych sześcionogich koniach. Mam zatem pełne prawo czuć się
oszukany."
A np. eternal sunshine of the spottles mind zapowiadane było jako komedia romantyczna, a nie jest nią nawet w jedym procencie, co kompletnie nie umniejsza wielkości tego filmu. Avatar jest w 50% filmem sci fi, w 50% filmem fantasy. Twoje porównanie do westernu jest tak z dupy, że aż żal. Równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że indiana jones to film wojenny bo są w nim naziści i czołgi. Avatar nie stał się westernem przez obecność niebieskich indian, bo to nie definiuje westernu. Na tej zasadzie to pewnie dla ciebie apocalypto to western. Nie zrozumiałeś konwencji filmu i dlatego coś ci się powaliło. Nigdy nie zapowiadano 100% sci-fi, nie zapowiadały go zwiastuny, nie zapowiadało go streszczenie fabuły, nie zapowiadali go sami twórcy. Jeśli czerpałeś wiedzę o gatunku filmu z wątpliwych źródeł to tylko twój problem. Kolejny twój problem, że ważniejsze były dla ciebie twoje fałszywe oczekiwania niż faktyczna zawartość filmu, a już najzabawniejsze jest ocenianie filmu po tym czy należał do gatunku którego oczekiwałeś czy nie. Z drugiej strony możesz opowiadać, że 100% sci-fi odpowada ci bardziej, ale skąd w takim razie uwielbienie star wars w których otoczka sci-fi jest jeszcze mniej zarysowana?
"SW jest baśnią, więc jak wszystkie baśnie ma pokazać walkę dobra ze złem,
oczywiście z obowiązkowym zwycięstwem dobra. A dlaczego mnie to nie razi?
Bo zdaję sobie sprawę z tego, że taka jest konwencja gatunku.
Władca Pierścieni miał podobne przesłanie i czy w czymś to umniejsza jego
wartość?
Tyle tylko, że Avatar nie jest ani fantasy, ani baśnią, więc banał mnie
razi. Poza tym takiej przewidywalnej fabuły jak w Avatarze nie mają nawet
bajki."
O to teraz już avatar jest sci-fi? :) No zobacz, jak ci wygodnie :)
Spróbuj sobie wbić do głowy jedną wersję, to będzie można rozmawiać, bo takie zmienianie frontu co akapit jest trochę niepoważne.
"To, że Lukas nieudolnie i mało wiarygodnie pokazał przemianę Anakina w
Vadera wcale nie oznacza, że postać jako taka jest jednowymiarowa. W
filmie przynajmniej starano się pokazać, że bohater ma jakieś rozterki,
trudności z opowiedzeniem się po jednej ze stron. Niestety niczego
takiego nie zauważyłem w postaci Jake'a. Na początku posłusznie donosi na
Na'vi, później zakochuje się i znienacka zmienia front. Żadnej refleksji,
niczego. Typowy papierowy i zupełnie jednowymiarowy bohater. Cameron, w
przeciwieństwie do Lukasa, nawet nie spróbował "ożywić" bohatera."
No super, Lucas wymyślił postać która następnie zarżnął swoją nieudolnością ale poczytamy mu to i tak na plus :) Podejżanie fanatyczne :) Niemniej już ci opdowiadam. Wątpliwości Jakea są w tym filmie, jest ich mało, są przedstawione skrótowo, ale akurat jego sytuacja nie wymagała 5 lat wachania, tylko szybkiego podjęcia słusznej decyzji, która podjął. Cameron ma prostszą postać, ale przynajmniej dobrze poprowadzoną, a nie karykaturę jak Lucas w nowej trylogii.
"No i zgadza się, jeżeli w filmie akcja toczy się w
odległej przyszłości, a bohaterami są ludzie podróżujący statkami
kosmicznymi to oczekuję, że będzie to film sci-fi. No bo niby czym innym
jest Avatar? Nie jest ani fantasy (brak elementów baśniowych), ani filmem
obyczajowym, ani tym bardziej dramatem."
