Życie Drew sięgnęło dna. Rozpadło się na drobne kawałki, nie pozostało po nim nic, tylko wspomnienie. Zhańbiony, złamany, właśnie szykuje sobie przejście na drugi (lepszy?) świat, kiedy los zadaje mu cios w plecy. Oto siostra dobija go informacją o śmierci ojca i jego potrzebie zorganizowania i przypilnowania ceremonii pogrzebowej. Nie może być gorzej! A jednak to, co wydało się czarną otchłanią beznadziei okazuje się w rzeczywistości początkiem prawdziwego życia. Poprzez śmierć i przypadkowe spotkanie, los otworzył przed Drew bramę ku miłości i wolności. Czy jednak Drew zdobędzie się na odwagę, by przez tę bramę przekroczyć?
Cameron stworzył niezwykle ciepły i sympatyczny film, pełen kolorowych, interesujących bohaterów, którzy w miarę filmu stają się coraz bliżsi i bliżsi. Opowieść jest dość prosta i w zasadzie mało oryginalna, lecz Cameron wie jak ją opowiedzieć, by widza nie zanudzić. Młodzi aktorzy wypadają całkiem nieźle, choć Bloom znów wodzi tymi swoimi spanielowatymi oczami, co może napalonym nastolatkom się i podoba, ale dla mnie było nudne. Podobała mi się Susan Sarandon, ale ją ogólnie lubię. Wielkim plusem filmu jest, jak zawsze u Camerona, ścieżka dźwiękowa.
"Elizabethtown" to przyjemny film, w sam raz na wiosenne popołudnie