Czekasz na nowy film Quentina? Z niecierpliwością czekałeś na jego kolejny film? Nie mogłeś się go doczekać? A więc skacz z radości, ten dzień nadszedł z siłą, jaka zaspokoi Cię na kilka kolejnych lat. Tak, tego oczekiwałeś...
...Chyba, że nie czekałeś. Albo w ogóle uważasz, że ten cały Tarantino to się na „Wściekłych psach” skończył, lub jeszcze wcześniej. I co gorsza, uważasz go za buca zarabiającego kapustę za przeklinanie na wielkim ekranie. I tu zaczyna się moja rola, jako piszącego ten tekst – mam za zadanie przekonać Cię, że ten film jest warty nie tylko twoich pieniędzy, ale i twojego czasu. Bo reżyser tym razem zaszalał: stworzył długie dzieło. A potem jeszcze je wydłużył. I w takiej, 153-minutowej wersji, trafia do kin. Zdobywa je szturmem, powodując litry piany u tych nieszczęśników, którzy mieli pecha wypłynąć na rynek z premierą swojego najnowszego filmu właśnie tego jednego dnia. Peszek.
Jednak czy na to zasłużył? Może faktycznie wieczny chłopiec z Tennesee rzucił się na kasę, kręcąc byle co, bo jego nazwisko na liście płac zrekompensuje wszelkie negatywne recenzje? Nie, to nie możliwe... Ale pewności nigdy nie ma. Zwłaszcza, że pierwsze minuty filmu nic tak naprawdę nie mówią. Kolejne też nie. I kolejne... O tak – wybierając się na ten film, powinno się przed wejściem na salę zaopatrzyć w sporą dawkę cierpliwości. Cały pierwszy rozdział (tak, film jest podzielony na rozdziały, co jak żywo przypomina fenomenalny „Dogville” von Triera) zdaje się być kompletnie nie potrzebnym. Bo co może wnieść do tej historii scena, w której Łowca Żydów odwiedza pewnego farmera na uboczu Francji? Wbrew pozorom – całkiem dużo. Po pierwsze: przedstawia dwie z trzech głównych postaci tej opowieści: Shoshannę Dreyfus (Mélanie Laurent) i Hansa Landa (Christoph Waltz) oraz określa powiązania między nimi. Po drugie – pełni rolę uwertury, obrazując pokrótce oglądającemu, co go czeka: pozwala zasmakować muzyki, liznąć znakomitych zdjęć, poczuć napięcie... I obejrzeć pierwszą z kilku eksplozji, które przyszykował widzom reżyser. To szybko z was nie ujdzie... Zwłaszcza, że film dopiero się zaczyna.
Fabuła tak naprawdę zostanie określona w dwóch kolejnych rozdziałach: utworzony został oddział specjalny do walki z nazistami – Bękarty, a ludzie którzy wchodzą w skład tej grupy nie przebierają w środkach, wystarczy im kij bejsbolowy, wiadro naboi i już są szczęśliwi. Oczywiście, dodać do tego trzeba skupisko Niemieckich żołnierzy walczących za Hitlera. Bez nich nie ma zabawy. Nie ma też skalpów.
Dowodzi nimi trzeci bohater tej historii: porucznik Aldo Raine, będący swoistym alter ego reżysera. To on czerpie najwięcej radochy w tym filmie. I to on podsumowuje cały film słowami: „Wiesz co, Utivich? Chyba stworzyłem arcydzieło” przy akompaniamencie śmiechu widzów.
I tutaj niestety muszę się poprawić – kilka akapitów wcześniej napisałem, jakoby film wymagał od Ciebie cierpliwości. Mój błąd. Bo mimo pozornie rozwleczonych scen, wręcz niepotrzebnych dialogów, bohaterów, uczucie znużenia nie powinno nikogo nawiedzić. Ponieważ wszystko tu tak naprawdę ma swoje miejsce, jest starannie zaplanowane. Służy mistrzowskiemu budowaniu napięcia, które rośnie stopniowo – widać, że Quentin ceni sobie dzieła Serio Leone, zwłaszcza jego „Dawno temu w Ameryce”, oraz miał ambicje pokazać, że niejaki Peckinpah to cholernie przereklamowany jest.