Serio? A star wars ma statki i całe te pierdoły a nie jest sci-fi, to niby dlaczego avatar ma być sci-fi? Nie ogarniam cie człowieku. inna kwestia, że avatar ma tak wyraźne baśniowe motywy, że trzeba być ślepym żeby ich nie widzieć. Fakt, nikt tu cie nie wali magią po głowie, ale wszyscy wiemy że naukowe wyjaśnienia, choć dość sensowne, są jednak niczym więcej niż przykrywką dla magii. Jedi czują moc, łączą się telepatycznie, mieszkańcy pandory mają zakończenia nerwowe wystające z czaszki, które służą do tego samego. Luke słyszy zmarłych, proszę bardzo, pandorczycy również w sieci nerwowej planety, a cudowne drzewo przenosi dusze między ciałami, bo ma takiego zajebistego skilla. Sama idea avatarów nigdzie niewyjaśniona to czysta magia. Oczywiście można sobie gdzieś tam doczytać, że to działa na zasadzie telepatii... czyli znowu magia. Niemniej, od tego wszystkiego znacznie ważniejsza jest typowo baśniowa konstrukcja fabuły, ze wszystkimi elementami występującymi w basniach, no ale trzeba się trochę na tym znać, żeby o tym wiedzieć.
"Na koniec kwestia futurystycznych statków. Chodzi mianowicie o to, że
wizja przeszłości i życia na innej planecie w Avatarze to jedna wielka
ściema. Na'vi wyglądają i zachowują się jak Indianie, wszystkie naziemne
zwierzęta to dokładne kopie ziemskiej fauny, jedynie z idiotyczną
dodatkową parą nóg, nawet sprzęt latający to wyłącznie lekko
podtuningowane współczesne maszyny.
Zakłam, że gdyby Cameron np. jakieś sto lat temu kręcił film o czasach
współczesnych, to w jego filmie jako maszyny przyszłości latałyby jakieś
szmaciane czteropłatowce. Sorry, ale po serii SW oczekiwałbym od filmu
sci-fi jakiejś bardziej odważnej wizji przyszłości, niż dwuśmigłowe
helikoptery."
I widzisz znowu sam sobie podkładasz świnię. W star wars wszystko jest zajebiście futurystyczne, bo nikt nie musi w tym uniwersum dbać o żaden realizm. Projektujesz sobie najbardziej zajebiście wyglądający stateczek, dorabiasz mu światełko z tyłu i już masz międzygalaktyczny wszystkomający myśliwiec. U camerona wszystko wygląda podobnie do tego co jest znane, bo ekipa camerona wszystko zaprojektowała z głową i sensem, dlatego ludzie jednym statkiem podrózują między planetami, innym poruszają się miedzy orbitą a powierzchnią, a innym przemieszczają się po powierzchni. Wszystko perfekcyjnie logiczne i zaprojektowane w najmniejszych detalach, tak żeby każdy element miał jakieś sensowne wytłumaczenie, bo to jest własnie sci-fi :) I tu znowu dochodzimy do pewnej śmieszności, bo jednocześnie wymagasz 100% sci-fi, ale najbardziej chwalisz całkowicie z dupy wyssaną fizykę i naukę star wars, a nie podoba ci się doskonale logicznia i przemyślana fizyka i nauka w avatarze, które tworzą doskonałe sci-fajowe tło dla fantastycznych wydarzeń, do jakiego star wars nigdy się nie zbliżyło.
Ok, u camerona masz zwierzątka które mają 6 nóg a poza tym brak większych różnic, ok :) Tylko, że każdy uwierzy, że takie zwierze może żyć naprawdę, tymczasem oglądając gwiezdne wojny zawsze się zastanawiałem jak gatunek jabby the huta wyewoluował :) No bo gość jest wielką powolną grubą glistą z małymi rączkami, nie obronił by się przed głodnym kotem, a co dopiero zbudował tymi małymi rączkami cywilizację?
Wybacz, dla mnie to groteskowe, najpierw mówisz, że avatar to nie sci-fi, tylko western, potem, że sci-fi tylko bez sensu, a jako przykład sensu przeciwstawiasz star wars, które nie dość że nie jest sci-fi, to jeszcze nie ta skromna sci-fajowa otoczka jest wyssaną z dupy brednią w porównaniu z avatarem. Takrze uwież mi, pieprzysz głupoty, i to zdanie doskonale oddaje przekaz twojego tekstu.
