Po co nakręcono film o Davidzie Frostcie?! :/ Sam film jest naprawdę nieźle skonstruowany. Mimo, że dotyczy starego, dość obcego nam tematu, to ogląda się go z dużym zainteresowaniem. Ponadto Frank Langella zasługuje na wszystkie aktorskie nagrody tego roku!
Jednak jaki był jego cel? Według mnie chciano nam przybliżyć postać Davida Frosta. Ale po co???!!! Z filmu wynika, że porwał się z motyką na Słońce. Marny był z niego dziennikarz. Najważniejsze były dla niego rankingi oglądalności. Do wywiadu był FATALNIE przygotowany, o czym świadczą jego 3 pierwsze części. Dopiero na dzień przed ostatnią, czwartą częścią wywiadu postanowił dokładniej przyjrzeć się jednej ze spraw Nixona. W ogóle nie słuchał swoich pomocników (czy ktoś mi wyjaśni po co oni tam byli???!!!). Tylko łut szczęścia sprawił, że cały wywiad nie okazał się katastrofą.
Czy naprawdę nie ma innych, bardziej wartościowych ludzi, o których można by robić filmy?
Nie bardzo rozumiem Twoją wypowiedź. Film jest nie tyle o Davidzie Froście, ile o pewnym głośnym wydarzeniu medialnym, jakim była seria wywiadów, w finale których Nixon po raz pierwszy od ustąpienia zajął stanowisko w sprawie Watergate. Wywiady przeprowadzał Frost. Jak zrobić film na ten temat bez wprowadzania postaci Frosta?
Po drugie - dlaczego należy robić filmy o "bardziej wartościowych ludziach"? I pod jakim względem bardziej wartościowych? Kto ma o tym decydować? I po co? Pomijając już fakt, że nikt nie jest idealny i np. świetny fachowiec w swojej dziedzinie może być prywatnie utracjuszem i playboyem, to filmy należy robić przede wszystkim o ciekawych ludziach, uwikłanych w ciekawe wydarzenia. Film "Frost/Nixon" jak najbardziej spełnia te kryteria.
Ja tez nie rozumiem Twojego zdziwienia.
Frost był człowiekiem bardzo medialnym, patrząc obiektywnie, po prostu niezłym showmanem (choć tak bardzo bał się tego określenia). A jego wywiad z Nixonem pokazywał jak wielką siłę mają media. To, ze taki właśnie showman mógł zniszczyć lub uratować człowieka. Telewizja działa po prostu jak sąd. Na oczach całego kraju Frost osądzał Nixona, wygarniając mu przed twarzą coraz to nowe dowody jego winy. Scena, kiedy Nixon wraca po przerwie na wywiad, kiedy Frost już go zagiął, wyglądał jakby szedł na skazanie, dokładnie na skazanie. Na śmierć swojej kariery politycznej i medialnej, przez jeden taki wywiad przeprowadzony przez zwykłego angielskiego showmana (nie ośmieliłabym się powiedzieć "dziennikarza", bo wiele mu do tego brakowało). Jak dla mnie zupełnie od rzeczy jest pytanie, czy nie można by było robić filmów o bardziej wartościowych ludziach.
Chodzi o to, że gdyby nie noc poprzedzająca ostatnią część wywiadu, okazałby się on ogromną klapą. Przypadek sprawił, że Frostowi przypomniało się co (znacznie wcześniej!!!) powiedział mu jeden z pomocników. Ten facet był do tego wywiadu kompletnie nieprzygotowany! Nie słuchał żadnych rad. Nie uważam, aby JEGO PRACA zasłużyła na przeniesienie na ekran :/ To nie jest film o sile telewizji, a raczej o szczęściarzu, który cudem uniknął kompromitacji.
To jest po prostu kawałek historii, znaczącej historii telewizyjnego dziennikarstwa i polityki. Ciekawy, jak najbardziej zasługujący na przeniesienie na ekran. Jakkolwiek odbierasz Frosta, film jest interesujący, przybliża autentyczne wydarzenia, a o to przecież chodzi. Na szczęście nikt nie rozumuje tak jak Ty, oceniając czy ktoś zasłużył czy nie, by go w kinie portretować. :> Wówczas prawdopodobnie nie byłoby kogo portretować. :>
Chyba nie rozumiesz tematu, a wystarczyłoby otworzyć wikipedię. Afera Watergate bardzo wstrząsnęła Amerykanami. Spadło po niej zaufanie do urzędu prezydenta. Takie filmy są potrzebne, żeby ludzie nie zapomnieli, że wybory prezydenckie, zwłaszcza w kraju z tak dużą władzą prezydencką, to duża odpowiedzialność. I jak już ktoś wspomniał trudno byłoby pominąć tę "niewartościową" postać Frosta w tym temacie.
