Wielu widzów, a w szczególności kobiet skupia się i emocjonuje pierwszoplanowym tematem filmu - przemocą wobec kobiety, wymyślając przy tym mężczyznom - wszystkim, a jakże - na czym świat stoi.
Pewnie niejeden facet miał po filmie mniejszą lub większą awanturę, bo przecież każdy facet to przemocowiec lub przemoc wspiera - jawnie lub cicho ... I trzeba mu wygarnąć.
Smarzol jak na niego przystało popławił się w esencji zagadnienia - tu w ekstrakcie przemocy domowej.
Jednak mało kto zwraca uwagę na początek filmu, kiedy to Smarzol machał czerwonymi flagami na ekranie jak oszalały. Machał? On wciskał widzowi w pysk te czerwone flagi u głównego bohatera. Sęk w tym, że główna bohaterka tych flag też nie widziała. Nie, to nie jest zdejmowanie winy ze sprawcy. Nie, to nie jest szukanie jej winy. To jest również film o nietrafionych wyborach i ich konsekwencjach. To jest również film o tym, że łobuz kocha najmocniej. Nie ważne czy ten w dresie i rozciągniętym podkoszulku czy pod krawatem. Przypier**li, a potem obsypie kwiatami ... I przypier**li znów. To jest w sporej części film o prowadzeniu owcy na rzeź.
I ostatecznie film, którego treść można by z powodzeniem zmieścić w krótkim metrażu, rozciągnięty maksymalnie, aby wbić wi-dzo-wi do gło-wy co twórca chciał przekazać. Chyba chciał?, poza oczywistą przemocą.