Ty niestety dalej niczego nie rozumiesz. Najgorsze jest jednak to, że
ciągle próbujesz mi przypisać poglądy i twierdzenia, których w ogóle w
moich tekstach nie ma. Nie wiem, czy jest to świadoma manipulacja, czy po
prostu problem z czytaniem?
Fantasy to, jak podaje słownik "utwór literacki, filmowy lub gra
komputerowa, w których akcja rozgrywa się w rzeczywistości rządzącej się
prawami magi".
Dlatego też zarówno SW, jak i np. Władca Pierścieni spełniają to
kryterium.
To, że w SW występują istoty ludzie oraz statki kosmiczne nie ma żadnego
znaczenia, bo akcja toczy się "dawno, dawno temu w odległej galaktyce".
We WP także mamy ludzi, ale akcja toczy się w mitycznym Śródziemiu. Oba
światy zamieszkują dziwne i mityczne stwory, i nikt nie analizuje ich
istnienia w ramach ewolucjonizmu. Mamy tu do czynienia ze światem
bajkowym, w którym prawa nauki są niejako zawieszone.
Dlatego też nie razi mnie, ani nie dziwi widok Jabby, czy Orka.
Avatar pod definicję fantasy zupełnie nie podchodzi, ponieważ nie ma w
tym świecie żadnej magii. Łączenie się przez biologiczne USB bardziej
przypomina motyw znany w Matrixa, niż jakąś magię. Transmisja świadomości
także mocno Matrixem zalatuje. No chyba, że według ciebie Matrix to także
fantasy.
Najśmieszniejsze jest to, że zarzucasz mi jakobym w co drugim zdaniu
twierdził co innego zależnie od potrzeb, gdy tymczasem jest to metoda,
którą sam stosujesz. Psychologia nazywa tego typu zjawisko projekcją.
Najpierw próbujesz mi udowodnić, że "Avatar jest w 50% filmem sci fi, w
50% filmem fantasy" (ciekawe skąd takie dokładne wyliczenia procentowe
;), aby na końcu stwierdzić, że "Wszystko perfekcyjnie logiczne i
zaprojektowane w najmniejszych detalach, tak żeby każdy element miał
jakieś sensowne wytłumaczenie, bo to jest własnie sci-fi".
No i to, że groteskowe wydaje ci się coś wyłącznie dlatego, że w dalszym
ciągu niczego nie zrozumiałem żadnym argumentem w dyskusji nie jest.
Na koniec może spróbuję wyjaśnić to jeszcze raz. Tym razem wyraźnie i
powoli:
1) "najpierw mówisz, że avatar to nie sci-fi, tylko western"
Zgadza się, Avatar jest historią Indian występujących zbrojnie przeciwko
białym osadnikom, którzy chcą ich wyrzucić z ich ojczystej i świętej
ziemi. Na'vi pomimo trzymetrowego wzrostu i niebieskiej skóry zachowują
się dokładnie tak samo jak Indianie, mają taką samą strukturę społeczną,
tak samo polują, na takich samych zwierzętach jeżdżą. Cameron żywcem
zerżną historię z westernu.
2) "potem, że sci-fi tylko bez sensu"
Film bowiem próbuje udawać sci-fi. Dlatego też akcja została dla
niepoznaki przeniesiona w przyszłość i na inna planetę. Jest jednak
marnym sci-fi, ponieważ film jest zwykłą tandetną maskaradą. Indian
przemalowano, koniom doczepiono zupełnie bez sensu i w sposób groteskowy
dodatkową parę nóg itp. Na plus muszę dodać, że jest też element
oryginalny, czyli latające jaszczury. Jednak jedna jaskółka wiosny nie
czyni, więc ginie on pod dużą warstwą tandety pozostałych elementów
świata Pandory.
3) "jako przykład sensu przeciwstawiasz star wars"
To już zwyczajnie twoja nadinterpretacja. SW jest po prostu o kilka klas
lepsze od Avatara, bo nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. Jest
baśnią i konsekwentnie swój baśniowy charakter utrzymuje.
4) "star wars, które nie dość że nie jest sci-fi, to jeszcze nie ta
skromna sci-fajowa otoczka jest wyssaną z dupy brednią w porównaniu z
avatarem".
