Obejrzałem ten film i mam mieszane uczucia. Z jednej strony porusza trudną i gorzką tematykę, z drugiej jednak wydaje się dość płytki — jakby był zbiorem „Greatest Hits” przemocy domowej, o której reżyser gdzieś posłuchał lub poczytał, a następnie skondensował wszystko w jedną, maksymalnie szokującą opowieść. Miałem wrażenie, że twórca z niekrytą przyjemnością znęcał się nad bohaterką, próbując wymyślić najbardziej okrutne sposoby jej potraktowania. W morzu całego tego okrucieństwa gdzieś umyka mi cała reszta.
Psychologia w tym filmie, moim zdaniem, została potraktowana po macoszemu — zamiast tego postanowiono uderzyć w widza w stu procentach przemawiającymi obrazami. Tak naprawdę nie mają tu żadnego większego znaczenia poboczne wątki, dialogi, nic. Myślałem, że twórcy wejdą też w psychologię męża — nie po to, by go wybielać, ale by pokazać mechanizm działania takiego przemocowca, skąd się to w nim bierze (tak, było wspomniane, że dziadek bił babcię, tata — mamę, i w sumie taka sztafeta przemocy, ale to tyle).
Gdyby do ostatniego zwiastuna dopisać finał, to ten trailer opowiada właściwie cały film — naprawdę nic więcej w nim nie ma.
Nawet gdy wreszcie mamy chwilę oddechu i pozytyw — bohaterka dostaje rozwód, dziecko i uwalnia się od tego chorego człowieka — Smarzowski musi jeszcze „dowalić do pieca” ostatnią składanką przemocy.
To film bardzo miałki. Realizacyjnie jest w porządku, aczkolwiek wiele tu brakuje, by wystawić wyższą ocenę.