Jeden z wielu horrorów kojarzących nazwisko Stephena Kinga z b-klasowym kinem. Sam autor oryginału raczej nie odżegnuje się od takiego traktowania swojej osoby: na tandetnych monster movies się wychował. Jego pierwszy zbiór opowiadań, "Nocna zmiana", pełen jest tekstów z rodowodem w dziełach niższej półki. Tak więc "Cmentarna szychta" spełnia zadanie bycia kiczowatym straszakiem, w którym więcej głupawej rozrywki, niż sensu.

Znajdziemy mnóstwo atrakcji z których słynie VHSowa sieczka przełomu 80/90, czyli efekty gore, płytki romans, oślizgłe potworki... Wisienką na tym zgniłym torcie jest rola Brada Dourifa. Jako eksterminator reinterpretuje on postać Quinta ze "Szczęk". Zawzięty szczurołap z pasją opowiada o swoim powołaniu mającym swe korzenie już w... Wietnamie. Nie ma co prawda zbyt wiele czasu ekranowego, ale gdy tylko się pojawia jest zarówno niepokojący, jak i zabawny.

Taki dobór składników skutkuje filmem odpowiednim na długi zimowy wieczór. Oczywiście jeśli wiemy czego się spodziewać, czyli prostej historyjki będącej pretekstem do mnóstwa nonsensownych, acz urokliwych scen. Osoby cierpiące na musofobię mogą spokojnie dodać +1 do mojej końcowej noty.