Jestem wielką fanką polskiego kina, zwłaszcza tego nowego, z ironicznym humorem świadomym gatunku, dlatego do kolejnych produkcji podchodzę z ekscytacją i wielką tolerancją. Na Chrzciny byłam akurat wyjątkowo ucieszona, bo nie udało mi się iść na pokaz kinowy i dopiero po dwóch latach zorietowałam się, że jest na streamingu.
Sam kocept był świetny - napięte więzi rodzinne, uroczystość rodzinna, usilne próby zachowania stanu wojennego w tajemnicy. Żarty, niedopowiedzenia, komedia sama się pisze. Zwłaszcza, że dość podobny setting mamy w Masz Ci Los! (2023) i działa cudownie.
Jednak w Chrzcinach brakuje humoru, wszystko jest niesamowicie zachowawcze. Mamy dziecko, nikt nie wie kto jest ojcem - można by jako główną oś obrać kolejne zgadywania i potencjalnych kandydatów. Stan wojenny o którym nikt nie wie - ilość pomyłek i dwuznacznych rozmów jest nieograniczona. Kazik z kontrabandą, bogaty brat/biedny brat, same mocne elementy.
Mocne elementy, które w żaden sposób nie zostały wykorzystane. Mamy jeden żart o potencjalnym ojciu, jeden żart o rozmowie nie na temat (Janek o stanie wojennym, Tadek o fotografie), jeden o kontrabandzie. I w sumie tyle. Film zamiast przez cały czas trwania rozwijać rolling jokes i nadbudowywać na już absurdalne sytuacje, po prostu liniowo podaje nam po jednym żarcie z tematu i idzie dalej.
Obiektywnie nie było źle, ale potencjał był tak duży, że było bardzo źle.