Wyszłam z kina, spotkałam znajomych z tego samego kina wychodzących, i nie bardzo wiedzieliśmy, co powiedzieć. Jest coś na rzeczy w argumentach, że sytuacja wydumana, naciągana - bo przy skrajnych sytuacjach w poważnym filmie zawsze jest pokusa takiego stwierdzenia. Ale przecież takie sygnały już bywały w filmie, w literaturze, choć nie mam teraz pod ręką konkretnych tytułów - że wyobcowanie (plus bunt przeciwko konkretnej niezrozumiałej kwestii) może rodzić nienawiść do własnej społeczności. A ten film przecież pokazuje powrót do tej społeczności, odwrót od wstydu i nienawiści. Ciągle nie mogę sobie poradzić z zakończeniem - z jednej strony ofiara, odkupienie swoich win, ale zarazem zniszczenie tego, co było powodem buntu. Myślę poza tym, że polski tytuł nie jest dobry - fanatyzm ma zbyt konkretne negatywne konotacje, podczas gdy angielskie The Believer to ktoś, kto wierzy - a czy wiara Davida, wiara wątpiąca i zbuntowana, nie okazuje sie w jakiś sposób najpełniejsza (wbrew niemu samemu)?