Wojna w Wietnamie. Kapitanowi Benjaminowi Willardowi (Martin Sheen) przebywającemu w Szanghaju zostaje zlecona misja specjalna; ma dostać się do Wietnamu i wyruszyć w górę rzeki ku Kambodży gdzie zbuntowany pułkownik armii amerykańskiej, Walter Kurtz (Marlon Brando) ogłosił się bogiem miejscowych plemion. W swoich krwawych podjazdach zabija zarówno Wietnamczyków, jak i Amerykanów. Musi zostać wyeliminowany. Całe tło fabularne stanowi jedynie otoczkę dla czegoś znacznie większego. I właśnie to stanowi o wielkości dzieła. Podróż w głąb zielonego piekła okaże się dla kapitana podróżą w głąb duszy, zmusi do zadania pytań o istotę i genezę zła oraz szaleństwa. O tym, między innymi, opowiada ponadczasowy obraz Coppoli "Czas apokalipsy".
Willard podczas swojej wędrówki doświadczy w dżungli sytuacji absurdalnych, zważywszy na szalejącą wokół wojnę, takich jak surfowanie żołnierzy (Bill Kilgore rulez) w czasie nalotu na wioskę Wietnamców, czy występy króliczków playboya w środku buszu, w celach relaksacyjnych. Jednak im dalej w las, tym mroczniej. Willard zaczyna powątpiewać w sens swojej misji. Opanowują go mieszane uczucia wobec Kurtza. Dostrzega w nim wielkiego człowieka. Studiując jego historię przyznaje, że nie wie co uczyni kiedy wreszcie go spotka. Tymczasem dociera do ruin, w których przebywa chory pułkownik i staje oko w oko z szaleństwem. Zakończenia nie zdradzę, jednak jest ono bardzo niepokojące.
Coppola tworząc swój film miał na uwadzę ukazanie bezsensu i głupoty wojny. Pokazuje też absurdy rządzące wojskiem. Jak mówi główny bohater, Kurtz:"Uczymy młodych mężczyzn zrzucać ogień na ludzi, a ich dowódcy nie pozwalają im pisać "fuck" na samolotach, ponieważ jest to.. niemoralne." Film jest więc mocno antywojenny. Z drugiej strony mamy studium ludzkiej duszy i zachowań. Coppola stawia trudne pytania i nie daje łatwych odpowiedzi, pozostawiając odbiorcy wątpliwości i skłania do zastanowienia się nad granicami człowieczeństwa.
Kreacje aktorów są przejmujące. Marlon Brando, chociaż, że w filmie pojawia się dopiero w ostatnich minutach stworzył postać porównywalną do wielkości Vita Corleone z Ojca Chrzestnego. Także Martin Sheen tchnął w swą postać wiele życia. W czasie wędrówki obserwujemy zmiany w psychice jego postaci. Warto jeszcze wspomnieć Roberta Duvalla w roli luzaka Killgore'a (najbardziej rozrywkowa kreacja filmu). To z jego ust padają dwa wspaniałe cytaty filmu:
-I love the smell of napalm in the morning (Uwielbiam zapach napalmu o poranku).
-Charlie don't surf (Żółtki nie surfują).
Muzyka. Co najmniej dwa momenty są niesamowite pod względem muzycznym. Sam początek filmu z niepokojącym "The End" Doors'ów. Wspaniała stosowność do tematyki filmu i tego co widzimy na ekranie. Jeszcze lepsza jest "Ride of the Valkyries" Wagnera, którą żołnierze puszczają podczas ataku śmigłowców na osadę żółtków. Rozkosz. Obraz z muzyką cudownie współistnieją. Ujęcie śmigłowców na tle słońca i gór z Wagnerem w tle, ginący ludzie z Wagnerem w tle. Jedna z najbardziej charakterystycznych scen filmu. Pozostałe tło muzyczne skomponowane nota bene przez rodzinę Coppola nie tworzy zgrzytów z tym, co dzieje się na ekranie. Jest więc dobrze.
Film jest ciężki. Przytłaczający. Trwa ponad trzy godziny (wersja reżyserska). Jedne z najbardziej ponurych trzech godzin w historii kina. Im dalej posuwamy się w akcję filmu, tym staje się on coraz gęstszy i coraz trudniej się przez niego brnie. Pod koniec staje się tak duszny, że niemal nie da się go oglądać. Staje się jak lepka i namacalna mgła, która utrudnia złapanie oddechu. Co więcej wraz z zakończeniem filmu wcale nie opada, trwa dalej; brakuje sceny, która rozładowałaby tę nieprzyjazną atmosferę. I bardzo dobrze, że brakuje. Chociaż naprawdę bardzo ciężko jest przebrnąć przez ten film, może wydawać się nawet nudny, jest on tego zdecydowanie wart. Pomijając, że jest to arcydzieło i jeden z najlepszych filmów w historii, Apocalypse Now niesie ze sobą sporą dawkę emocjonalną i 'coś', co unosi się w powietrzu i nie ginie wraz z końcowymi napisami. Najlepszą rekomendacją tego ogromnego obrazu będzie stwierdzenie, że po obejrzeniu tego filmu, wiesz, że z pewnością kiedyś do niego powrócisz, nie masz jednak zamiaru ani ochoty uczynić tego w najbliższym czasie.