PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=118690}
7,7 9,4 tys. ocen
7,7 10 1 9432
7,4 5 krytyków
C.R.A.Z.Y.
powrót do forum filmu C.R.A.Z.Y.

Mam kłopot z tym filmem. Początkowe sekwencje, ukazujące Zaca jako dziecko były majstersztykiem. Szybkie ujęcia, pomysłowe triki, zgrabne koncepty. A potem film gubi rytm, potyka się o powtórzenia albo banały, drepcze w miejscu i kręci się w kółko. Jest za długi, nie dało się wysiedzieć przed ekranem bez żadnych przerw. Niektóre ze scen wydają się wklejone niepotrzebnie, nie wnoszą nic do filmu, np. podróż Zaca do Jerozolimy. Druga połowa filmu, w której obserwujemy Zaca jako nastolatka jest tylko mieleniem schematów. O poziom wyżej wynosi te schematy świetna gra Marca-Andre Grondina. Tudzież bardzo dobre role towarzyszące.

Film o trudnej drodze do akceptacji własnej odmienności w środowisku (tym najbliższym), które tej odmienności zaakceptować nie chce. Zac ukrywa swoje homoseksualne skłonności nie tylko przed ojcem, nawet nie przede wszystkim przed nim, ale przed sobą samym. Przez długi czas nie jest w stanie świadomie tego przyjąć. Jego tożsamość jest rozbita, niepełna. Brakuje tego drobnego fragmentu, który z biegiem lat staje coraz bardziej istotny dla integralnego obrazu własnej osoby, a któremu Zac nie pozwala przyjąć kształtu niezgodnego z ogólnie przyjętymi normami. Uparcie zaprzecza i wypiera się identyfikacji z "pedziami". Za ten stan rzeczy na pewno winę ponosi ojciec, który syna chce widzieć jako silnego faceta, odpowiedzialność za jego "zniewieścienie" przenosi zaś na żonę, która rozpieszczała go w dzieciństwie, pozwalając na mało męskie zdaniem ojca zachowania. A ojciec to bardzo ważna dla Zaca osoba, za nic nie chce go zawieść, choć buntuje się czasem, bo niezmiernie ciężko przeciwstawiać się swojej naturze.

Film ważny, poruszający istotne kwestie, ale... jakoś zbyt przesłodzony, mam wrażenie. Przeestetyzowany. Trochę jak "Zło", które - choć to kino skandynawskie - posypane jest hollywoodzkim lukrem. W przypadku "C.R.A.Z.Y" mam identyczne odczucia. Obraz zyskałby, gdyby zdjąć z niego tę kolorową osłonkę.

ocenił(a) film na 8
Diana

Czy tego filmu: http://www.filmweb.pl/R%c3%b3%c5%bcowe+lata+1997+o+filmie,Film,id=697 , również należałoby pozbawić nieco sacharozy?

ocenił(a) film na 6
Klee

Pojęcia nie mam! Nie widziałam. :) Warto?

ocenił(a) film na 8
Diana

Mimo że to pytanie rozstrzygnięcia, nie jestem w stanie udzielić na nie odpowiedzi "tak" lub "nie". Według mnie warto. Według Ciebie - jak można domniemywać na podstawie tego, co napisałaś o "C.R.A.Z.Y." - prawdopodobnie nie, no ale któż to wie. ;-) No a wziąwszy pod uwagę, że o wszystkich niemal filmach, o których piszesz, piszesz źle, nie ma chyba wielkiego znaczenia, czy warto, czy nie. ;-)

Chodzi o to, że "Różowe lata" są zrealizowane w podobnej konwencji. Właściwie ta poetyka, która nie odpowiaa Ci w "C.R.A.Z.Y.", jest tam jeszcze bardziej wyrazista. Na tej podstawie właśnie można by przypuszczać, że film Ci nie spodoba. No ale to podstawa wątła, więc nie pokusiłbym się o tak daleko idące wnioski. To, na co chciałem zwrócić uwagę, to fakt, że tego rodzaju poetyka może nam z jakichś powodów nie odpowiadać, jednak fakt, że film został w niej zrealizowany, to za mało, by powiedzieć, że został zrealizowany źle. Nie oceniam, czy "C.R.A.Z.Y." jest przykładem wykorzystania tej konwencji w sposób poprawny czy nieudolny. Pewne jest natomiast, że gdyby pozbawić ten film wartsw, które Ty uważasz za zbędne, tj. właśnie tej oniryczności, baśniowości, odrealnienia, wyszłaby zwyczajna sztampa, kolejny nudny film o trudnym dorastaniu.

ocenił(a) film na 6
Klee

Ja piszę źle o wszystkich niemal filmach? No, może. :) Tylko czy źle? Raczej mało entuzjastycznie (niech będzie, że eufemizm!). :) Ale to wynika ze statystyki. Podaż filmów też rozkłada się zgodnie z krzywą Gaussa. :) Przy sporej ilości filmów, jakie oglądam, tylko niektóre mogę zaliczyć do dobrych i bardzo dobrych.

Problem z moją oceną filmu "C.R.A.Z.Y" jest taki, że ja się właśnie podczas seansu chwilami nudziłam i napisałam zresztą, że całkiem pokaźna jego część to niebezpieczne zbliżanie się do sztampy. Mimo zastosowania tych specyficznych, mających film ożywić, środków wyrazu. W moich oczach ta estetyka nie podniosła walorów obrazu. Z drugiej strony to nie jest tak, że taka konwencja mi nie pasuje. Już chciałam napisać, że bardziej przemawia do mnie swoją surowością von Trier, ale przypomniał mi się odkryty niedawno Tykwer z krzykliwą ekspansywnością "Biegnij, Lola, biegnij" i barwną wyrazistością "Księżniczki i wojownika" i... :) Niczego zatem przesądzać nie można, a "Różowe lata" dodaję do mojej listy "must-see". :) Zwłaszcza, że temat trafia w moje zainteresowania.

ocenił(a) film na 8
Diana

"Podaż filmów też rozkłada się zgodnie z krzywą Gaussa. :) Przy sporej ilości filmów, jakie oglądam, tylko niektóre mogę zaliczyć do dobrych i bardzo dobrych."

Podaż filmów nijak się ma do tego, co na przykład ja oglądam. Może rozdział jednego od drugiego byłby jakimś rozwiązaniem... Co do ilości, to ja na przykład wolę oglądać mało filmów dobrych, niż wiele złych. Wydaje mi się to dość oczywiste, bo "wiele złych", to najgorszy z możliwych wyborów, gorszy od "niewiele złych", "niewiele dobrych" i "wiele dobrych" w końcu. ;-) Ta ostatnia opcja najbardziej by mi odpowiadała, ale jest wiele ograniczeń. No w każdym razie tutaj już niczego nie staram się podpowiadać, bo każdy ma swoje metody obcowania z filmem i odkrywania perełek.

To, że się nudziałeś, coś tam mówi o Tobie, o Twoim guście, mniej o filmie. Prawdopodobieństwo, że kogoś, kto zajrzy do tego wątku, nudzą te same zeczy co Ciebie czy mnie, nie jest takie znów wielkie.

