Poszłam na film z względu na wizjonerstwo Lecha Majewskiego i Josh'a Hartnett, aktora, którego lubię. Film piękny, odczuwa się, że Lech Majewski nie jest tylko reżyserem , ale ma jeszcze szereg innych zdolności. Zobaczyć warto ze względu na wspaniałą muzykę J.A.P.Kaczmarka oraz tajemniczość, nastrój i niesamowita plastykę obrazu.
No cóż... jest to film, który będzie miał swoich zwolenników jak i przeciwników , z krytykami Filmwebu włącznie bo ocena jest od 3 do 7. Są trzy wątki łączące się ze sobą, najbogatszy człowiek świata (Malkovich) i jego osobista tragedia, legenda Indian Navajo o tytułowej Valley of the Gods i ich protest przeciwko zabieraniu im ziemi w celu wydobywania rudy uranu i pisarz (Josh Hartnett) po osobistych przejściach i z odpływem weny twórczej, chcący opisać życie tego pierwszego. Niesamowita scenografia, dobrze zagrany, przecudne zdjęcia (Lech Majewski i Paweł Trybora) i muzyka.No i masa symboli, które każdy może sobie interpretować na swój sposób i olśniewających wizji. Reżyser tym filmem chciałby abyśmy zastanowili się nad dzisiejszym światem, zmniejszającą się duchowością, coraz większym brakiem bezinteresowności itp.Nie chcę podawać więcej treści bo to nie film, w którym każdy wątek zaczyna się ,rozwija i kończy. Treść, trochę rwąca, trochę zanikające niektóre wątki, ale z pewnością film wart był zobaczenia i jeszcze raz powtórzę, dla mnie film był piękny i czuję się bogatsza wewnętrznie.po obejrzeniu go a z kina wyszłam jakby unosząc się nad ziemią i pozostając choć przez moment w innej , lepszej rzeczywistości , mimo wszystko..... i