No i ponownie niczego nie rozumiesz. W baśni statki nie muszą niewolniczo
trzymać się zasad fizyki, czy biologii ewolucyjnej. Owe "brednie" są
elementem składowym gatunku. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie
twierdził, że Czerwony Kapturek opowiada brednie, bo nie jest możliwe
wyciągniecie babci i wnuczki żywych z brzucha wilka. W tym gatunku
naprawdę chodzi o coś zupełnie innego.
Podsumowując. Gdyby Avatar był konsekwentnym fantasy, jak SW, albo
konsekwentnym sci-fi, nie byłby takim straszliwym gniotem.
Zupełnie inną sprawą jest to, że w filmie banał goni banał, a fabuła jest
tak przewidywalna, że to aż fizycznie boli. Takiego nagromadzenia banału
i przewidywalności nie widziałem nawet z żadnym filmie rysunkowym, które
ostatnio oglądałem.
Niestety Cameron zrobił totalną papkę dla gawiedzi, jedynie w
oszałamiającej oprawie wizualnej. To, że nie dostał nawet najbardziej komercyjnej z nagród, jaka jest Oskar, w kategorii najlepszy film
wystarczająco świadczy o jego "poziomie".
Jest to mój ostatni post w tym wątku, bo niestety szalenie mnie nudzi
trzykrotne wyjaśnianie tych samych rzeczy komuś, kto po raz kolejny
prawdopodobnie albo czegoś nie zrozumie, albo świadomie wypaczy sens
mojej wypowiedzi.
To co miałem do powiedzenia napisałem najprościej jak się dało. Niestety
już bardziej łopatologicznie się tego zrobić nie da.
"Fantasy to, jak podaje słownik "utwór literacki, filmowy lub gra
komputerowa, w których akcja rozgrywa się w rzeczywistości rządzącej się
prawami magi".
Dlatego też zarówno SW, jak i np. Władca Pierścieni spełniają to
kryterium.
To, że w SW występują istoty ludzie oraz statki kosmiczne nie ma żadnego
znaczenia, bo akcja toczy się "dawno, dawno temu w odległej galaktyce".
We WP także mamy ludzi, ale akcja toczy się w mitycznym Śródziemiu. Oba
światy zamieszkują dziwne i mityczne stwory, i nikt nie analizuje ich
istnienia w ramach ewolucjonizmu. Mamy tu do czynienia ze światem
bajkowym, w którym prawa nauki są niejako zawieszone.
Dlatego też nie razi mnie, ani nie dziwi widok Jabby, czy Orka.
Avatar pod definicję fantasy zupełnie nie podchodzi, ponieważ nie ma w
tym świecie żadnej magii. Łączenie się przez biologiczne USB bardziej
przypomina motyw znany w Matrixa, niż jakąś magię. Transmisja świadomości
także mocno Matrixem zalatuje. No chyba, że według ciebie Matrix to także
fantasy."
Gówno wiesz o fantasy, tyle ci mogę powiedzieć. Fantasy to nie jest to, gdzie jest Magia, o tym czym jest fantasy a czym nie jest pisze się książki a nie jednolinijkowe definicje. No chyba, że ciebie zadowala tak powierzchowna i płytka wiedza, ale w takim razie nie wypowiadaj się na tematy w których twoja wiedza kończy się na jednolinijkowej definicji. Fantasy ma mialiard podgatunków, a co gorsza, jest też miliard mieszanek fantasy ze sci-fi, i właśnie taką mieszanką jest Avatar. Jeśli tego nie potrafisz ogarnąć, to twój problem i ja się więcej nie będę w tej kwestii produkował, dokształć się.
"Najśmieszniejsze jest to, że zarzucasz mi jakobym w co drugim zdaniu
twierdził co innego zależnie od potrzeb, gdy tymczasem jest to metoda,
którą sam stosujesz. Psychologia nazywa tego typu zjawisko projekcją.
Najpierw próbujesz mi udowodnić, że "Avatar jest w 50% filmem sci fi, w
50% filmem fantasy" (ciekawe skąd takie dokładne wyliczenia procentowe
;), aby na końcu stwierdzić, że "Wszystko perfekcyjnie logiczne i
zaprojektowane w najmniejszych detalach, tak żeby każdy element miał
jakieś sensowne wytłumaczenie, bo to jest własnie sci-fi".
