"Finders Keepers, Lovers Weepers" zdecydowanie ciężko zaliczyć do najbardziej udanych produkcji Russa Meyera, nawet jeśli zawarte zostały tutaj wszystkie podstawowe atrakcje, jakich można oczekiwać po filmach tego pana. Fabuła jest tak wątła, że ledwo starcza jej na godzinny seans, a to i tak po wliczeniu obowiązkowych wypełniaczy pod postacią topornych scen łóżkowych i tanecznych popisów biuściastych panienek. Charakterystyczne zbitki montażowe (kraksa samochodowa jako ilustracja erupcji seksualnej żądzy - jakie to subtelne...) i specyficzne ujęcia (hmm, jakby to podkreślić, że piersi są naprawdę... duuuże) to jedne ze znaków rozpoznawczych stylu twórcy "Vixen!" i również tutaj odgrywają znaczącą rolę: osobiście odnajduję w nich wielki urok, niemniej ów konkretny tytuł jest po prostu cienki i mało wciągający.