Trójka przedstawiona w filmie to gitarowa pierwsza liga. Kto, według Was,
zasługuje oprócz nich, żeby się w tej lidze znaleźć?
napewno Clapton, SRV , Vai, Gilmour, Santana, Berry, BB King, Hendrix, Jeff Beck.Brian May. gitarzysci wirtuozi ale chyba byli juz wczesniej wymienieni. ktokolwiek by to nie byl Page powinien tam sie znalesc..przelemal chyba najwiecej barier.
gitarzysta typu the Edge czy Satriani mowimy stanowczo nie.......
Ja od siebie dodam Vernona Reida, nikt nie złamał jak to wyżej napisano "tylu barier" co on, to już zupełnie inne spojrzenie nie tylko na gitarę, technikę gry, ale i na sprzęt, Vernon Raid jest chyba najbardziej eksperymentującym i wszechstronnym gitarzystą stąpającym po Ziemi. Z klasyków nikt tez nie wspomniał o Jamsie Blood Ulmerze, a także trzech królach Bluesa BB Kingu, Albercie Kingu, a także Frediem Kingu. Na uwagę zasługuje też Erick Johnson jeśli ktoś powątpiewa proszę posłuchać jego "cliffs of dover", czy "s.r.v."..
Z polskich szarpidrutów świetnie gra Grzegorz Kapołka, zabójcze bluesowo-jazzowe brzmienie i Wojciech Hoffman..
no to poczytaj o hendrixie... nikt nie przełamał tylu barier?
przed jimim grano bluesa na klasykach, przyszedł jimi i rozebał system ;]
O Jimim nie wspominałem, bo jego zna bez mała każdy, jednak przed nim byli już inni to primo, a secundo, może i eksperymentował, ale sadził też na koncertach takie techniczne babole, że dziś organizator wykopałby go ze sceny nie płacąc za koncert:) Gdy zaczynałem dawno dawno grać, też byłem nim zafascynowany, miał coś w sobie, jednak w jego czasach nie trudno było wprowadzić chaos i przecierać szlaki, trudniej jest zdecydowanie szokować stylem gry dziś, kiedy po Hendrixie pojawiła się cała masa innych wirtuozów, z czego jeden lepszy od drugiego i wszyscy coś nowego wnieśli. Dlatego uważam, że Vernon Reid jest Jimim naszych czasów, jest nieprzewidywalny, szokuje, eksperymentuje i gra jak nikt przed nim. Nota bene tworzy pod wpływem Hendrixa właśnie:]
"A reporter comes up to Jimi Hendrix after the concert and asks him what it feels like to be the best guitar player in the world. And Jimi says: How should I know? Go ask Rory Gallagher." Jeszcze taka dygresja bo o Gallagherze też nikt nie wspomniał..
Zamysłem autorów było przedstawienie trzech różnych spojrzeń na gitarę i jej użytkowanie, zestawienie ze sobą odrębnych stylów itp., ale, jak wielu przedmówców stwierdziło, tylko Jimmy Page tak naprawdę powinien się tutaj znaleźć. Z całym szacunkiem dla Jacka White'a i The Edge'a, ale ci panowie nie dali gitarze tak naprawdę niczego nowego/przełomowego. W miejsce White'a widziałbym ewidentnie Briana May'a! Ludzie, przecież on od podstaw skonstruował (przy pomocy ojca) własny instrument, na którym grał przez całą karierę. A brzmienie jego Red Special jest przecież jednym z najbardziej rozpoznawalnych w świecie rocka, dodatkowo przez wiele lat producenci nie potrafili stworzyć godnej kopii tej gitary. Dlatego te opowieści White'a o tworzeniu eksperymentalnych wioseł zupełnie mnie nie ruszają, bo przy dokonaniach May'a, Jacuś po prostu blednie.
A The Edge? Powiem tak: miło się go słucha, bo przeważnie używa przyjemnej barwy, jakim jest delay, połączony z reverbem. Sam czasem w ten sposób gram i to się po prostu ludziom podoba. Ale jeśli twórcy filmu szukali kogoś, kto naprawdę potrafi wymiatać na efektach, to powinni zaangażować Joe Satrianiego, Bucketheada albo Eddi'ego Van Halena - to byli (są) prawdziwi mistrzowie w tym akurat przypadku.
A najlepsi gitarzyści w ogóle? O rany, jest ich mnóstwo, ale każdy inny, każdy na swój sposób dał muzyce coś wspaniałego.