Zauważyłem oczywiście, że pisałaś o sztampowości tego filmu. Był to powód, dla którego zwróciłem uwagę, że gdyby zmienić ten film zgodnie z tym, co postulujesz, to właśnie wtedy stałby się bardziej jeszcze sztampowy, musiałby Ci się podobać jeszcze mniej, zmieniłabyś go niejako na gorsze. Takie odnoszę wrażenie, tak podpowiada logika. Jakaś sprzeczność się tu kryje.

"Biegnij..." i filmy Triera to jednak lata świetlne od cukierkowatości "C.R.A.Z.Y.". Jak obejrzysz "Różowe lata", to może i w niej jednak zasmakujesz, ale nie robię sobie tu wielkich nadziei. ;-)

ocenił(a) film na 6
Klee

"Podaż filmów nijak się ma do tego, co na przykład ja oglądam. Może rozdział jednego od drugiego byłby jakimś rozwiązaniem..." - oczywiście, że jest. :) Sięgam po filmy, które - jak sądzę - powinny mi się spodobać, ale tego nie wiem na pewno, póki ich nie zobaczę. Gdybym kierowała się tylko prawem podaży i sięgała też po komedie romantyczne, superprodukcje, sensacje czy horrory, średnia ocen obniżyłaby się drastycznie. :)Mimo wszystko, nawet jeśli podchodzę do sprawy selektywnie, i tak na filmy budzące mój niekłamany zachwyt trafiam w mniejszości. Takie np. "Życie ukryte w słowach" nieco mnie zawiodło, mimo iż był to film, który chciałam zobaczyć, z opisów i recenzji wnioskując, że sytuuje się blisko moich oczekiwań (w przeciwieństwie do np. "Nigdy w życiu!", po który z własnej woli nie sięgnę... nigdy w życiu! :)). Czasu przeznaczonego na oglądanie nie żałuję, ale jednak do ulubionych obrazu zaliczyć nie mogę.

"To, że się nudziałeś, coś tam mówi o Tobie, o Twoim guście, mniej o filmie." - no, ba! To jest zawsze w przypadku recenzji czy opinii o filmie wypadkowa gustów widza/recenzenta i właściwości dzieła filmowego. Każdy z nas, odbiorców dzieła, ma jakiś gust, w który to dzieło trafia bądź nie. Bez pewnej dozy subiektywizmu, żadna ocena nie byłaby możliwa.

Sztampowość vs. cukierkowatość. Dla mnie nie ma tu sprzeczności. Styl rozwinięcia wątku o dorastaniu i młodości Zaca wydał mi się pewnym dreptaniem w miejscu, spowalniał akcję, stanowił wtórną obróbkę banałów. To jedna rzecz. Druga to przesłodzenie, które odbieram całkowicie niezależnie od zarzutu nr 1. Te dwie kwestie w moim odbiorze ani się nie łączą ani wzajemnie na siebie nie oddziałują. Zabiegi na estetyce tego obrazu jego wartości w moich oczach nie podnoszą i nie podzielam Twojego poczucia, że bez nich film stałby się jeszcze bardziej sztampowy. Zresztą, cóż... tego nie wiem. :) Napisałam tylko o swoich odczuciach, a że czasem mylimy się co do własnych emocji i ich źródeł to dobrze udowodnione w psychologii. :) Ale - hej! - swoją polemiką sprawiłeś, że mój komentarz brzmi jak potężna krytyka "C.R.A.Z.Y", a to nieprawda. :) W mojej prywatnej 6-stopniowej skali ocen (10 to dla mnie za duża rozpiętość), film oceniłam na 4, to znaczy "dobrze". A na początku byłam wręcz zachwycona i gotowa dać 5. :)

ocenił(a) film na 8
Diana

Chyba kilka nieporozumień zaszło, same nieporozumienia. :-]

Pisałem, że podaż filmów nijak się ma do tego, co ja oglądam, nie Ty czy ogół. Pisałem też, że ja opanowałem sztukę wybierania tylko tego, o czym przypuszczam, że będzie mi się podobało, a nie Ty czy ogół. Zdarzy się oczywiście wpadka, ale nie tak często, zazwyczaj rozmyślna, jeśli już. A że opanowanie tej sztuki jest rzeczą trudną, to zgoda. Potrzebne jest doświadczenie, znajomość kina, znajomość siebie, intuicja, terning... To, co piszesz, wszystko to potwierdza. Choć kiedy mnie teraz informujesz, że próbujesz tę umiejętność w sobie wyrobić, wywołuje to moje zdziwienie, bo choć czytam Twoje posty, ilekroć na jakiś trafię, bo lubię, to nie znam żadnego, w którym wyraziłabyś się pochlebnie o jakimś filmie. Gdzie tu więc owoc Twych starań?

Z tym ocenianiem to oczywiście wszystko prawda, i to prawda zupełnie oczywista, tylko rzecz polega na tym, że można napisać: "film jest nudny, bo..., bo... i bo...", albo: "nudziłem się na tym filmie". Pierwsze to ocena + informacja, a drugie to pusta ocena, a jeśli informacja, to tylko o tym, kto pisze takie słowa, a nie o filmie, o którym chce pisać. Ten drugi typ ocen jest użyteczny wyłącznie jeśli wykorzystywany jest przez osoby, których gust znamy i na nim polegamy. Jeśli ktoś jest nam obcy, nie mówi nam to o filmie nic, o nim samym zaś powie coś dopiero, kiedy... film obejrzymy. :-] Tak to widzę.

Oczywiście nie pisałem, że sztampowość wyklucza cukierkowatość i odwrotnie, bynajmniej, właściwie te kategorie się wzajemnie przenikają i współkonstytuują. Zwróciłem uwagę na sprzeczność w innym miejscu.

Skoro nie uważasz, że odrealnienie i baśniowość, marzenia, subiektywna narracja, skoro wyeliminowanie tego wszystkiego nie uczyniłoby Twoim zdaniem filmu bardziej sztampowym, to powiedz, co by w nim wtedy zostało nowego, nowatorskiego, świeżego, czym by się wyróżniał od innych filmów o trudnym dorastaniu. Dla mnie jest dość jasne, że stałby się zwyczajnym filmem obyczajowym o rodzince jakich wiele, a więc marnym filmem obyczajowym.

ocenił(a) film na 8
Klee

Tak sobie jeszcze pomyślałem, że rozjaśniłoby mi sprawę, gdybyś napisała, jaki film cenisz najbardziej ze wszystkich. Jeśli więc byłabyś tak miła... :-)

ocenił(a) film na 6
Klee

"Pisałem, że podaż filmów nijak się ma do tego, co ja oglądam, nie Ty czy ogół. Pisałem też, że ja opanowałem sztukę wybierania tylko tego, o czym przypuszczam, że będzie mi się podobało, a nie Ty czy ogół." - tak też odczytałam Twoje słowa. :) I dodałam, że sama stosuję podobną strategię, acz widzę, że na sporo mniejszą skalę niż Ty. Moja selektywność skupia się chyba bardziej na odrzucaniu niż na wyborze. Wiem, czego na pewno nie chcę oglądać i eliminuję to na bardzo wczesnym etapie. Z pozostałej puli wybieram filmy, nie stosując już zbyt ostrych kryteriów. Podobają mi się zresztą tak różne obrazy jak "Przełamując fale" i "Wszystko gra", "Porozmawiaj z nią" i "Zawieście czerwone latarnie". Przez jakiś czas bez ryzyka sięgałam po kino skandynawskie, ale z czasem stałam się bardziej krytyczna i np. "Historie kuchenne" to był już moment swego rodzaju przesilenia.

