"Czas Apokalipsy" jest filmem trudnym w odbiorze, trzeba bardzo się na nim skupić i ogólnie mieć coś w głowie by zrozumieć ogólny sens. Właściwie nie jest to film o wojnie w Wietnamie, czy też Kambodży, jest to film o Człowieku, a wyprawa przez Deltę pretekstem do przedstawienia natury ludzkiej i jej złożoności. Czy Kurtz jest szaleńcem? Czy może po prostu człowiekiem zmęczonym tym wszystkim? Tą całą wojną. Życiem. Odczuwającym bezsens tego wszystkiego.
Żeby dokładnie zrozumieć film warto byłoby znać powieść Josepha Conrada "Jądro Ciemności", na podstawie której nakręcono to arcydzieło. Wyprawa kapitana Willarda (w powieści Marlowe`a) przypomina podróż w głąb piekła, gdzie człowieczeństwo nie ma racji bytu.
"Ten człowiek tkwił w nieprzeniknionej ciemności", można tak rzec o Kurtzu.
"Ciemnymi", czyli za zacofanymi i dzikimi, nazywają kolonialiści rdzennych mieszkańców Afryki.
"Jądro" interpretować można jako sens, istotę, inaczej tajemnicę ludzkiego bytu.
Conrad w swojej powieści często posługuje się kontrastem. Zestawia ciemność z jasnością, kolor czarny z białym, nędzę z elegancją, prawdę z fałszem, i tak dalej, i tak dalej...
W powieści zdecydowanie dominuje jednak ciemność.
Właściwie jest to luźna adaptacja dzieła Conrada.
OBŁĘD - takim słowem można określić wszystko, co widzimy na własne oczy, co dzieje się na ekranie. Wojna jest szaleństwem, bezsensowna. Nie ukrywam, że sam miałem pewne trudności w odbiorze filmu Coppoli, bo jako przeciętny zjadacz chleba nie zrozumiałem być może wszystkiego co nam chciał przekazać reżyser, aczkolwiem ogólny sens tego dzieła pojąłem. Jest on głęboko pesymistyczny, przygnębiający, ogląda się go ciężko, ale nie można powiedzieć, że człowiek się nudzi. Film jest wielowarstwowy i gdy ogląda się go w skupieniu, co trzeba uczynić, bo inaczej sens filmu się zatraci, dużo więcej dociera do człowieka i dowiaduje się przez to wielu rzeczy. Trudno określić słowami wymowę ogólną filmu, odczucia, ale człowiek czuje się trochę przybity ciężarem.
Świetne są kreacje aktorskie, szczególnie Marlona Brondo jako Kurtza, który stworzył jedną z najdoskonalszych kreacji w historii. Szkoda, że nie nagrodzono go za nią jakimś Oscarem.
Bardzo dobry, ba, świetny był w roli drugoplanowej i jakże wyrazistej Robert Duvall ("Uwielbiam zapach napalmu o poranku"). Bardzo barwna postać.
Pochwały ode mnie zebrał też fantastyczny Dennis Hopper, grający w zasadzie samego siebie.
No i jak gdyby gł. bohater, czyli Martin Sheen. To jego najlepsza rola i jako kapitan Willard wypadł bardzo dobrze. Aczkolwiek lepszy byłby z pewnością Harvey Keitel, który pierwotnie miał nim zostać. Zagrał parę scen, a potem reżyser go wyrzucił z planu. Szkoda...
Muzyka wpada w ucho i jest przytłaczająca. Przygnębia, a to znakomicie współgra z obrazem. "The End" - początkowy uwór wykonany przez The Doors uzmysławia nam, że to co widzimy na ekranie kłóci się z jako taką ideologią, zaprzecza idei wolności i wyzwolenia. Wręcz przeciwnie, film niesie ze sobą duży ładunek smutku i zatracenie wszelkiej nadziei. Jedynie "The End" dźwięczące w uszach w trakcie i na długo po owym seansie, oddaje prawdziwe przesłanie apokaliptycznego aktu Coppoli. Zaprawdę to koniec i zmierzch tego co można nazwać człowieczeństwem i moralnym sensem świata. Doszczętnie wypalony człowiek, zamknięty w czterech ścianach, gdzieś w Sajgonie...
Film można podzielić na dwie części: Podróż Deltą i dotarcie do "Kresu Świata". Obie części są znakomite, aczkolwiek druga jest bardzo trudną w odbiorze i jednocześnie najważniejszą z całego filmu. Tutaj rozegra się najważniejsza partia, którą usłyszymy z ust Marlona Brando.
Wspaniały film, jedyny w swoim rodzaju. Prawdziwe arcydzieło. Drugiego takiego na darmo szukać.
Motortown!
Po pierwsze - pochwała za całkiem przyzwoitą recenzję.
Po drugie - dla mnie to także wielki film, może nie ulubiony, ale ważny i lubię obejrzeć go co jakiś czas, nie za często rzecz jasna, by się nie znudził...
Po trzecie - książki nie czytałem, chodzi o "Jądro ciemności", ale widziałem film z Timem Rothem w roli Marlowe`a i Johnem Malkovichem grającym Kurtza. Raczej średnio mi się spodobał... Może się nie znam.
Pozdrawiam.