Do czego zmierzam? Do osławionych scen przemocy. Jak wynikało z licznych tekstów poświęconych temu filmowi jeszcze przed jego premierą, były zbyt brutalne. Co to znaczy, nie bardzo umiem wytłumaczyć. Faktem jest, że posoka leje się strumieniami, naboje szybko się kończą a krew ma bardzo ciemny odcień. Niestety muszę zasmucić tych, którzy są wrażliwi na punkcie którychś z wymienionych elementów. Przed nimi nie można zasłonić oczu, uszu. Nie zdążycie: one wyskakują niespodziewanie, szokują, trwając przy tym nie więcej niż 10 sekund. Ale pamiętajcie na przyszłość: to że masz przewagę, nie znaczy że wygrasz. Na wszelki wypadek strzelaj od razu. I tak zginiesz.
Tarantino włożył w te pojedyncze sekwencje całe swoje uczucie do tego filmu, to one w większości przypadków są punktami zwrotnymi w fabule. Pozwala im wybrzmieć, do ostatniej łuski upadającej na ziemię. Bez żadnych sztuczek w stylu spowolnienia czasu, gdzie denat przelatuje nad stołem rozrzucając przy okazji wszystko na nim. Tu jest tylko szybki montaż, gwałtowna muzyka i piękno przemocy po którym trudno dojść do siebie. Płonący film, gospoda... Tak, te sekwencje są genialne.
Przerwy pomiędzy nimi są wypełnione po brzegi perfekcyjnie wykonanymi elementami składniowymi każdego filmu, czyli: scenariuszem, aktorstwem, zdjęciami i muzyką. O dwóch ostatnich wspomniałem już pokrótce i uważam, że wystarczy. Scenariusz to głownie solidne dialogi, które zaskakują małą ilością „mięsa”. Jednak aktorzy zasłużyli na trochę więcej niż dwa zdania. Głównie dlatego, że zostali świetnie dobrani. Każdy po kolei idealnie wczuł się w odgrywaną postać, dali radę udźwignąć jej kicz i przerysowanie, nadając im nieprzyzwoitej dosłowności. Dzięki temu można podziwiać Brada Pitta, Christophera Waltza czy Omara
Dooma, którzy szarżują – ale z umiarem. Brawa!
Powinienem też zając jakieś stanowisko w kwestii tego, czy Tarantino dobrze zrobił, umieszczając swoją farsę w czasach największej tragedii XX wieku. Albo czy postąpił prawidłowo, przeinaczając prawdę historyczną – jeszcze ktoś jest gotów uwierzyć, że Hitler zginął w zamachu.
Powiem tak – to wcale nie są ważne kwestie. Właściwie, to dziwię się że komukolwiek udało się dopatrzyć w tym filmie takich treści. Równie dobrze można stwierdzić, że dziecko które rozwaliło wieżowiec z klocków w przyszłości zostanie terrorystą. To co, że przeinacza prawdę historyczną? Nikt jej w kinie rozrywkowym nie wymaga. A żartować można ze wszystkiego – oczywiście, w granicy rozsądku. Tego Quentinowi nie zabrakło – to mogę wam zaręczyć. Stworzył film jakby dojrzalszy od swoich poprzedników: mniej tu soczystych dialogów, a więcej wyczucia i precyzji. Zapowiada to dobrą zabawę już teraz, a jeszcze lepszą – w przyszłości. Fani Tarantino się cieszą, cała reszta – która pukała się w głowę podczas dekapitacji Marvina w „Pulp Fiction” – chyba jednak nie. Mi pozostaje nadzieja, że dzięki temu tekstowi, któryś zmieni zdanie.
8+/10
Idei pierwszego zdania nie zrozumiałem.
"Lubie krótkie zwiezłe teksty na temat. Kazde zdanie tekstu powinno byc niezbedne. A u Ciebie zdan typu (...) jest wiele. To są własnie wypociny, ktos tu je skomentowal, a raczej porownal do - 'zargonu krytykow'."
Bo ja staram się tworzyc coś ponad gimnazjalne schematy ("film bardzo mnie się podobał, polecam"). Tak dla samego siebie.
I co do tego ma "żargon krytyków"? Co to w ogóle jest? Niespotkałem się nigdy z czymś takim. Chyba że masz na myśli zwyczajne uatrakcyjnianie swojego tekstu, dzięki czemu moja recenzja różni się od innych. No i lepiej się ją czyta.
"Jedyne co mi sie w Twoim tekscie nie spodobalo to wlasnie to ze silisz sie na krytyka, ale powiem Ci. One thing, one thing only. Nigdy nie kieruje sie ocenami krytykow, interesuje mnie wylacznie widownia."
Po co angielski?
"Lubię ludzi, którzy widząc większą wypowiedź zaraz rzucają się z pianą <<silisz się na krytyka, ale żal>> bo oni sami nigdy nie byliby w stanie napisac chocby 5 zdań bez korzystania ze schematów"... I co, fajnie tak pakowac obcych ludzi w idiotyczne stereotypy? Bo to, że "coś Ci się wydaje", wcale nie znaczy że tak jest... Mi się wydaje, że słońce jest zbudowane z marmuru.:/
Idea pierwszego zdania pozostaje bez zmian. Gdybym chciał pisac dla frajdy pisania, pisałbym inaczej. Pisze po prostu do Ciebie. Bez ofensywy, mimo że tak to odbierasz. Jeśli tak, to wybacz. Miałem kiedyś dziewczyne dziennikarke. Zdarzyło mi sie skrytykowac jej tekst, obraziła sie. Ambitna dziewczyna, podobnie jak Ty. Tyle, że macie dwie wspólne cechy. Pierwsza - nie lubicie krytyki, wylacznie pochwały /znowu bez ofensywy/. Druga - tu pewnie zaprzeczysz, przesadne ulirycznianie tekstu = wg Ciebie "zwyczajne uatrakcyjnianie swojego tekstu".
Coś ponad gimnazjalne schematy...czyli rozumiem licealne :P Przyznaje, ostatnią moją analizą literacką była matura.:) Z tego co pamietam, napisałem najkrótszą w całej klasie, co nie jest mi obce. 2,5 strony, gdy średnia była conajmniej dwa razy dłuższa albo i lepiej. Ale też pamietam, ze piatki były tylko trzy, w tym moja. Na 40 osób.
Piszesz że nic nie wniosłem nowego. Ok, już wnoszę. Konkret.
Powiedz - na podstawie czego twierdzisz, że Hitler w tym filmie ginie?
Było kilkanaście zamachów na Hitlera, żaden nie był skuteczny i ten również. To była jedna z prób zamachu na Hitlera. Stauffenberg też widział wybuch, był na tyle przekonany o smierci Hitlera, że nadał taką wiadomosc do Berlina nie upewniwszy sie, za co zapłacił głową. Chyba jako jedyny tak to odebrałem, bo nikt o tym nie wspomina w żadnej recenzji. Chyba że znajdziesz taką i mi pokażesz.
Za to Ty powielasz zdanie o przeinaczaniu historii - po to by bronic Tarantino, zastanawiasz sie " czy postąpił prawidłowo, przeinaczając prawdę historyczną – jeszcze ktoś jest gotów uwierzyć, że Hitler zginął w zamachu." by zaraz potem dalej brnąc:
" Właściwie, to dziwię się że komukolwiek udało się dopatrzyć w tym filmie takich treści."
Otóż mi się nie udało, nawet gdybym zobaczył pogrzeb Hitlera - tu słusznie powieliles cos co juz czytałem – "to wcale nie są ważne kwestie" - film by pewnie nie stracił, ale jest jedno ALE -
pogrzebu nie było, trupa Hitlera nie było!
