Ten film był chyba dla mnie ostatnią szansą na polubienie Altmana (wiem, że trudno w to uwierzyć, ale naprawdę nie podobał mi się ani "M.A.S.H.", ani "Gosford Park). Niestety, nic z tego. "Doktor T. i kobiety" zrobił na mnie wrażenie banalnej, nieco wulgarnej komedyjki obyczajowej, na dodatek amerykańskiej aż do bólu głowy. Poważne problemy (jak alkoholizm jednej z bohaterek) ukazane zostały z głupawym uśmieszkiem, a prostacka pseudomoralność (żona ląduje w szpitalu, więc mąż od razu ma prawo znaleźć sobie młodszą i ładniejszą) przyprawiła mnie o mdłości. Tak naprawdę podobała mi się tylko Liv Tyler. Normalnie za nią nie przepadam, ale tu wykazała zdumiewającą wrażliwość, nawet w duecie z głupawą Kate Hudson.