Poza wymienionymi przeze mnie Page'm i May'em, Satrianim, Van Halenem i Bucketheadem, na pewno:
- David Gilmour
- Eric Clapton
- Tony Iommi
- Dave Murray/Adrian Smith
- Jimi Hendrix
- Carlos Santana
- Ritchie Blackmore
- John Petrucci
- Jeff Beck
- Robert Fripp
- Steve Howe
- Pete Townshend
- Al Di Meola
- Mark Knopfler
- Randy Rhoads
- James Hetfield (za kapitalne riffy)/Kirk Hammett (za dużo fajnych jednak solówek)
- Slash (chociaż tutaj mam lekkie wątpliwości)
- Stevie Ray Vaughan
- Dave Mustaine
- Steve Lukather
i można tak wymieniać i wymieniać.. za to wyjątkowo nie lubię Yngwie Malmsteena i Steve'a Vai'a.. Ci panowie chyba zapomnieli, że piękno gry na gitarze nie polega na wyciąganiu 20 dźwięków na sekundę, lecz na tworzeniu melodii i harmonii, która ma słuchacza zainteresować i przenieść go do innego świata. Satriani , Petrucci, Van Halen czy Buckethead, owszem, też potrafią nieźle shreddować, ale jednak mają na swoim koncie mnóstwo świetnych kompozycji :)
Stworzenie gitary to nie jest jakis wielki wyczyn..,.. gitara ma wyjatkowo prostą budowe.
Jesli bede chcial sprawdzic liste najlepszych gitarzystow to sobie wejde na liste rolling stones magazyn...
zresztą nie mam zamiaru w ogole dyskutowac z kims kto ma wątpliwosci do slasha i wstawia jacka white ponad edge jesli chodzi o umiejetnosci czysto gitarowe...zgiń po stukroć
porazka...
Słuchaj panie głupio-mądry, stwórz gitarę, której brzmienie będzie rozpoznawalne przez cały rynek muzyczny przez kilkadziesiąt lat, bo póki co to popisałeś się niezłą ignorancją. Dodatkowo nie potrafisz czytać ze zrozumieniem, bo nigdzie nie napisałem, że White jest lepszy od Edge'a. Obaj są gitarzystami co najwyżej niezłymi, aczkolwiek nieco lepszy jest Edge, który gra po prostu przyjemnie i dzięki temu kawałki U2 fajnie się słucha. Co do Slasha mam wątpliwości, jeśli chodzi o ścisłą czołówkę. Jest b. dobry, ale cała wymieniona przeze mnie reszta jest wg mnie lepsza.
Zresztą po co ja Ci odpisuję, wyraźnie widać z Twojej wypowiedzi, żeś prostak i burak.
Nie pozdrawiam
Jeśli ponownie miałby powstać taki dokument jak "Będzie głośno", to myślę, że warto byłoby znaleźć trzech gitarzystów z różnych pokolen, jednak grających w podobnej stylistyce. Dlatego obok Page'a i White'a, The Edge jakoś mi nie pasował, bo niewiele ma wspólnego z "brudnym" brzmieniem i blues-rockiem, bardzo ważnym w muzyce dwóch pierwszych, co nie zmienia faktu, że i tak wiele osiągnął i do historii gitary swoje wniósł na pewno. W miejsce The Edge'a wstawiłbym np. Slasha, albo nieco starszych Alexa Lifesona lub Robbena Forda.
Z kolei obok The Edge'a w bardziej popularnym pop-rockowym wydaniu, widziałbym Marka Knopflera z czasów Dire Straits i np. Jona Bucklanda lub Johna Mayera.
"Będzie głośno" w hard rockowym, metalowym stylu też byłoby bardzo ciekawe, od ojców ciężkich riffów, tj. Tony Iommi, Ritchie Blackmore, Angus Young, a nawet tutaj pasowałby Jimmy Page, przez nieco młodszych, którzy sami już wyrastają na legendy, jak Yngwie Malmsteen, Zakk Wylde czy nawet Kirk Hammet, do najmłodszych shredderów, dla przykładu, Gus G czy Misha Mansoor.
Na jazz-blues-rockowo też można kombinować: John McLaughlin, Jeff Beck - Mike Stern, Scott Henderson - Kurt Rosenwinkel, Jonathan Kreisberg.
W muzyce psychodelicznej i progresywnej też jest w czym wybierać, wśród najstarszych, tj. David Gilmour, Steve Howe, czy Steve Hackett, później młodsi: Adam Jones, John Petrucci, Steven Wilson do najmłodszych typu: Omar Rodriguez-Lopez.
Wiadomo, wielu gitarzystów najwyższej klasy jest wielu i najlepiej by było, gdyby każdemu z osobna poświęcono półgodzinny dokument, ale to chyba marzenia ściętej głowy.