O co chodzi w tym filmie?
Cały film jest tak dziwacznie pocięty, że nie sposób jest odróżnić prawdziwych wydarzeń od fikcji będącej wytworem wyobraźni z całą pewnością osoby z zaburzeniami psychicznymi.
Nie dziwię się, że mąż, Grzesiek, widział w swojej żonie osobę chorą psychicznie skoro przez cały film wypowiada ona może ze trzy zdania na krzyż. Przy czym 2/3 filmu to zbliżenia na jej twarz podczas których ma minę jakby przez tydzień nie mogła się wypróżnić.
W tym momencie powracam do znakomitego w wykonaniu W. Smarzowskiego "Domu Złego", który też miał linie czasowe, ale w tym filmie widz doskonale wiedział w którym momencie fabuły jesteśmy. No i obraz przedstawionej weń polskiej patologii był smutnie prawdziwy, natomiast w "Domu Dobrym" miałem wrażenie jakby Smarzowski chciał w jednym filmie upchnąć tysiąc sposobów na przemoc domową.
Nie spina się to w ogóle fabularnie?
Brak nakreślonej linii czasowej?
Widz nie jest w stanie odróżnić rzeczywistości od fantazji?
Nieważne! Jest brutalnie, efektownie i mocno. Polski widz to kupi.
Otóż ja tego nie kupuję.
Film oscyluje na pograniczu tragi-komedii i dramatu, wskutek czego przez część filmu parskałem ze śmiechu pod nosem, a poszatkowany materiał filmowy na klipy przypominał mi bardziej "Botoks" niż "Drogówkę" czy choćby "Dom Zły".
W związku z czym "Dom Dobry" umieszczam gdzieś między "Botoksem", a "Kobietami Mafii". Najsłabszy film Smarzowskiego - szokowanie dla samego szokowania.