Film Williama Castle uważam za dość dobry, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć jest z 59' roku. Rok przed pamiętną premierą mojej ukochanej "Psychozy" Hitchcocka. Oczywiście obrazowi daleko do wspomnianej "Psychozy", ale można nawet zauważyć pewne podobieństwo. Sam nie wiem gdzie, ale wyczułem w pewnym miejscu podobny klimat... "Dom na przeklętym wzgórzu" zaczyna się bardzo obiecująco. Myślałem, że potem będzie nudzić. Nic bardziej mylnego! Oczywiście obraz nie straszy, ale mimo to ogląda się go ciekawie, a jedna czy dwie sceny mogą spowodować lekki podskok w fotelu. Aktorstwo w filmie jak najbardziej bez zarzutów. Tak samo muzyka - jest genialna! Film od strony fabularnej nie jest zbyt skomplikowany. Wszystko jest jasne, co nie znaczy, że przewidywalne. Największym minusem produkcji jest jej długość. Film trwa zaledwie 75 minut. A kiedy pojawił się napis "THE END" myślałem, że to żart. Jeszcze tyle mogło się wydarzyć. A tu efekt jakby zabrakło dalej taśmy. Szkoda... Ale najważniejsze, że trzymał w napięciu. Moja ocena: 8/10.