Jeszcze jedno ambitne dziewczę z prowincji próbuje swych sił w biznesie filmowym. Z marnym skutkiem, zważywszy, że trafia do niskobudżetowych produkcji, których nie powstydziłby się sam Roger Corman.
"Hollywood Boulevard" powstał jako wynik zakładu między Cormanem właśnie, a producentem Jonem Davidsonem. Chodziło o to, by nakręcić najtańszy film w dziejach wytwórni New World Pictures. Cóż, udało się, głównie dzięki użyciu zdjęć wyciętych z wcześniejszych produkcji z cormanowskiej stajni, pośród których znajdziemy między innymi "Death Race 2000", "Terror" z 1963, "The Big Bird Cage" czy "Big Bad Mama". "Boulevard" to zarazem reżyserski debiut dla dwójki znanych (później) reżyserów z Fabryki Snów, Allana Arkusha i Joe Dante'go. Mamy tu do czynienia z rodzajem satyry na Hollywood, niezbyt przy tym wybrednej. Rubaszne żarty z brodą, samochodowe kraksy, golizna i strzelaniny - oto, co twórcy rozumieją poprzez termin "rozrywka". Jest głupawo, ale w zasadzie całkiem przyjemnie. Gdzieś w tym wszystkim tli się nostalgiczna nuta, bo zarazem składa się tu hołd kinu klasy dalszych liter alfabetu. Otoczka partyzanckiej dwuznaczności, pozbawionej wstydu tandety błyskawicznie udziela się widzowi, więc jeśli nie macie nic przeciwko przyciężkim gagom i topornym sztuczkom realizacyjnym, to czeka was niezgorsza zabawa.