Ok, Tobie się wydaje, że słońce jest zbudowane z marmuru, a mi się wydaje, że jednak masz niespełnione marzenia byciu PANEM ŁĘDAKTOŁEM. :ppp
naprawde nie wiem czego sie czepiasz ani do czego chcesz tu kogos przekonac. moze i recenzja Garreta nie jest zbyt konkretna, ale wlasnie dzieki ciekawemu slownictwu po prostu milo sie ja czyta. ja jestem po seansie i calkowicie do mnie przemawia, jako ogolna refleksja na temat filmu, a nie recenzja. to raczej bardzo rozwinieta opinia, dlatego tyle tu 'upiekszaczy'. i naprawde takie pisanie daje frajde, chocby z tego powodu, ze potrafisz uzywac bardziej skomplikowanych slow, ze wyrabiasz w sobie pewna umiejetnosc, taka idea samodoskonalenia. to takie dziwne? albo tez wolalbys widziec kolejny bezsensowny wpis/ temat pt. 'fajny film. 10/10'? ja wole widziec taki, rozbudowany, widac, ze film zrobil na autorze spore wrazenie, i to wlasnie moze zachecic do pojscia do kina.
Coś ponad gimnazjalne schematy...czyli rozumiem licealne :P Przyznaje, ostatnią moją analizą literacką była matura.:) Z tego co pamietam, napisałem najkrótszą w całej klasie, co nie jest mi obce. 2,5 strony, gdy średnia była conajmniej dwa razy dłuższa albo i lepiej. Ale też pamietam, ze piatki były tylko trzy, w tym moja. Na 40 osób.
matura z polskiego jest teraz farsą, ktora niczego nie sprawdza. wlasciwie na maturze praca moze wygladac jak wypociny gimnazjalisty, ale jesli znajda sie w niej slowa klucze sprawdzajacy musi dawac punkty. jesli praca jest bardziej rozbudowana, z jakims pomyslem, sprawdzajacemu nie chce sie w nia wglebiac, bo woli bezproblemowa, schematyczna, latwa do sprawdzenia. co nie znaczy, ze Twoja musiala taka byc. tez znam kilka osob, ktore pisza krotko i to im starcza na pozytywne oceny (choc przyznam sie, ze takie prace za ciekawe pod wzgledem uzytego slownictwa nie sa). dlatego porownywanie refleksji na temat filmu do egzaminu maturalnego jest troche chybione.
Powiedz - na podstawie czego twierdzisz, że Hitler w tym filmie ginie?
na podstawie tego, ze dostaje pelny magazynek w glowe? nie pisz, ze tego nie widziales...
pozdrawiam
OK,wycofuje sie, nie bede juz prowokował Gareta, niech sobie pisze co chce, ile chce i jak chce. Po prostu czytam opinie na tym portalu czesciej przed niz po filmie, glownie po to zeby sie dowiedziec czy warto film zobaczyc, a do tego wystarczy mi wlasnie 5 zdan wg gimnazjalnego schematu. Gdybym przeczytal cos podobnego przed seansem, nie bylby juz tak zaskakujacy, ale mniejsza z tym. Mature pisalem starą, tradycyjną i własnie takie długie rozwlekłe teksty juz w czasach licealnych mnie mdliły. Piszesz o skomplikowanych słowach...nie wiem które masz na mysli, ja sie nie czepiam słów ale pseudointelektualnych wywodów, dziwnych rozwazan, zaprzeczaniu samemu sobie po kilku zdaniach itd
A wracajac do Hitlera. On miał niejednego sobowtóra :P Prawdziwy Hitler siedział w drugiej loży z prawdziwym Goebelsem. Hehe.