Przejrzałam swoje komentarze filmowe i - rzeczywiście - w ogromnej większości są to opinie raczej niepochlebne. Jeśli piszę o filmie dobrze, to zostawiam tę opinię na moim blogu albo zamieszczam w recenzji. Dlaczego? Muszę chyba pokopać w podświadomości. ;)

Co do poczucia nudy, to napisałam o tym mimochodem, w odpowiedzi na któryś Twój post, pamiętając, że pośrednio o przyczynach znudzenia wspominałam w oryginalnym poście w tym wątku. Ale oczywiście masz rację - sama informacja, nieokraszona słowem wyjaśnienia, nie niesie absolutnie żadnej użytecznej treści.

Na pytanie zawarte w ostatnim akapicie Twojego komentarza, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Tak jak napisałam poprzednio: nie wiem po prostu czy byłoby lepiej, czy gorzej, czy absolutnie bez różnicy. Pewnie gdyby pozbawić obraz tych wszystkich formalnych ozdobników, rzeczywiście zostałby goły banał. :) Wtedy mój zarzut byłby tylko jeden. Teraz są dwa. Całkowicie od siebie niezależne. Ale - na litość! - mnie się ten film naprawdę podobał! :) Bez względu na to, jak mi się każesz nad nim tutaj znęcać. ;)

I jeszcze niezwykle trudne pytanie o film, który cenię najbardziej... Hmm, 10 dałam czterem filmom, a są to: "Tajemnica Brokeback Mountain", "Dogville", "Tylko razem" (o tym filmie pisałam pochlebnie :)) i "Amadeusz". Może też "Przełamując fale". W mojej skali 1-6, najwyższych ocen byłoby może nieco więcej.

ocenił(a) film na 8
Diana

Zatem konkluzja jest taka, że pozostaje zagadką, dlaczego mimo selekcji oglądasz niemal same kiepskie filmy. Albo ? dlaczego piszesz niemal zawsze źle o filmach, które niekoniecznie są istotnie marne. Jeśli to drugie, to pogrzebanie w podświadomości, zapewne może przynieść jakieś rozwiązanie tej zagadki. :-) A Twoje ulubione coś tam o Twojej podświadomości mówią z kolei... ;-)

?Na pytanie zawarte w ostatnim akapicie Twojego komentarza, nie jestem w stanie odpowiedzieć.?

Nie, no jak to nie jesteś w stanie na to pytanie odpowiedzieć? Chcesz coś eliminować, mimo że nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jaki to przyniesie skutek? No to kolejna sprzeczność, albo ? inaczej ? czepianie się. Jeśli nie jest się pewna, czy eliminacja czegoś przyniesie pozytywny skutek dla całości i jeśli jest on celem zmian, to jak można tę eliminację postulować? To jakiś taniec pijanego po omacku, zachowanie zupełnie nieracjonalne. Przy realizowaniu projektów niezbędny jest zmysł przewidywania. Bez tego lepiej ich nie zgłaszać. :-)

?Pewnie gdyby pozbawić obraz tych wszystkich formalnych ozdobników, rzeczywiście zostałby goły banał. :) Wtedy mój zarzut byłby tylko jeden. Teraz są dwa. Całkowicie od siebie niezależne.?

Gdyby zubożyć film, to i zarzuty by się zredukowały, owszem. Ale ich redukcja nie oznaczałby, że film stałby się lepszy. W ogóle niczego by nie oznaczały, byłaby tylko konsekwencją tego, że film jest ubożysz, a więc i gorszy, a przez to krytykować nie ma czego. Paradoksalnie więc ta jedynka stałaby się wykładnikiem tego, że jest gorzej. Albo z innej perspektywy ? nie jest istotna liczba zarzutów, tylko ich waga. Jeśli nie podobała Ci się sztampa, a wyeliminowanie elementów niesztampowych, które Ci się też nie podobają, tę sztampowość by spotęgowało, co jest logiczne, mimo że ? jak piszesz ? dla Ciebie trudne do wyobrażenia, to chociaż w wyniku tego nie mogłabyś czynić zarzutu z obecności wykładników poetyki onirycznej (bo już by ich nie było), to Twoja krytyka sztampowości musiałaby stać się bardziej dojmująca, bo i tej sztampowości byłoby więcej, ba, nie tylko więcej, ale i byłaby wszystkim, co by zostało. Jak więc widać Twoje dwa zarzuty pozostają wobec siebie jak najbardziej w relacji zależności.

No a jeśli wyeliminowanie elementów onirycznych, mimo że Ci nie odpowiadają, nie przyniosłoby niczego dobrego, to chyba bardziej racjonalnym pomysłem, zamiast ich usuwania, byłoby ich ulepszenie lub uzupełnienie czymś jeszcze innym. Ale jak można by to zrobić i co mogłoby to być? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, mnie z kolei nie starcza wyobraźni. No ale to w końcu nie mój postulat, mnie film z grubsza odpowiada, to, mimo że niewypowiedziny, postulat Twój, konsekwencja tego, co napisałaś.

No a jeśli ? już na koniec odwróćmy wszystko raz jeszcze ? jest tak, że Tobie po prostu tego rodzaju oniryczna konwencja, poetyka marzeń nie odpowiada, bez względu na to, czy dobrze wykorzystana czy źle, to może niesprawiedliwe, niezasadne jest po prostu robienie twórcom zarzutu z tego, że ją wykorzystali, bo wówczas krytykujemy film nie za to, że marny jest, tylko za to, że nie trafia w nasze gusta. No ale on niby trafia, bo mówisz, że Ci się podobał. Kółko się zamyka. ;-)

Fajnie, że się tu pojawiłaś na FW. Jesteś nietuzinkową postacią z gatunku takich... gwiazd, uwielbiam się takim przyglądać. A zanim odezwałem się tutaj, to chciałem ustosunkować się już znacznie wcześniej do Twoich postów na forum ?Czasu, który pozostał? i ?Przerwanej lekcji muzyki?. Jeszcze to zrobię, chcesz, czy nie. ;-)

ocenił(a) film na 6
Klee

>Zatem konkluzja jest taka, że pozostaje zagadką, dlaczego mimo >selekcji oglądasz niemal same kiepskie filmy.

Kiepskich oglądam mniejszość, większość to filmy średnie i dobre. Bardzo dobre i rewelacyjne (te, które zaliczam do ulubionych) plasują się na drugim krańcu. Przyczyną jest to, o czym pisałam: z góry odrzucam te produkcje, które prawie na pewno nie trafiają w mój gust. Reszta rozkłada się mniej więcej zgodnie z krzywą normalną. To, że się jakiegoś filmu czepiam, niekoniecznie znaczy, że uważam go za kiepską produkcję. Tak jak w przypadku "C.R.A.Z.Y" - wskazałam na kilka mankamentów, w ocenie ogólnej wypada jednak na 4.

>Albo - dlaczego piszesz niemal zawsze źle o filmach, które >niekoniecznie są istotnie marne.

Tu już znów wchodzimy w obszar dywagacji niemal filozoficznych. Co jest, a co nie jest marne, kto powinien o tym decydować, czy w związku z tym wszelka krytyka ma sens i rację bytu. Piszę w o swoich odczuciach wobec dzieła. Wznieść się ponad poziom własnej percepcji i wyekstrahować z osobistych doświadczeń, przez które filtruję odbiór tych dzieł, nie jestem w stanie. Mogę tylko przyjmować do wiadomości, że według innych odbiorców dany wytwór marny nie jest. Przyjmuję, co nie zmienia w żaden sposób moich własnych odczuć.

> Przy realizowaniu projektów niezbędny jest zmysł przewidywania. Bez >tego lepiej ich nie zgłaszać. :-)

Projektów (przynajmniej filmowych) nie realizuję. A nazwanie werbalizacji odczuć zgłaszaniem projektów to jednak nadinterpretacja. :)

>Gdyby zubożyć film, to i zarzuty by się zredukowały, owszem. Ale ich
>redukcja nie oznaczałby, że film stałby się lepszy. W ogóle niczego by >nie oznaczały, byłaby tylko konsekwencją tego, że film jest uboższy, a >więc i gorszy,

To zależy o co uboższy. Jeśli uboższy o mankament, to jednak lepszy. :) Manipulujesz trochę, używając słowa "zubożyć", które sugeruje pogorszenie statusu i ograbienie z czegoś wartościowego. :)

>Jeśli nie podobała Ci się sztampa, a wyeliminowanie elementów >niesztampowych, które Ci się też nie podobają, tę sztampowość by >spotęgowało, co jest logiczne [...]

W ogólnym rozrachunku - jak najbardziej. Jeśli byłoby tak, że sztampowość dostrzegam, a stylistyka mi odpowiada i rekompensuje schematyczność, przesłania ją litościwie i odwraca uwagę - wtedy, owszem, usunięcie tych wyróżników zubożyłoby film w moich oczach. Jeśli natomiast obie te rzeczy odbieram jako wady, eliminacja jednej z nich, zmniejsza liczbę zarzutów. Co już samo w sobie stanowi efekt pozytywny. Fakt, że estetyka obrazu jest niesztampowa, nie wpływa jakoś szczególnie (w moim odbiorze) na zatuszowanie sztampowości fabuły (skoro tę sztampowość i tak dostrzegam). Sztampowość treści i niesztampowość formy - to są w moim odczuciu zjawiska rozłączne, w każdym razie w tym filmie nie pozostają (dla mnie) w związku. To, co może być mylące w naszej polemice, to owa niesztampowość formy, ponieważ określenie to sugeruje wartość pozytywną (sztampa to wada, niesztampowość stanowi więc zaletę). Ale to nie do końca tak, bowiem niesztampowość nie zawsze, nie każdemu i nie w każdej sytuacji musi się podobać. Co z drugiej strony nie znaczy, że dla kogoś rekompensatą za wtórność fabuły nie mogłyby być formalne ozdobniki, jak zapewne jest w Twoim przypadku. Ale to, co napisałam to raczej refleksje natury ogólnej, bowiem...

... przyszło mi jeszcze do głowy, że być może mówimy o zupełnie odmiennych sprawach. Bo pisząc o przesłodzeniu i przeestetyzowaniu nie miałam na myśli tego, o czym Ty wspomniałeś w kilku postach powyżej: baśniowości, subiektywnej narracji, oniryczności (może powinnam to była wyklarować już wcześniej). Przecież "Biegnij Lola, biegnij", "Księżniczka i wojownik" czy "Amelia" są bardzo mocno nasycone takimi właśnie atrybutami. I nie one mi przeszkadzały w "C.R.A.Z.Y". Tylko jak mam przekazać słowami to, co odbierałam zmysłem wzroku? To jak z zapachem, który możesz próbować opisać, ale czytając ten opis, zapachu nie poczujesz. To, co mi nie odpowiadało kryje się w warstwie czysto wizualnej, to jakieś przesadne dopieszczenie, wycyzelowanie każdej sceny, każdego kadru. Usunięcie wszelkiej przypadkowości, wygładzenie chropowatości, wymuskanie sfery estetycznej do perfekcji. I to właśnie miałam na myśli, pisząc: "obraz zyskałby, gdyby zdjąć z niego tę kolorową osłonkę". Natomiast triki i zabiegi, o których Ty pewnie myślisz (ciekawie skomponowane kadry, skrótowość realizowana np. w ujęciu, gdy mały Zac schyla głowę, a podnosi ją już Zac starszy czy inne niekonwencjonalne sztuczki narracyjne) przyjmowałam wręcz z entuzjazmem.

>Fajnie, że się tu pojawiłaś na FW. Jesteś nietuzinkową postacią z >gatunku takich... gwiazd, uwielbiam się takim przyglądać.

No, to będziemy się chyba przyglądać sobie nawzajem. :) Przyglądanie się to moja domena. ;) Poza tym... jestem tylko skromną miłośniczką kina, która do gwiazdorstwa (w jakimkolwiek sensie tego terminu użyłeś) aspiracji żadnych nie ma. :) Prowadzę swój blog (raczej na własny użytek), czasem coś rzucę na forum, ale nawet punktów nie zbieram.

>A zanim odezwałem się tutaj, to chciałem ustosunkować się już znacznie >wcześniej do Twoich postów na forum "Czasu, który pozostał" >i "Przerwanej lekcji muzyki". Jeszcze to zrobię, chcesz, czy nie. ;-)

Czekam z niecierpliwością. :) Chociaż o "Czasie, który pozostał" już trochę dyskutowałam z hauserem. A o "Przerwanej lekcji muzyki" dyskutować będzie mi ciężko, bo zniknęła w mrokach mojej niepamięci jak efemeryda, nie pozostawiając absolutnie żadnego emocjonalnego śladu.

ocenił(a) film na 8
Diana

Taka czwórka oczywiście nic nie mówi. A co do Twojej deklaracji, to czytelnikom pozostaje albo dać jej wiarę, albo konfrotnotwać z rzeczywistością i weryfikować tym sposobem. :-)

Walory dzieła artystycznego to nie rzecz z gruntu filozofii, ale z dziedziny nauki danym typem dzieł się zajmującej. Nasze wrażenia z gustu wynikające i go jednocześnie kształtujące nie są zaś tym samym co obiektywna wartość artystyczna utworu. I choć nie jesteśmy w stanie wyjść poza nasz sposób percepcji, to odkrycie tej wartości jest dla nas dostępne, nawet jeśli pozostaje ona w sprzeczności wobec tego, co by wynikalo z naszych wrażeń. Gdyby tak nie było, nie mówilibyśmy, że Słowacki wiekim poetą był. ;-)

Oczywiście nie chodziło mi o projekt filmowy, nie chodziło mi nawet o projekt myślowy, z jakim mamy w tym przypadku do czynienia. Było to stwierdzenie ogólne.

