szczerze mówiąc nie wierzyłam, że Amerykanie są w stanie nakręcić film, w którym nie gloryfikują swoich "dzielnych chłopców". podoba mi się to, że film pokazuje, że na wojnie nie ma ludzi czarno-białych (ukazuje to Kurtz) i co wojna może zrobić z psychiką człowieka (na przykładzie Lance'a, Kilgore'a, Kurtza czy sceny z króliczkami Playboy'a, kiedy bohaterowie ujawniają swoje tęsknoty w chwili rozluźnienia). również słynne sceny surfingu podczas bombardowania, bombardowanie przy muzyce Wagnera czy "I love the smell of napalm in the morning... It smells like... victory" podkreślają skrzywienie psychiki, wywołane wojną.
ważny jest również wątek Francuzów, bo podkreśla on bezsens amerykańskiej interwencji w Wietnamie - w końcu jakie racje mieli Amerykanie - poza politycznymi - żeby wysyłać swoje wojska do Wietnamu, aby pomóc nieudolnemu rządowi prezydenta Ngo Dinh Diem? (być może to krytyka tego amerykańskiego zwyczaju mieszania się do spraw innych państw "w obronie demokracji")
oczywiście nie zabrakło kilku trochę banalnych wstawek: śmierć Clean'a przy grającej kasecie od jego mamy, i tekst Willarda: 'jak mógłbym zabić Amerykanina? i to w dodatku oficera?', ale myślę, że można je wybaczyć reżyserowi.
Jednym słowem, "Czas Apokalipsy" to film, który zawsze pozostaje aktualny - niestety!