Ok, wiem, że to tylko zwiastun, ok ... chociaż wszystkie zwiastuny poprzednich filmów były naprawdę dobre. Ale to ... kur...a, Smarzol.... Co to ma, kur...a, być?????
Kiedyś Smarzowski był na serio żywiołem. "Dom zły" to było szaleństwo z mięsem i nerwem. Wołyń – mocna jak wysokoprocentowa wóda opowieść, w której weselna kamera tańczyła w rytmie późniejszej tragedii. Nawet "Kler" miał w zwiastunie żar, zaskoczenie, jajo. Pamiętacie? Grupa księży śpiewająca Kazika Staszewskiego, Robert Więckiewicz romansujący z gosposią graną przez Joannę Kulig, a ich wspólna scena łóżkowa – pomysłowa, pełna przewrotnego humoru, z kultowym „beee, beee” – była jednym z najfajniejszych momentów w całym jego kinie. To była inscenizacyjna swada, pomysł, prawdziwy pazur.
A teraz? "Dom dobry" , ok, na szczęście to póki co tylko zwiastun ale wygląda to tak jakby Smarzowski wcisnął Ctrl+C / Ctrl+V z najgorszych telewizyjnych melodramatów. Zwiastun wygląda, jakby algorytm „Polska telenowela” napisał scenopis w kwadrans. Zaczynamy od internetowego czatu – bo przecież dziś każda „historia o przemocy” musi się tak zaczynać. Potem obowiązkowa matka, z debilnym dialogiem tak drętwym, że wstyd cytować: „Poznałaś go przez internet? Nie wiesz, że im chodzi tylko o seks?” Dalej – plaża i rączki. Dwójka zakochanych wędruje po piasku jak z taniej reklamy kredytu hipotecznego. Następnie obowiązkowe ekspresowe zrzucanie ciuszków przed szybkim rżnięciem, później ślub w niemal katalogowym slow-mo, a wreszcie finał: jeb! – on wali jej twarzą o blat, jakby sam stół miał dźwignąć całą dramaturgię. No i na koniec ona z rozbitą twarzą siedzącą nad talerzem. Czyżby zupa była za słona?
Pytanie: Wojtek, co Ty odpier .... asz ???? To Smarzowski z autopilota, recyklingujący totalne cudze klisze bez cienia autorskiego nerwu. Brak tu nawet próby formalnego ryzyka. Zero psychologii, zero nieprzewidywalności, zero tego brudnego polskiego chaosu, który w jego najlepszych filmach kłuł widza w oczy. Zamiast filmowej dynamiki mamy PowerPoint w wersji „przemoc w rodzinie” – martwy i zimny jak folder z gotowymi stockowymi ujęciami.
Wrażenie jest tak złe, że człowiek naprawdę się zastanawia, co się stało? Czy to kalkulacja pod „ważny temat”, który zagwarantuje festiwalowe nagrody i medialne panele? Czy zmęczenie materiału, wypalenie twórcze? Czy po prostu brak pomysłu i pośpiech? Bo zwiastun „Domu dobrego” wygląda jak film kręcony z poczucia zasranego obowiązku, a nie z twórczej pasji.
Kiedyś Smarzowski wchodził z kamerą w ciemność i jak celuoidowy Prometeusz wyciągał z niej ogień. Tutaj zszedł na poziom świętobliwego telewizyjnego gówna, w którym wszystko, od pierwszego kadru do ostatniego uderzenia jest przewidywalne do bólu. To nie jest zwiastun ważnego filmu – to destrukcyjna zupa z przeterminowanego proszku, podgrzana na szybko aby tylko się sprzedało.
Jeśli "Dom zły" był jak czysta benzyna, a "Kler" jak mocny, pieprzny alkohol, to Dom dobry jest pełną zarazków wodnistą breją w uświnionej plastikowej butelce. Smarzowski, mistrz filmowego piekła, zrobił własną karykaturę. I to jest dopiero prawdziwa przemoc.