Smarzowski dowiózł po raz kolejny. Bardzo brutalny, przerażający, widz czuję bezsilność. Wyszedłem z sali na miękkich nogach. Nigdy nie chciałbym obejrzeć tego filmu ponownie, ale wiem że nigdy go nie zapomnę.
Wiele osób wytyka Smarzowskiemu, że się zaciął. Gra różne utwory ale stosuje te same akordy. Czy reżyser przejął się tym, że utknął w szufladzie czy siedzi w niej i klei historie korzystając ze swoich stałych chwytów?
Od czasu „Róży” to jest jego najlepszy film, moim zdaniem. Akordy gra te same, ale tym razem nie fałszuje.
Wytłumacz mi na czym polega ten brak fałszu? Naprawdę uważasz, że do pokazania czyjegoś cierpienia potrzebny jest jakikolwiek talent? Chyba nie jesteś aż tak głupi?
Tutaj jest pokazane, dlaczego taki człowiek na cierpienie się zgadza i je akceptuje, na początku.