To nie ja manipuluję. Wyjaśniałem, dlaczego, mimo że usunęlibyśmy z filmu rzekomy mankament, nie stałby się on wcale filmem lepszym, ba, byłby gorszy. Pominięcie tego wyjaśnienia, nieustosunkowanie się do niego i przytoczenie tezy bez uzasadnienia jest manipulacją. :-] Brzydko Pani sobie pogrywa, brzydko. ;-) Słowo "zubożyć" jest jak najbardziej na miejscu w kontekście tego, co napisałem wcześniej. Nie jest tak, że to słowo deprecjonuje skutki zabiegu, tylko je opisuje.

To, że stylistyka Ci nie odpowiada, nie stoi w sprzeczności z tym, że "rekompensuje [ona, a według mnie niweluje] schematyczność". Ba, stać nie może, bo nie z tego powodu Ci nie odpowiada. Gdyby miała Ci nie odpowiadać z tego powodu, zaczęłaby Ci opowiadać. Bo gdyby miałaby Ci z tego powodu nie odpowiadać, oznaczałoby to, że nie ma schematyczności, musiałoby jej nie być, skoro nie odpowiadałoby Ci coś, co ją niweluje, dlatego, że ją niweluje. Twój drugi zarzut przestałby mieć rację bytu, a Ty twierdzisz, że z niego nie rezygnujesz. To sprzecznosć, na którą już wcześniej zwracałem uwagę. To, że ją powtórzysz, nie sprawi, że sprzecznością być przestanie. :-]

Eliminacja wady w czymś złożonym niekoniecznie musi przynieść efekt pozytywny dla całości. W tym wypadku tak by nie było. Wyjaśniałem, dlaczego. Powtarzanie, że tak by było, nie sprawia, że tak by było. :-]

Sztampowość treści i niesztampowość formy są zjawiskami o tyle od siebie zależnymi, jak treść zależy od formy i forma od treści, czyli w stopniu absolutnym, bo jedno nie istnieje bez drugiego. W analizie oddzielanie ich od siebie jest użyteczne, o ile operacje dokonywane na jednym nie pozostają ze szkodą dla drugiego.

"Co z drugiej strony nie znaczy, że dla kogoś rekompensatą za wtórność fabuły nie mogłyby być formalne ozdobniki, jak zapewne jest w Twoim przypadku."

Nie jest, przypuszczenie o tyle nieuprawnione i fałszywe, że nie mamy do czynienia z rekompensowaniem czegokolwiek przez cokolwiek, ani z formalnymi ozdobnikami. Konwencja tego filmu konstytuuje go w niemniejszym stopniu niż fabuła.

W "Biegnij..." nie ma ani baśniowości, ani oniryczości. Jest wykorzystana poetyka teledysku, ale poza tym film jest zrealizowany w konwencji realistycznej. Pozorne wrażenie, że jest inaczej, może być wywoałane narracją subiektywną i rozwarstwieniem przestrzenno-czasowym, które jednak nie ma wcale miejsca w obrębie jednego opowiadania.

"To, co mi nie odpowiadało kryje się w warstwie czysto wizualnej, to jakieś przesadne dopieszczenie, wycyzelowanie każdej sceny, każdego kadru. Usunięcie wszelkiej przypadkowości, wygładzenie chropowatości, wymuskanie sfery estetycznej do perfekcji."

Aha, no to jesteśmy w domu. Czyli to jednak gust raczej. Bo taki był zamysł twróców, by było, jak piszesz, taka to jest właśnie konwencja - cukierkowatości, przesłodzenia, wyidealizowania. "Różowe lata" są bardzo podobne pod tym względem. Rozumiem, że może Ci to nie odpowiadać, ale - jak pisałem wcześniej - z tego trudno robić zarzut. Ja nie znoszę westernów, ale trudno, żebym każdemu westernow zarzucał, że jest zrealizowany w konwencji tego gatunku. ;-) To żaden zarzut, to nformacja o tym, czego nie lubię.

Jesteś gwiazdą, jesteś, zapewniam. Choć oczywiście nie filmową. :-)

ocenił(a) film na 6
Klee

"I choć nie jesteśmy w stanie wyjść poza nasz sposób percepcji, to odkrycie tej wartości jest dla nas dostępne, nawet jeśli pozostaje ona w sprzeczności wobec tego, co by wynikalo z naszych wrażeń. Gdyby tak nie było, nie mówilibyśmy, że Słowacki wiekim poetą był. ;-)"

Ale jak zachwyca, jak nie zachwyca? :> I czy, jak pytał Kołakowski w swoich mini-wykładach, gdybyśmy nie istnieli, albo zgoła świat by nie istniał, to 2x2 nadal równałoby się 4? :)

"To nie ja manipuluję. Wyjaśniałem, dlaczego, mimo że usunęlibyśmy z filmu rzekomy mankament, nie stałby się on wcale filmem lepszym, ba, byłby gorszy."

Ty odebrałbyś go w ten sposób, ja - nie. To jest ta różnica, którą pomijasz. Możemy próbować maksymalnie obiektywizować odbiór tego obrazu, co absolutnie nie zmieni moich wrażeń. Nawet, jeśli uznajesz, że są w jakimś punkcie sprzeczne i irracjonalne.

"Eliminacja wady w czymś złożonym niekoniecznie musi przynieść efekt pozytywny dla całości. W tym wypadku tak by nie było. Wyjaśniałem, dlaczego. Powtarzanie, że tak by było, nie sprawia, że tak by było."

Powtarzanie, że tak by nie było, nie sprawia, że nie byłoby tak również w moim subiektywnym odbiorze.

"Sztampowość treści i niesztampowość formy są zjawiskami o tyle od siebie zależnymi, jak treść zależy od formy i forma od treści, czyli w stopniu absolutnym, bo jedno nie istnieje bez drugiego."

Nie pisałam o tym, czy mogą bez siebie istnieć, lecz o tym, że można je ustawiać w dowolnych wobec siebie konfiguracjach, co daje swobodę przy próbach wyobrażenia sobie kształtu całości po ewentualnej modyfikacji poszczególnych składowych.

"W "Biegnij..." nie ma ani baśniowości, ani oniryczości. Jest wykorzystana poetyka teledysku, ale poza tym film jest zrealizowany w konwencji realistycznej. Pozorne wrażenie, że jest inaczej, może być wywoałane narracją subiektywną."