No i to, że groteskowe wydaje ci się coś wyłącznie dlatego, że w dalszym
ciągu niczego nie zrozumiałem żadnym argumentem w dyskusji nie jest."
No i to ty masz problem z czytaniem ze zrozumieniem, bo na początku podaję proporcje, a później skupiam się na wątkach sci-fi w fabule, czyli konkretne na tych 50%. Proste, ale jak widać nie dla każdego.
"Na koniec może spróbuję wyjaśnić to jeszcze raz. Tym razem wyraźnie i
powoli:
1) "najpierw mówisz, że avatar to nie sci-fi, tylko western"
Zgadza się, Avatar jest historią Indian występujących zbrojnie przeciwko
białym osadnikom, którzy chcą ich wyrzucić z ich ojczystej i świętej
ziemi. Na'vi pomimo trzymetrowego wzrostu i niebieskiej skóry zachowują
się dokładnie tak samo jak Indianie, mają taką samą strukturę społeczną,
tak samo polują, na takich samych zwierzętach jeżdżą. Cameron żywcem
zerżną historię z westernu."
Już pisałem, obecność indian nie czyni filmu westernem. Nie wiem czego tu można było nie zrozumieć. Ale mogę ci to jeszcze rozwinąć. Filmy o konkwistadorach i indianach, jakoś westernami nie są prawda? A w Avatarze jest to dokładnie ta sytuacja. Kolejny wniosek, nie masz pojęcia co odróżnia western od innych gatunków. Indianie = western to rozumowanie nie wiem, 7 latka?
"2) "potem, że sci-fi tylko bez sensu"
Film bowiem próbuje udawać sci-fi. Dlatego też akcja została dla
niepoznaki przeniesiona w przyszłość i na inna planetę. Jest jednak
marnym sci-fi, ponieważ film jest zwykłą tandetną maskaradą. Indian
przemalowano, koniom doczepiono zupełnie bez sensu i w sposób groteskowy
dodatkową parę nóg itp. Na plus muszę dodać, że jest też element
oryginalny, czyli latające jaszczury. Jednak jedna jaskółka wiosny nie
czyni, więc ginie on pod dużą warstwą tandety pozostałych elementów
świata Pandory."
Już pisałem ale ok jeszcze raz. TO NIE JEST SCI-FI. TO MIESZANKA FANTASY I SCI-FI. W star wars rycerze mają miecze świetlne, zamiast koni są statki gwiezdne, zamiast miast planety, zamiast rycerzy - jedi, zamiast magii moc itd. W twojej logice western udający film sci-fi :)
Ps. Star wars to western, nawet rewolwery mają laserowe. Są tam banici i łowcy nagród, a evoki to tacy indianie. Western jak 150.
"3) "jako przykład sensu przeciwstawiasz star wars"
To już zwyczajnie twoja nadinterpretacja. SW jest po prostu o kilka klas
lepsze od Avatara, bo nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest. Jest
baśnią i konsekwentnie swój baśniowy charakter utrzymuje."
Jest mieszanką sci-fi i fantasy, tylko w innych proporcjach niż avatar, głównie dlatego, że element sci-fi w star wars po prostu ssie.
"Podsumowując. Gdyby Avatar był konsekwentnym fantasy, jak SW, albo
konsekwentnym sci-fi, nie byłby takim straszliwym gniotem."
Znowu, nie rozumiesz ani jakim gatunkiem jest star wars ani avatar i nie potrafisz zrozumieć kiedy ci się to pisze. Możesz 4 raz napisać, że avatar to to a star wars to tamto, ale nie zmieni to faktu, że za żadne skarby tego nie uargumentujesz bo po prostu nie masz pojęcia o tych rzeczach.
Widzę, że traktujemy w ten sam sposób. Ja oceniam SW na 7, Avatara za 9, przy czym też nie uważam tego drugiego za arcydzieło. Avatarowi trzeba przyznać, że jakościowo wyróżnia się z tłumu. Sama muzyka to już kwestia gustu, ja np. nie przepadam specjalnie za Williamsem.