Mature pisalem starą, tradycyjną i własnie takie długie rozwlekłe teksty juz w czasach licealnych mnie mdliły.
a to fakt, ja pisalam nową. dla mnie pisanie dwunastu stron A4 przez bite 5 godzin na maturze tez jest zbytnia przesada, ale juz 3-4 strony na nowej maturze moga byc.
ja sie nie czepiam słów ale pseudointelektualnych wywodów, dziwnych rozwazan, zaprzeczaniu samemu sobie po kilku zdaniach itd
no Ty uznales za takie zdanie to, ktore konczy sie 'Peszek', ze jest niepotrzebne, ze jest 'zargonem krytykow'. to zwykly upiekszacz, mogacy wystapic w normalnej recenzji z jakiegokolwiek gazecie czy pismie. i wg mnie czyni opinie ciekawsza. a to zaprzecznie samemu sobie (Ty piszesz tu o tych rozwazaniach historycznych, i o tym, ze byly niewazne w tym filmie) wynika z tego, ze po prostu wielu ludzi czytalo opinie, ze ten film przeinacza historie, i ze to jest jego minus. Garret zaznacza, ze sa ludzie wlasnie tak pojmujacy ten film, po czym pisze, ze sie myla. w ogole zauwazylam, ze wiele tu jest w tekscie odniesien do malkontentow i zbijania ich argumentow. to celowy zabieg, a nie zaprzeczanie samemu sobie.
A wracajac do Hitlera. On miał niejednego sobowtóra :P Prawdziwy Hitler siedział w drugiej loży z prawdziwym Goebelsem. Hehe.
mozna tez zalozyc, ze bekarty przed egzekucja wybadaly gdzie kto siedzi i zalatwily tego prawdziwego Hitlera, jak i jego sobowtora. pisales gdzies o scenie, ze z plonacego kina wypelza postac, wolajaca nein, nein. mi sie takowa na oczy nie rzucila, pewnie dlatego, ze ogladalam film jeden raz. jak taka znajde to bedzie super. w sumie to jestes jedyna osoba jak dotad chyba, ktora wysnuwa taka teorie. jak okaze sie prawdziwa to bedzie super. na drugim seansie bede zwracac na to uwage
nie nie, to sie wyjasni w kolejnym filmie, moja teorie wyjasniam w nowym wątku 'Inglourious Basterds VOL. 2 The Prestige'
mozesz przeczytac o podyskutowac o tym. ;)
czytalam, czytalam;) w sumie to brzmi calkiem sensownie i ewentualne wysmarowanie pasta prawdziwego Hitlera w celu ukrycia tozsamosci pasowaloby do absurdalnosci tego filmu.
teraz tylko pytanie: to jest calkowicie wymyslony przez Ciebie pomysl czy jakas scena z filmu moze to sugerowac? czy byla rzeczywiscie scena z wypelzajacym z kina Hitlerem, trudna do wychwycenia czy to jest Twoja wizja poczatku drugiej czesci?
Nie no, pełzającego Hitlera nie widziałem, tak sie ma zaczynac druga czesc filmu. Tak zarzucam temat, moze wspolnie wymyslimy dalsza czesc losów Bekartów, przeciez szkoda sie z nimi rozstawac...;) a jak juz wymyslimy, podrzucimy Quetinowi pod choinke. ;)
"Garret zaznacza, ze sa ludzie wlasnie tak pojmujacy ten film, po czym pisze, ze sie myla. w ogole zauwazylam, ze wiele tu jest w tekscie odniesien do malkontentow i zbijania ich argumentow. to celowy zabieg, a nie zaprzeczanie samemu sobie."
Heh, do czego to doszło... Ludzie analizują i interpretują moje recenzje.:) Dzięki za uświadomienie, serio - nie wiedziałem, że dodaję między słowami takie treści.:)
Takie chwile dodają otuchy. Szczere dzięki.
Aha, i nie jest tak, że nie lubię krytyki.
ale to nie jest zadna interpretacja, tylko wynika to samo z siebie. podajesz w kilku miejscach poniekad argumenty malkontentow, po czym je komentujesz i obalasz. a moze sie myle?;)
"Po prostu czytam opinie na tym portalu czesciej przed niz po filmie"
ja tez ta recenzje czytałem przed...i po przeczytaniu jej skusiłem sie i poszedłem do kina na film który miałem sobie odpuścić i nie żałuję a propo spoilerów nie zauważyłem jakiś aż tak rażących,by zepsuły mi odbiór filmu..