Zgadza się, że jest to film o Człowieku, może nawet przede wszystkim, ale nie tylko. Umknął Ci bardzio ważny wątek/wątki, czyli oszukiwanie amerykańskiego społeczeństwa o sytuacji na froncie (czego dowodzi np. scena kiedy Brando czyta fragmenty artykułów z amerykańskich gazet jakoby sytuacja była opanowana...). Zgadza się, że to film o Obłędzie, oprócz Brando obłąkanym był też Kilgore świetnie zagrany przez Roberta Duvalla: po ostrym bombardowaniu interesują go fale, każe swoim żołnierzom surfować, nic nie robi sobie ze spadających obok pocisków, absolutny brak reakcji na to co si wokół dzieje. Film pokzauje też jak głupich ludzi wysyła się na wojnę: amerykański żołnierz nie wytrzyma na froncie bez gołej laski, a wojnę traktuje jak zabawę. Trudno nie odnieść wrażenia, że amerykańska mentalność i całkowita niewiedza o nt wroga są przyczynami niejednej klęski USA, przecież militarnie to potęga...
Nie no tutaj już zaczynacie świrować.. Marlon Brando do oskara za 5 zdań które wypowiedział, brawo. Rozumiem ,że był to wielki człowiek kina ,ale już nie przesadzajcie ,bo robicie z niego Boga w każdym filmie.
pozdro
Zaręczam ci, że te pięć zdań bardziej zasłużyło na Oscara niż ok. 70% jego zdobywców.
Zgadzam się z Santino, Marlon zasłużył na oscara, ale jeszcze bardziej na oscara zasłużył sam film, to jest niedożeczne aby takie dzieło niezdobyło oscara w kategorii najlepszy film
Dokładnie, nie przyjmuję do wiadomości braku wygranej Czasu Apokalipsy; nie widziałem Sprawy Kramerów, ale NIE WIERZĘ i zapewne nic mnie nie przekona, że ten obyczajowy dramat zasługiwał na tę nagrodę bardziej niż najlepiej nakręcony film, jaki kiedykolwiek widziałem. AN wcale nie zasługiwał na Oscara mniej, niż Łowca Jeleni czy Pluton. Może pech chciał, że Coppola zrealizował swój film rok po dziele Cimino; wtedy zapewne pojawiły się porównania; jak dla mnie Akademia bała się po raz kolejny nagrodzić film o Wietnamie, w dodatku tak kontrowersyjny; nie dostrzegła, że to przede wszystkim arcydzieło sztuki filmowej i przez to zapewne za kilkadziesiąt lat niesłusznie nie będzie się stawiać AN na równi z filmami wietnamskimi, które zdobyły Oscary w najważniejszych kategoriach. Przynajmniej Europa się na tym dziele poznała, czego efektem jest prestiżowa Złota Palma.
A czy dałbym Marlonowi Oscara za rolę Kurtza? Trudno powiedzieć, to i tak najbardziej lubiana przeze mnie jego rola, ale chyba jednak nie (i to bynajmniej nie z powodu braku ogólnej sympatii do tego aktora ;)).
Dawno mnie tu nie było, muszę częściej zaglądać. W końcu posiadanie filmu na 1. miejscu w swoim rankingu do czegoś zobowiązuje ;)...
Parę zdań oraz dosłownie epizod na ekranie wystarczy, by zdobyć statuetkę. Przykład: Beatrice Straight za film "Sieć" S. Lumeta. Choć tamta rola mnie nie powaliła jakoś.
Ale Marlon B. moim zdaniem pokazał mistrzowską klasę. I nominację powinien otrzymać. Tak samo i Dennis Hopper moim zdaniem za rolę reportera.
Marlon pokazał w kilku zdaniach na czym tak naprawdę polega praca aktora, tzn. jego praca w tej roli - na pokazaniu dwuznaczności ludzkiego umysłu i postawy. Z jednej strony doskonały wódz, inteligentny, błyskotliwy, wrażliwy a z drugiej strony wietnamski Wlad Tepes von Palownik (może nie wbijał ludzi na pale, ale z głów czynił eksponaty swej boskiej siły), kompletnie obłąkany człowiek (zresztą pod wpływem tej całej amerykańskiej wojny o nic, trudno było zapewne nie zbłądzić, w gęstym buszu, między żółtkami, dziczą, upałem i przede wszystkim między gęstym motłochem w umyśle).
Co do Roberta Duvalla - jestem pod wrażeniem (przepraszam - zdaję sobie sprawę z tego, że masakrycznie się powtarzam. Wybaczcie. Nie mogę użyć innych słów). Scena podczas której chłopcy "surfują" (raczej walczą żeby nie oberwać z pocisku, aniżeli surfują, bo przecież nie mogą opluć swojego dowódcy i odmówić mu surfingu. Nie tylko ukazaliby siebie jako tchórzy ale podważyli jego autorytet.) jest pieczołowicie dokładnie zagrana i jeszcze lepiej nakręcona.
Martin Sheen - postać niezwykle ważna dla całego filmu. Za tym bohaterem idzie narracja, co samo przez siebie informuje, że ten film jest tak naprawdę o nim - pewnym żołnierzu, który wysłany zostaje w "misję bez powrotu" (jak w pewnym momencie określił ktoś) która zmienia (może ugruntowuje) jego spojrzenie na świat. Willard "wykrywał" Kurtza od samego początku filmu (wydawał się stawać bliższym niż brat), kiedy ostatecznie zdecydował się go zabić, zbierając pokłony tubylczej ludnośći, wolał wracać do bazy i nie bombardować osady. Akt litości czy zażenowania? Ja stawiam na drugie. Zażenowanie całą tą wyżej wspomnianą "walką o nic, o największe nic w historii"
Jestem kompletnie zdruzgotany tym filmem - cóż więcej mogę napisać. Jedynie żałuję że obejrzałem dopiero tak późno. W tym filmie jest poruszanych tyle tematów, że to arcydzieło mogłoby służyć za Encyklopedię życia i zachowań ludzkich.
Nie mam żadnych wątpliwości!
ARCYDZIEŁO 10/10
POZDRAWIAM !!!