dziełem sztuki jest już samo otwarcie filmu - niezwykły montaż ujęć helikopterów zrzucających napalm jako majaków głównego bohatera wpatrującego się w wirujące łopaty sufitowego wentylatora - ze wspaniałym psychodelicznym "The end" Doorsów. Potem, podczas misji kapitana Willarda, im dalej pod prąd rzeki, w głąb dżungli, groteska i patos nawarstwiają się i narasta lęk. To szaleństwo się udziela, prawie kusi, hipnotyzuje aż do obłędnego rytuału finałowej sceny. Pozostaję jak pod wpływem dragow - pobudzony, ubezwłasnowolniony, zmiażdżony ...