Czytasz bez zrozumienia. Znam aferę Watergate bardzo dobrze. Ale czy według Ciebie ten film właśnie o niej opowiada? Według mnie chciano pokazać, jak Frost zdemaskował Nixona. A niestety pokazano nieudacznego pseudodziennikarza i silnego, pewnego siebie Nixona. O mały włos a Frost by się skompromitował. Gdyby solidnie się do tego wywiadu przygotował, umiał zadawać pytania, z chęcią bym mu kibicował. Ale niestety było zupełnie inaczej. Wydaje mi się, że widzowie nieznający przewinień Nixona, mogą nawet stanąć po jego stronie. A chyba nie o to chodziło reżyserowi.
Wiem co masz na myśli i mam podobne odczucia. Kilkakrotnie przed oczami stanął mi film ... Rocky. Najpierw wielka ambicja; postawienie wszystkiego na jedną szalę, następnie wielkie przygotowania, porażka, chwile zwątpienia, kolejna porażka; przyjrzenie się problemowi jeszcze raz i wielkie łup - zwycięstwo. Prosty schemat. Niemniej, mimo to film ma u mnie mocne 8/10. Rola Nixona jest genialna. Podejrzewam, że jako Europejczycy żyjący sobie pod koniec pierwszego dziesięciolecia XXI wieku nie potrafimy go porównać z prawdziwym Nixonem, jednak sądzę, że Langella pokazał kawał dobrego aktorstwa.
Przepraszam Cię, ale nie napisałem, że opowiada o aferze watergate (o niej na pewno nie opowiada). Opowiada jednak o sile prezydenta USA i przez to o odpowiedzialności jaka ciąży na wyborcach (między innymi o tym).
Wiesz, ja się staram czytać ze zrozumieniem, ale zupełnie mi to nie wychodzi. ;) Jeszcze raz po kolei. Film opowiada o pewnym głośnym i ważnym w historii dziennikarstwa wydarzeniu. Tu się zgadzamy, prawda? W dodatku, czego też nie kwestionujesz, opowiada ciekawie. Piszesz, że Frost to nieudacznik (co nie do końca jest prawdą, bo medialnego sprytu nie można mu odmówić) i bardziej showman niż rzetelny dziennikarz (to akurat prawda). Odbierasz Frosta negatywnie. Masz prawo. Można przypuszczać, że Howard sportretował go dość wiernie - rzeczywiście w tamtej serii wywiadów miał więcej szczęścia niż rozumu oraz... świetnych researcherów. Dlaczego wierność faktom miałaby być zarzutem? Czy Howard powinien był na siłę wybielać postać Frosta?
Poza tym mam wrażenie, że oczekujesz od kina jednoznacznych rozstrzygnięć, bezspornych wyborów i dostarczania idealnych bohaterów. Z takich to masz np. "Gladiatora" czy klasyczne westerny, gdzie zły jest złym, a dobry dobrym. Oczywiście, takie kino też czasem lubię, ale zdecydowanie bardziej interesujące są postacie wieloznaczne. Zresztą o wartości filmu nie decyduje przecież kryształowa postawa moralna głównego bohatera! Można zrobić świetne kino o sprytnym idiocie, vide "Kariera Nikodema Dyzmy". Howardowi o nic tu nie chodziło, poza pokazaniem samych faktów i mechanizmów, za nimi stojących. Interpretację tych faktów reżyser pozostawił już widzom.
"Czy Howard powinien był na siłę wybielać postać Frosta?" Nie ;) Też sądzę, że Howard odtworzył tę historię bardzo dokładnie. Po prostu nie wydaje mi się, by praca Frosta była warta zekranizowania. Wcześniej może źle się wyraziłem mówiąc o wartości Frosta ... bardziej mi chodziło o wartość jego pracy - a tę uznaję za nieudolną ;)
Nawet jeśli uznajesz wartość pracy Frosta za nieudolną, to pozostaje ona nadal czymś, co miało istotne i konkretne reperkusje. Dlaczego nie przybliżyć ludziom tych wydarzeń? Tym bardziej, że zrobiono to tak sprawnie? Film jest dobry, trzyma w napięciu, dość wiernie odtwarza pewne fakty, kreacje aktorskie są pierwszej próby, czego chcieć więcej? A że nie polubiłeś Frosta - Twoje prawo. Reżyser przecież nikomu tego nie narzuca.