A o narracji subiektywnej nie wspomniałam przypadkiem? :) W porządku, jednym tchem z pozostałymi cechami, ale filmy też wymieniłam jednym tchem, więc... :) Ok, mało istotne dla naszej dyskusji. :)

"Aha, no to jesteśmy w domu. Czyli to jednak gust raczej."

A czy gdziekolwiek twierdziłam inaczej? Czy aspirowałam do obiektywnej krytyki tego filmu? Przecież wszystkie moje opinie są jedynie wyrażeniem tego, czym dla mnie i tylko dla mnie jest dane dzieło. Nie czuję się na tyle kompetentna (w sensie posiadania odpowiedniej bazy w postaci niezbędnej wiedzy z zakresu filmoznawstwa choćby), by uprawiać profesjonalną krytykę. Zresztą, nie oszukujmy się, krytycy, recenzenci też mają często odmienne opinie na temat filmu. To jest w większości przypadków ocena indywidualna, wykorzystująca subiektywne refleksje, prawie nigdy nie są to akademickie analizy, usiłujące dotrzeć do sedna tego, co jest obiektywną, niepodlegającą jednostkowym wrażeniom, wartością dzieła. Gdyby sprawa była tak prosta, jak chcesz ją widzieć i jak sugerowałeś na początku, rozbieżności nie byłoby wcale. Wielkie dzieło narzucałoby się samo i rzucało na kolana wszystkich bez wyjątku (a przynajmniej wszystkich bez wyjątku znawców tematu). Cóż, wielkie dzieła może posiadają tę siłę. Ale my przecież o takich nie mówimy. :) Co najwyżej o filmach dobrych, bardzo dobrych, lepszych lub gorszych. :)

"Bo taki był zamysł twróców, by było, jak piszesz, taka to jest właśnie konwencja - cukierkowatości, przesłodzenia, wyidealizowania. [...] Ja nie znoszę westernów, ale trudno, żebym każdemu westernow zarzucał, że jest zrealizowany w konwencji tego gatunku. ;-) "

Cóż, widocznie moje doświadczenie filmowe jest wciąż jeszcze zbyt ubogie, bo nie złożyłam tych cech obrazu w osobną konwencję. Świadomy zamysł reżysera - zapewne. Analogią do Twojej niechęci do westernów mogłaby być moja niechęć do musicali. Nie lubię, nie znam się, nie oglądam, nie wypowiadam się, nie oceniam. Trudno, żebym! :)

"Jesteś gwiazdą, jesteś, zapewniam."

Wyjaśnić co masz na myśli zapewnie nie chcesz? :) Zaintrygowałeś mnie. ;)

ocenił(a) film na 8
Diana

Nadal utożsamiasz wrażenia, gust z walorami artystycznymi filmu. Nie o zachwyt tu chodzi, ani żadne inne wrażenia. Należy dokonać rozdziału, jeśli chce się podejść do filmu jako dzieła, a nie czegoś, co ma nam dostarczyć rozrywki. Inaczej się na pewno nie porozumiemy.

"Ty odebrałbyś go w ten sposób, ja - nie."

To nie kwestia odbioru - jeszcze raz powtarzam - ani nawet walorów artystycznych, to już kwestia logiki i rozumowania, które przeprowadziłem w poprzednim poście. Nie ma tu miejsca na subiektywizm.

"(...) co absolutnie nie zmieni moich wrażeń. Nawet, jeśli uznajesz, że są w jakimś punkcie sprzeczne i irracjonalne."

Dlatego nigdy nie rozmawiam o wrażeniach na FW, chyba że z przyjaciółmi. Dyskusja o nich nie ma sensu, bo niczego nie da się tu dowiść, a ja niczyich wrażeń nie chcę zmieniać, nie chcę się też swoimi dzielić. Staram się rozmawiać o faktach, o filmie, o tym, jaki jest, jak go konsytuują poszczególne jego elementy i jakby konstytuowały pozostałe, gdyby jakieś usunąć. To jest kształcące.

Nie uznaję, że zachodzi sprzeczność. To, że ona zachodzi, skonstatowałem tylko i wykazałem w poprzednim poście. No ale jeśli tu o wrażenia Twoje chodzi, jak podejrzewałem, to nie ma to istotnie znaczenia.

"Powtarzanie, że tak by nie było, nie sprawia, że nie byłoby tak również w moim subiektywnym odbiorze."

Nie jest to kwestia powtarzania z mojej strony. To logiczna konsekwencja, o czym we wcześniejszym poście. Jeśli jednak zamykasz się w swoim subiektywnym poglądzie, trudno o porozumienie. Musisz jednak wiedzieć, że ja w żadnym momencie o Twoim subiektywnym oglądzie, poglądzie i odbiorze, nie mówiłem, mówię cały czas o filmie. Jak poza swój świat nie wyjdziesz, to to, co poza nim, nie będzie obiektywną rzeczywistością, tylko innym subiektywnym światem.

"Nie pisałam o tym, czy mogą bez siebie istnieć"

Ja zaś nie twierdziłem w żadnym miejscu, że pisałaś. Napisałaś: "to są w moim odczuciu zjawiska rozłączne, w każdym razie w tym filmie nie pozostają (dla mnie) w związku." To, że teraz piszesz: "(...) o tym, że można je ustawiać w dowolnych wobec siebie konfiguracjach, co daje swobodę przy próbach wyobrażenia sobie kształtu całości po ewentualnej modyfikacji poszczególnych składowych.", a z czym się absolutnie zgadzam, nie zmienia faktu, że to, co napisałaś wcześniej, jest nieprawdziwe. Nie zmienia również faktu, że mówiliśmy o konkretnej modyfikacji, więc nie było tu miejsca na dwoloność. Ponadto prostą konsekwencją tego Twojego wyjściowego stwierdzenia jest przyjęcie, że właśnie te dwie kategorie mogą istnieć bez siebie. Jeśli miałyby być zjawiskami rozłącznymi, to niby dlaczego nie? Inna rzecz, że uzupełnianie wywodu asekuracyjnymi: "dla mnie", "w moim odczuciu", jest dla mnie niezrozumiałe. Albo są to zjawiska rozłączne, albo nie, nasze opinie czy przekonania nie mają tu nic do rzeczy.

Narracja subiektywna nie jest akurat tym, co te filmy ("Biegnij..." i "C.R.A.Z.Y.") różni, owszem, zwróciłem na to uwagę. Mimo to różnią się zasadniczo, mają zupełnie różne poetyki, mimo że - jak widać - budowane niekiedy podobnymi środkami.

"A czy gdziekolwiek twierdziłam inaczej?"

No owszem, wydawało mi się, że rozmawiamy o filmie, przez jakiś czas na pewno to robiliśmy. O wrażeniach, jak mówię, bym nie rozmawiał. Ale teraz wszystko jasne. Przeżyję jakoś, że tak późno. ;-) Po co jednak rozpoczynać w takim wypadku dyskusję. Bo dyskutowaliśmy, próbowałaś mnie do czegoś prezkonać, nie była to prosta wymiana zdań, podzielenie się opiniami. No ale to rzeczywiście dobry sposób na zakończenie dyskusji - ja niczego nie twierdzę, ja mam tylko takie wrażenie. ;-)

"Zresztą, nie oszukujmy się, krytycy, recenzenci też mają często odmienne opinie na temat filmu."