Różnica między powieścią a filmem. Nie chodzi o różnicę, tylko fakt który udowadniasz, film spłyca to co przedstawia powieść, a jeśli jej treść zawiera się w wielowątkowości, to jakby ją wyrzucić do kosza. W tym tkwi moc powieści. Filmy powstają dla mas, tak, żeby do wszystkich trafił. Najbardziej chyba złości mnie ekranizowanie Kinga, kill za Skazanych na Shawshank.
"Jeżeli to rzeczywiście takie proste, to
ciekawe dlaczego nikt wcześniej nie pokusił się o ekranizację Władcy
Pierścieni? I dlaczego tak dużo ekranizacji dobrych powieści to zwyczajne
niewypały, wspominając chociażby o naszym Wiedźminie.
Twoje równanie "Kultowa powieść fantsay + masa pieniędzy = sukces" jest
niestety zupełnie nieprawdziwe. "
Nic tym nie udowadniasz, popatrzmy na fakty. Jackson nic godnego uwagi przed Władcą nie osiągnął, udowadnia ten fakt swoim nowym Lovley Bones. Wiedźmin zaś jest produkcji polskiej, a my w tej dziedzinie nie mamy osiągnięć. Poza tym patrzmy na możliwości, Jackson miał dosyć zauważalnie większy budżet.
Przerażacze ? Osobiście to porażka M.J.F po Powrocie do Przyszłości. Takie nowsze Ghostbusters. Nawet nie pamiętam o czym to dokładnie było.
Silmarillion ? Równie genialna co jej "następca", tylko czekać sukcesu Hobbita i początku zdjęć do matki i ojca Śródziemia.
Sam Avatar i porównanie go do harlequinów. Prawdopodobnie masz rację. Jednak zwróć uwagę na opowiadanie historii. Cameron udowadnia Avatarem, że potrafi najprostszą historią zaciekawić miliony ludzi. To samo się tyczy ekranizacji książek - umiejętność opowiadania. Potrafisz mi wymienić jakieś film SF/Fantasy/ Romans który odniósł podobny sukces ? Są takie jeszcze tylko 2 lub 3 - Gwiezdne Wojny, Władca Pierścieni i Tytanic. Czy to nie wystarczający dowód na moją teorię ? Nazwiesz banałem Tuwima ? Takie moje prywatne poavatarowe porównanie, aż się chce powiedzieć "całujcie mnie wszyscy w dupę".
"perfekcyjnie opowiedziany banał"
Czyż nie tak nazwiemy te biedne Gwiezdne Wojny ?
O Twojej opinii About SW. Bronisz Gwiezdne Wojny w ten sam sposób co ja Avatara. Moje argumenty są równie jednoznaczne. Epickość, piękna muzyka, czarny charakter musi zostać zgładzony, niezapomniane efekty, piękna dziewicza kraina. A całą społeczność tworzy się latami, SW to doskonały przykład - rozwijanie jego świata przez lata - akurat w tym przypadku nazywam to marką i maszynką do nabijania Lucasowi kieszeni.
"Wracając do Avatara, to z założenia miał to być typowy film sci-fi (akcja
dzieje się podajże w 2154,.... "
Wątpię, że jest to efekt niezamierzony, nie róbmy z Camerona idioty, doskonale wiedział co kręci, i wydaje mi się, że swój cel osiągnął w 100%. Po raz drugi zostanie z tego powodu królem świata. Pasuje tutaj tylko słowo FENOMEN.
Dystans i humor. SW najbliżej do Indiego, tylko inne scenerie. SW to przede wszystkim kino przygodowe z otoczką fantasy. Avataer jest filmem epickim, niewielu mu o przygodowości, bliżej mu do Bravehearta.
"Kończąc. Nie było bynajmniej moją intencją w pierwszym poście
porównywanie Avatora i SW"
Ja o tym wiem jak najbardziej, ale traktujemy oba filmy bardzo nierówno. W jednym chwalimy za banał i prostotę, w drugim jedziemy niczym najgorsze filmidło w swoim gatunku. SW próbują udawać wszystko, gatunkowo jest hybrydą przygodówki / SF i fantasy. Cały czas używasz takich argumentów jak ja, a problem jest w nich taki, ze się nie bronią, stąd różnica zdań.
