Urok miejsc, które odwiedza Drew, podróżując z mapką podarowaną mu przez Claire. To także urok tej rodziny i urok samej Claire, która jest - mówią ogólnie - szurnięta:) I właśnie ta jej szurniętość psuje mi całość.

Bo film zapowiada się ciekawie - pierwszoosobowa narracja głównego bohatera, jego myśli samobójcze. A potem jest ten cholerny pogrzeb. Pogrzeb, który ciągnie się przez 3/4 filmu, nadając zaiste seansowi "Elizabethtown" charakter stypialny. Pomimo uroku miasteczka, do którego nieoczekiwanie ląduje wielkoświatowy syn kochanego przez wszystkich Mitcha, pomimo szalonej Claire - film jest nudny i trzeba mieć wiele dobrego serca, by na nim wysiedzieć. Miłość bohaterów jest dość dziwna i nie do końca komponuje mi się z całością.

Jak napisałem na wstępie - film ratuje pewien jego urok, ta podróż, retrospekcje Drew'a odnośnie ojca, kiedy rozmawia z urną. Uroczy film. 7/10.