Owszem, nie czytam ich tekstów, są mało użyteczne. Wolę poczytać rzeczy teoretyczne, żeby samemu się nauczyć analizy i nie być zdanym na czyjąć łaskę i niełaskę. :-)

"Gdyby sprawa była tak prosta, jak chcesz ją widzieć i jak sugerowałeś na początku, rozbieżności nie byłoby wcale."

Sprawa jest prosta, różnice biorą się stąd, że - jak sama piszesz - nie mamy zazwyczaj do czynienia z czystymi analizami, tylko z luźnymi refleksjami, esejami, nacechowanymi różnego rodzaju wartościowaniami opartymi często nie o dzieło, a o inne czynniki.

"Wielkie dzieło narzucałoby się samo i rzucało na kolana wszystkich bez wyjątku (a przynajmniej wszystkich bez wyjątku znawców tematu)."

I tak się właśnie dzieje, żaden filmoznawca przy zdrowych zmysłach, nie zaprzeczy, że Bergman wielkim reżyserem jest.

"Cóż, wielkie dzieła może posiadają tę siłę. Ale my przecież o takich nie mówimy. :) Co najwyżej o filmach dobrych, bardzo dobrych, lepszych lub gorszych. :)"

Co nie znaczy, że ich analiza różni się od analizy wielkich dzieł, a co za tym idzie, że nie można stwierdzić, jakie w istocie są, niezależnie od naszych widzimisię. Dokładnie tak samo, jak to orzekamy o wielkich dziełach.

"Wyjaśnić co masz na myśli zapewnie nie chcesz? :) Zaintrygowałeś mnie. ;)"

Trudno to wyjaśnić, znacznie trudniej, niż rolę cukierkowej poetyki w "C.R.A.Z.Y.". ;-) Jest to rzecz bardziej złożona i bardziej nieuchwytna. Miałem kiedyś taką studentkę (obecnie ma już sama swoich stuentów) - zwracała na siebie uwagę swoją postawą, gestyką, sposobem bycia, tym, co mówiła i jak mówiła. Było w tym wszystkim coś wyjątkowego, co najlepiej oddaje właśnie słowo "gwiazdorstwo". Bardzo dla mnie intyrgujące. :-) Chyba mi ją pod tym względem jakoś przypominasz.

ocenił(a) film na 6
Klee

"No owszem, wydawało mi się, że rozmawiamy o filmie, przez jakiś czas na pewno to robiliśmy. O wrażeniach, jak mówię, bym nie rozmawiał. Ale teraz wszystko jasne. Przeżyję jakoś, że tak późno. ;-)"

W takim razie rozminęliśmy się w swoich oczekiwaniach. Nie czuję się
dostatecznie kompetentna po prostu. A swoją drogą nie bardzo też wierzę w ten absolutny obiektywizm. Przecież akademicy też się spierają. To nie jest tak, że posiadając jakiś zestaw środków do obróbki dzieła i bazową wiedzę w tym zakresie, dochodzi się zawsze do tych samych konkluzji. Nie wierzę w obiektywne właściwości przekazu, a przynajmniej nie na taką skalę, jaką Ty zdajesz się postulować. Za każdym dziełem stoi jego twórca. Każde dzieło ma swojego odbiorcę. I właśnie na styku tych dwóch płaszczyzn dokonuje się ocena i interpretacja. A jest jeszcze czynnik momentu historycznego. Wytwór nowatorski, oryginalny jest wynoszony do rangi arcydzieła. Kolejne klony, kopie - już nie, nawet jeśli twórca nie wzorował się świadomie na poprzedniku. Wtórność, choćby nie wiem jak sprawna realizatorsko, nie jest już tak
entuzjastycznie przyjmowana. Kontekst, oto co się liczy. :) Dlatego pytałam za Kołakowskim, czy gdyby świat nie istniał, 2x2 nadal równałoby się 4. :)

"Owszem, nie czytam ich tekstów, są mało użyteczne. Wolę poczytać rzeczy teoretyczne, żeby samemu się nauczyć analizy i nie być zdanym na czyjąć łaskę i niełaskę. :-)"

Ja - wręcz przeciwnie. Nie potrafię i chyba nie chcę rozbierać filmu (czy jakiegokolwiek innego dzieła) na czynniki pierwsze. Dla mnie ma wartość i znaczenie jako całość. Nie potrafię (i nie chcę) oddzielać też jego warstwy treściowej od emocjonalnej. Jeśli film mi się nie podoba, nuży, irytuje, to nie mam ochoty zaglądać pod powierzchnię i przyglądać się temu, co reżyser mógł mieć na myśli. Nie obchodzi mnie to po prostu. "Mnóstwa smaczków to można się doszukać nawet w pudełku od zapałek". :) Skądinąd apel: "Więc nie martw się, uśmiechnij się" jest też wart zapamiętania i stosowania, a jak dostetecznie głęboko pogrzebać, to można w nim nawet znaleźć wiele ukrytych znaczeń natury egzystencjalnej, tylko... hmm, forma przekazu nie ta. ;)

"Co nie znaczy, że ich analiza różni się od analizy wielkich dzieł, a co za tym idzie, że nie można stwierdzić, jakie w istocie są, niezależnie od naszych widzimisię."

A jakie są? Kto jest w stanie o tym z całą pewnością przesądzić? Jeden
ekspert dostrzeże w nich jedno, drugi - drugie, a twórca będzie się śmiał za ich plecami, bo jego intencją było trzecie, albo zgoła intencji nie miał żadnych. W filmie "Koniec z Hollywood" Allena Francuzi nazwali genialnym film kręcony i montowany przez ślepego reżysera. :)

ocenił(a) film na 9
Diana

Przeczytałem (prawie) całą waszą dyskusję i muszę stwierdzic iż jest ona w dużej mierze jałowa. Do jakich doszliście wniosków?? Każdy do swojego zapewne.

Jeżeli chodzi o spór obiektywizm - subiektywizm odbioru to nie moge zgodzic sie z żadnym z was. Dla mnie, panie Klee, czysta analiza filmu nie moze byc jedynym srodkiem odbioru. Dzielo jest odbierane jako substancja spakowana synteza tych skladników na które ty je rozdzieliłeś i taki efekt jaki ona daje liczy sie dla mnie nie mniej. Mozna to rozpatrywac na kilku plaszczyznach. np. ja zachwycam sie kazda pojedyncza sceną gdy widze ze jest dopracowana, widze ciekawe ujecie, prace kamery, dobraną muzykę i gre aktorską ale nie zmienia to faktu ze film zawierajacy ta scene moze byc klapą ( pewnym przykladem, choc nie do konca idealnym moze byc tu film '300'). Podsumowując ten wątek walor rozrywkowy stawiam obok artystycznego i 'przesłaniowego'. Nie wiem w jakim stopniu kazdy wplywa na ocene filmu, nie chce sie bawic w procenty.