"Tym przesłaniem jest to, że demokracja jest rzeczą bardzo kruchą i
łatwo może się przekształcić w dyktaturę."
Przykro mi, ale nigdy bym na to nie wpadł.
Aż miło podyskutować z kimś na poziomie. W efekcie można dojść do bardzo
zbliżonych wniosków, pomimo początkowej dużej rozbieżności. ;)
Zgadza się. Film spłyca powieści, ale ponieważ wiem, że dzieje się tak
dlatego, iż jest to zupełnie inne medium, jakoś mi to nie przeszkadza.
W przypadku Wiedźmina zabrakło nie tylko pieniędzy, ale także (a może
przede wszystkim) wizji. Film jest po porostu o niczym.
Przy opinii, że Przerażacze to bardzo dobry film jednak bym się upierał.
No i niezależnie jak oceniasz wcześniejszy dorobek Jacksona trzeba mu
przyznać, że z Władcą Pierścieni poradził sobie rewelacyjnie. Jeżeli cię
nie przeraża ta wizja, to spróbuj sobie wyobrazić, że ekranizacji
dokonuje np. Roland Emmerich?
Natomiast Silmarillion jest zupełnie niefilmowalny, więc jego adaptacja
raczej nam nie grozi. Może się mylę, ale to tak, jak gdyby ktoś spróbował
sfilmować podręcznik historii.
Wracając jednak do Avatara, to nie uważam Camerona za idiotę. Po prostu
jego ostatnie dwa filmy to proste do bólu historyjki nastawione na
wyciągnięcie jak najwięcej kasy. Wiedziałem z grubsza o czym będzie
Titanic, a ponieważ romanse mnie nie interesują nigdy go nie oglądałem i
film przeszedł niejako obok mnie. W przypadku Avatara czuję się jednak
lekko oszukany, ponieważ poszedłem na duże widowisko sci-fi, a dostałem
schematyczny i przewidywalny film zupełnie nie pasujący w moim odczuciu
do gatunku. Stąd ta 7, co mimo wszystko nie jest oceną krzywdzącą.
Dużo gorzej oceniłem chociażby najnowszego Star Treka, chociaż spełniał
wszystkie elementy gatunku, ale ogólnie był jakiś nijaki i zupełnie nie
angażujący widza emocjonalnie.
Wspominanie Wiedźmina jest dla mnie jak nieposłodzona herbata. Byłem w kinie, do dziś płaczę po nocach, pan Brodzik chyba został reżyserem z przypadku, bo nikt na planie lepiej nie pasował.
"Przy opinii, że Przerażacze to bardzo dobry film jednak bym się upierał."
Może inaczej, nie wyróżnia się ponad swój gatunek, dawno o nim zapomniałem. Nie pamiętam kompletnie nic co mogłoby przykuć w tym tytule. Jackson wcześniej kręcił raczej w kategorii B - to fakt niedaleko mu do mistrzostwa. Żeby nie było nieporozumień, Władca mu wyszedł świetnie. Ja po prostu zmieniam zdanie czytając opinie nt. Avatara, bo skoro to taki słaby film, to muszę się mylić i w tej kwestii - bo to całkiem podobne filmy (nie wliczając romansów), EPIC bym rzekł.
"Może się mylę, ale to tak, jak gdyby ktoś spróbował
sfilmować podręcznik historii."
To fakt, ale znając Hollywood jest to możliwe :)
"Po prostu
jego ostatnie dwa filmy to proste do bólu historyjki nastawione na
wyciągnięcie jak najwięcej kasy "
I właśnie tutaj jest cała magia żelaznego. Montując Titanica, był niemal pewien swojej porażki. Zdawał sobie sprawę z jego prostoty, i co się stało ? Stał się na chwilkę nawet królem świata. A sam jego dorobek ? W jego filmografii niestety brak skomplikowanych historii, Obcy, Terminator, Głębia, Prawdziwe Kłamstwa - żadne z nich nie jest niczym skomplikowanym , zaryzykuję stwierdzenie, że Cameron po prostu zmienił paletę kolorów :)
"ale ogólnie był jakiś nijaki i zupełnie nie
angażujący widza emocjonalnie."
I chyba w tym się różnimy, mnie dosyć zaangażował. Przez 2,5h byłem jednym z Na'vi.