No i tak - jestem po kolejnym (trzecim? czwartym?) obejrzeniu "Czasu apokalipsy", ale też po lekturze nowego tłumaczenia "Jądra ciemności" wraz z towarzyszącym mu, znakomitym i obszernym posłowiem Przemysława Czaplińskiego, jak też w trakcie czytania strasznego, przerażającego eseju reporterskiego Svena Lindqvista o imperializmie kolonialnym "Wytępić całe to bydło" (to jedno z kluczowych zdań z Conrada). Stąd garść myśli.
Conrad w swojej powieści ukazał obłęd białego człowieka, który pod maską miłosierdzia, cnoty, cywilizacji, kultury i postępu (Marlow, książkowy odpowiednik filmowego kapitana Willarda, nazywa białych "szajką wszelakich cnót") dokonuje bezwzględnej eksterminacji dzikich, których nawet nie usiłuje zrozumieć, z góry zarzucając im prymitywizm, bestialstwo i skazującą ich na wymarcie niższość. A przy tym nie jest w stanie pozbyć się swojej misjonarskiej hipokryzji. A że powieść powstała na progu XX wieku, więc możemy też odczytać ją jako ostrzeżenie przed czasem wielkich ludobójstw, wszystkich tych "ostatecznych rozwiązań" i "zaostrzających się walk klasowych" dokonywanych w imię najbardziej poronionych ideologii.
I oto mamy lata 70. i czas, kiedy najbardziej demokratyczne i postępowe państwo świata, Stany Zjednoczone, wpada na pomysł, żeby urządzić rzeź sześćdziesięciu tysięcy najbardziej obiecujących swoich obywateli w imię idei, której nikt z nich nie jest w stanie pojąć. Oto System w pełni swego rozkwitu.
Na to wchodzi Coppola. By opowiedzieć o absurdalnym koszmarze Wietnamu jako ucieleśnieniu działania Systemu, mógł sięgnąć po jakąkolwiek inną klasyczną powieść - choćby po "Proces" Kafki. Czemu więc wybiera akurat Conrada? Bo chodziło mu o to, by ukazać, kim był bóg białego człowieka XX wieku. Kurtz w "Jądrze ciemności" to handlarz, kolonizator, apostoł kultury i misjonarz stwarzający w Kongo państwo idealne - Kurtz Coppoli to obłąkany żołnierz. Jaki jest zatem, pyta Coppola, najdoskonalszy etap rozwoju cywilizacji? Jest nim stan permanentnej wojny, porządek wymuszany usystematyzowanym i zwolnionym z moralnych zobowiązań zabijaniem.
To chyba najstraszniejsze w tym filmie. Nasz bóg nie jest już ani gromowładnym Zeusem, ani wiążącym się przymierzem Jahwe, ani miłosiernym Chrystusem. To Ares, którego cieszy zabijanie, ból, groza i szczęk oręża dla nich samych.