PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=140204}

Brudna Mary, świrus Larry

Dirty Mary Crazy Larry
7,0 534
oceny
7,0 10 1 534
Brudna Mary, świrus Larry
powrót do forum filmu Brudna Mary, świrus Larry

Poza prawem

ocenił(a) film na 7

Kierowca rajdowy i jego mechanik wyłudzają pieniądze od dyrektora supermarketu. W trakcie ucieczki dołącza do nich niezbyt elokwentne, acz obdarzone sprytem dziewczę. Po piętach zaś depcze zawzięty, małomiasteczkowy stróż prawa...
Jak już nadmieniono poniżej, "Dirty Mary, Crazy Larry" to swoiste połączenie "Bonnie i Clyde" ze "Znikającym punktem". Na szczęście - przynajmniej ja nie miałem takiego poczucia w trakcie seansu - nie mamy tutaj do czynienia z tanią podróbką czy odtwórstwem, ale ze zręcznie skrojonym kinem akcji/drogi, gdzie nie zabraknie efektownych scen pościgów i popisów kaskaderskich. Bohaterowie, pomimo, że czyn, którego dopuszczają się na samym początku filmu raczej trudno uznać za chwalebny - o dziwo - dają się lubić, w czym olbrzymia zasługa obsady: Fonda, Susan George i Adam Roarke tworzą wspólnie trio, z którym szybko się zżywamy i zaczynamy sympatyzować. Półtorej godziny mija jak z bicza strzelił i nic dziwnego że pozycja ma status kultowej - nigdy później już kino nie potrafiło tak mknąć szosami, jak na przełomie lat 60. i 70.

ocenił(a) film na 3
Caligula

Zdecydowanie zgodzę się z Twoją puentą - faktycznie "nigdy później już kino nie potrafiło tak mknąć szosami, jak na przełomie lat 60. i 70." Podzielam również Twój zachwyt filmami zapomnianego już nieco gatunku giallo (taki wtręt na marginesie). Ale jeśli chodzi o "Dirty Mary, Crazy Larry" - uważam, że jest kiepski. Oczywiście i w kiepskim filmie znajdziemy "5 minut "dobrego kina. W tym przypadku jest to początkowa sekwencja napadu na supermarket. Moim zdaniem genialnie skonstruowana scenariuszowo i świetnie zrealizowana. Dla tych dziesięciu początkowych minut warto obejrzeć ten film. A później... jest tylko gorzej.
Wydaje mi się, że rachityczny scenariusz mógłby oblecieć, gdyby nie marny montaż oraz brak sensownego i uzasadnionego zakończenia. Jeden z użytkowników portalu stwierdził, że namiastka recenzji, którą spłodziłem jest pełna jadu. Nie, jest wyrazem głębokiego rozczarowania, ponieważ podchodziłem do filmu z przeświadczeniem, że tylko w latach 60. i 70. kino potrafiło mknąć szosami (nawet jeśli nie był to gatunek drogi). Pościgi w "Bullicie" i "Francuskim łączniku" zapierają dech w piersiach. A tutaj? Nic tylko wypada mi wspomnieć o "Pojedynku na szosie" Spielberga, który można uznać za jedno wielkie ćwiczenie warsztatowe z techniki montażu właśnie. Spielberg nakręcił film z mikroscenariuszem i mikrofabułą - można rzec nędza... ale jak trzyma w napięciu i jak genialnie został zrealizowany! Film drogi, a zarazem pierwszy techno-thriller. W "Dirty Mary, Crazy Larry" tego nie doświadczyłem (napiecia, identyfikacji z bohaterami).
Generalnie mam wrażenie, że pojecie "kina kultowego" stało się aktualnie wytrychem. Niegdyś zbiór filmów "kultowych" ograniczał się do ledwie kilkudziesięciu pozycji. Teraz filmów kultowych (dla różnych grup odbiorców) namnożyło się na pęczki. Niewiele osób pamiętałoby "Dirty Mary, Crazy Larry", gdyby nie odnosił się do wspomnianego tytułu Tarantino. Ten film nie pozostawia żadnego "osadu" w widzu, a trzeba wziąć pod uwagę, iż ówczesne kino nie polegało na "zabawie kinem" lecz bardziej na przełamywaniu konwencji.
To oczywiście opinia wyłącznie z mojego punktu widzenia. Recenzja, czy opinia tyleż mówi o krytykowanym dziele, co o samym piszącym - mam tego pełną świadomość.
Bynajmniej nie chcę się z Tobą spierać o to, kto "ma rację". Chciałbym tylko dowiedzieć sie, dlaczego w Twojej opinii ten film jest dobry i zasługuje na status kultowego. Z czystej ciekawości "oglądacza filmów".

ocenił(a) film na 7
sprytnepalcegekona

Ciężkie pytanie stawiasz. Może decyduje w moim przypadku w pierwszej kolejności sentyment do tego typu kina? Nie ma co kryć, że moje zdanie jest całkowicie subiektywne, a znaczącą rolę może odgrywać i obsada i styl narracji czy (nawet) sceneria. Nie twierdzę przy tym, że "Dirty Mary..." jest filmem wybitnym, w jakimś stopniu przełomowym, na pewno jednak seans może być doświadczeniem przyjemnym i relaksującym. Zauważmy, że mamy do czynienia z obrazem spełniającym standardy przyzwoicie zrealizowanego kina klasy B., ni mniej, ni więcej. Stąd porównywanie z "Bullitem", filmem Friedkina czy wczesnym Speilbergiem (który, co by o nim nie mówić, warsztat reżyserski opanował w stopniu w zasadzie perfekcyjnym) wydaje mi się nie na miejscu. Każdy bowiem z wymienionych przez Ciebie tytułów odcisnął jakieś trwałe piętno na sposobie posługiwania się językiem filmowym, nawet jesli tylko na krótki okres (choć działanie długofalowe czasem może być nie tak łatwo dostrzegalne) i w wąskich ramach gatunkowych. Tymczasem omawiana pozycja nie jest niczym więcej, jak małą "grzeszną przyjemnością", gdzie zachowania postaci niekoniecznie zawsze muszą być do końca racjonalne, a sam efekt często okazuje się być w większym stopniu istotny od sensu (patrz: przywoływane przez Ciebie zakończenie). I jako takiego rodzaju rozrywka - w moim odczuciu - zdaje egzamin. A z filmami kultowymi z definicji (która, notabene, nigdy ostatecznie się nie skrystalizowała) jest tak, że trafiają do raczej wąskiego kręgu odbiorców, podczas, gdy ogół pozostaje na nie nieczuły lub też zwyczajnie czuje się nimi zniesmaczony. Wbrew pozorom nie ma w tym żadnego przytyku z mej strony - po prostu tak to (mniej więcej) widzę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones