Niezwykle nastrojowy, ale też mroczny i niepokojący western utrzymany w nietypowej, śniegowej scenerii. Film Corbucciego powstał mniej więcej w momencie, gdy nastąpiło przesycenie, skończyły się pomysły i gatunek zaczął umierać. Filmy takie jak 'Człowiek zwany Ciszą' były wtedy ostatnim głośnym podrygiem westernów, jako kino nastrojowe i jawnie polemizujące z dotychczasową poetyką gatunku. W tym wypadku został podjęty mit jeźdźca znikąd, ostatniego sprawiedliwego rewolwerowca i ostatecznie wywrócony do góry nogami, serwując nam niezapomniane zakończenie. 'Człowiek...' zapisuje się w pamięci przede wszystkim niezwykle duszną atmosferą, cyniczną postacią Tigrero i doskonałą jak zwykle muzyką Ennio Morricone, jednocześnie swoją wymową stanowiąc świetny kontrast choćby dla trylogii dolarowej Sergio Leone.