Teraz przejde do sedna czyli 'wzmianki' o C.R.A.Z.Y . Chyba nie napisaliscie ani słowa o aktorstwie, muzyce filmu itd. Skupiliscie sie na stylistyce która mi bardzo przypadła do gustu. Nie zgodze sie jednak ze scenariusz jest taki sztampowy. Rodzina przedstawiona w filmie jest (moim zdaniem) umyślnie na siłe stereotypowa. Chodzi mi tu ogolnie o charaktery poszczegolnych jej czlonkow, natomiast juz caly plot zdarzen jest bardzo ciekawy, dosc oryginalny i wciagajacy. Pochwalic nalezy aktorow (jedyna rola ktora mnie nie przekonala to matka) i wspanialą wręcz muzykę. Na plus takze okazjonalny humor i dobieranie niektorych elementow na zasadzie kontrastu. Moim pierwszym odczuciem (juz po 25 min filmu) bylo to ze film jest nasycony trescia do granic mozliwosci. Po niespelna pol godziny mozemy obdarzyc bohatera sympatia lub nie gdyz wiemy o nim b.duzo. Ponadto odniosi sie wrazenie ze film zrobiony jest z rozmachem a mimo to akcja toczy sie bardzo swobodnie (pewnikiem brawa za montaz).
Jedyne zastrzezenie jakie mam odnosi sie to tresci filmu. Wlasciwie zmienilbym samą końcówkę. Bo tak naprawde cała zagadka polega na tym czy Zac jest 'pedziem' czy nie. Ja liczylem niesmialo na to, że reżyser zaserwuje nam inne zakonczenie. Mianowicie przec caly film odbieralem sytuacje Zaca jako niezdecydowanego chłopaka mającego skłonności, ale wynikające z dojrzewania raczej, hormonów któremu na siłe stara sie przypiąc łatkę pedzia. Zdezorientowany chłopak który nie wyobraza sobie ze jest gejem jedzie sie ostatecznie sprawdzic. Udaje sie do Jerozolimy ( 0_o , i tu tez nie widze celowosci takiego posuniecia, caly watek podrozy do Ziemi Swietej jest nieco sztuczny ) gdzie w koncu postanawia poddac sie 'probie'. I teraz ja zakonczylbym to tak iż Zac odrzuca ostatecznie homoseksualizm, gdzoi sie z ojcem, mowi mu o wszytskim itd. Scenarzysta natomiast w ostatniej scenie podkoloryzowal obraz scena ojca z Zakiem w samochodzie, nadając też filmowi jednoznaczną wymowę. Moralizatorską? Dydaktyczną? W kazdym razie troche sie zawiodlem. Pomimo tego w 'moim' systemie oceniania film zasluzyl na 9.

Co do zastrzezen Diany , myśle, że ujawnia się jej zboczenie czyli podchodzenie do filmu wyłącznie pod kątem aspektu psychologicznego(zauwazylem to czytajac pare jej recenzji). Bardziej surowa stylistyka pomogłaby pewnie w lepszym rozczytaniu umysłu bohateara ;). Byłaby bliższa realizmowi a więc nadawała się do analizowania przez psychologa. Mi sie taka, jescze raz podkreslam, podobala przypominala troche ta z Blow i moze troche Eda Wooda i Big Fish.

ocenił(a) film na 8
Tajler

No jałowa. Jeśli się w długiej rozmowie miętoli jedną kwestię (inaczej: powtarza stale to samo), to taka rozmowa musi być jałowa, jasne. Gdybym zaś miał wyciągać jakieś wnioski, to jedynie, podobnie jak Ty, co do mojej miłej Rozmówczyni. Co do kwestii zasadniczej, to raczej nie, bo tak już mam, że jak chcę wyciągać wnioski, to słucham i myślę. Jak się już odzywam, to po to, by je przedstawić.

No rzeczywiście nie zgadzasz ze mną się, ale w inną jednak stronę, niż to tu przedstawiasz. Ja bowiem nie tylko nie uważam, żeby analiza była jedynym środkiem odbioru filmu. Nie jest nim według mnie wcale. Odbiór i analiza to dwa różne procesy. Jeden poprzedza drugi. Wyjątkowo tylko są zbieżne, i to nigdy nie w sposób absolutny. Najlepszy na to dowód, że są znakomite filmy, które wcale się nam nie podobają, i filmy kiepskie, które jednak lubimy. I to w tym miejscu pojawia się problem rozdziału ? oddzielenia tego, jakie wrażenia film w nas wywołuje, od tego, jaki jest, jako utwór, dzieło sztuki (nawet jeśli w odniesieniu do kina rozrywkowego nie brzmi to zbyt fortunnie). Oceny mnie nie interesują. Chyba że są to oceny ludzi, z których opinią się liczę w danej kwestii, albo że są to oceny ludzi, których chcę poznać. Bo nasz opinie ? jak często powtarzam ? mówią wiele o nas, niekoniecznie wiele o tym, czego dotyczą, zwłaszcza jeśli to jest film, książka etc. Paradoksalnie więc to Diana nie traktuje filmu jako całości, nie ja. I dlatego Jej coś nie styka. I żeby to pokazać, trzeba, owszem, rozłożyć utwór na komponenty, o których chce się mówić, ale tylko po to.

A sztampy i scenariusza dotyczyła cała moja rozmowa z Dianą. Bo to przerysowanie, o którym mówisz, a o które to właśnie rzecz cała się rozbija, jest dość uogólnione i widoczne na różnych płaszczyznach. I dobrze, bo dzięki temu film jest spójny, choć dla Diany i tak nie jest. A Ty może tak o tym piszesz, bo chciałeś się wbić w tę konwencję jałowości, a może dlatego, że nie doczytałeś, jak sam piszesz... Ciekawe. I ciekawie (mimo to). :-)

ocenił(a) film na 10
Diana

Twoje komentarze są długie i nudne (nie doczytałem nawet do końca) dużo liter mało treści - na siłę próbujesz przekonać, że film jest nie taki jak chcesz, chociaż momentami sama sobie zaprzeczasz. Widać że nie rozumiesz tak prostej kwestii jaką była podróż do Jerozolimy. Pojechał tam mianowicie w akcie desperacji, braku akceptacji przez większość otoczenia i miał już dość "walki". Jakbyś wycięła ten fragment to dopiero byłaby sztampa. Boże, tyle piszesz by utwierdzić się w tym że w końcu nie masz racji... Gratuluję:D

ocenił(a) film na 10
flyhigher

Tak...za dużo dyskusji.FIlm jest bardzo dobry i co do tego nie ma ale.Każda scena jest potrzebna.a podróz do Jerozolimy tym bardziej.On tam szukał takich jak on.Zgadzam sie jeśli nie zrozumiesz dobrze filmu to jak możesz oceniać jaki on jest? najpierw zrozum a potem pisz co jest nie tak.