Z początku wydawało mi się, że film mi się spodoba - na plus policzyłam akcję poza znanym już nam, brytyjskim światkiem czarodziejów, sympatycznego i zaradnego Jacoba, a nawet głównego bohatera, który jest dziwakiem i się z tym nie kryje. Akcji też IMO nie brakowało. Brakowało za to... sensu.

Po pierwsze, wątek "ochrony" magicznych zwierząta przez typa, który zbiera je z całego świata i trzyma w walizce, jest zwyczajnie głupi. To on je łapie, przetrzymuje w zamknięciu nie potrafiąc zadbać o to, by się nie wydostały i nie zrobiły bałaganu, a potem jeszcze płacze i błaga, by ich nie krzywidzić. To ON je krzywdzi i naraża na niebezpieczeństwo. To ludzie tacy jak ON sprawiają, że trzymanie magicznych zwierząt jest nielegalne.

Po drugie - Queenie. Czy tylko ja mam wrażenie, że jej moc jest totalnie OP, i że mając takie zdolności taka osoba byłaby zdolna dosłownie do wszystkiego? Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby nagle zapragnęła wykorzystać ją np. do pomocy Grindelwaldowi. Szpieg idealny.

Po trzecie - cały ten motyw z obscurusem, czy jak mu tam, to nieporozumienie. To nawet nie jest zwierzę, to jakaś anomalia czy też wyładowanie magiczne, i absolutnie nie rozumiem Scamandera, że chce to cos trzymać i bronić. Znowu - to coś stwarza zagrożenie i w pełni rozumiem władzę, że chcą za posiadanie tego czegoś surowo karać.

Do tego dochodzi parę pomniejszych nielogiczności, takich jak "wciąganie" buchorożca do walizki (srsly, Jacob musiał się tam wciskać na siłę, a wielkie bydle zostało tam wessane, jakby było z gumy), absurdalna egzekucja wyroku śmierci (nie lepiej rzucić avadę kedavrę?) czy też rzucenie wyroku śmierci bez żadnego procesu sądowego. Film po prostu niedopracowany fabularnie - napisany albo na kolanie, albo dla dzieci, którym będą wystarczyły magiczne zwierzątka.