Co dało zabicie Ossamy Bin Ladena? Niewiele. Amerykanie musieli uciekać z Afganistanu z podkulonym ogonem. Tu mamy dopiero pierwszą "nadprogramową" kadencję prezydenta satrapy. Wybrał się sam? Raczej nie. Obstawiał bym jakieś kreatywne podejście w kwestii interpretacji zapisów konstytucji. Coś jak w Rosji. Jego wyborcy zaś mu to umożliwili oddając na niego powtórnie głos. Czyli w przypadku USA jakieś kilkadziesiąt milionów ludzi. Już teraz widzę jak niezadowoleni z tego jego przeciwnicy idą na Waszyngton a prezydent poprosi o pomoc "lepszy sort" Amerykanów. Czym by się to skończyło? Raczej długotrwałymi ciężkimi walkami w których żadna ze stron nie była by w stanie osiągnąć zdecydowanej przewagi. W końcu musieli by przystąpić do rozmów pokojowych i zawrzeć jakiś rozejm. Dla mnie jest to wszystko zdecydowanie zbyt spłycone. Temu filmowi raczej bliżej do "Dnia Niepodległości" niż dobrego dramatu wojennego.