Zamysł filmu generalnie miał potencjał na dobre kino. Mógł odnieść sukces. Wyszedł suCk-ces. Jeśli ktoś oglądał "Gierka" to mniej więcej złapie bez oglądania ten klimat folkloru w tym filmie, bo to ci sami twórcy - lecz tutaj wyszło im znacznie gorzej. "Gierek" to się trzymał jakoś kupy z powodu postaci Gierka choć od Miśka kreacji chwilami łzawiły oczy. A w "Gdzie diabeł..." wszystko poszło nie tak. To miała być komedia. Wyszedł kiepski pastisz ze słabymi zdjęciami i fatalną natrętną muzyką próbującą imitować muzykę z epoki. Scenariusz to groch z kapustą i skwarkami. Do fabuły nawrzucano chyba prawie wszystko co zdołano nakręcić. Więc odczuwa się chaos oraz jest mnóstwo skakania po epizodach i wątkach. Być może kręcono wiele scen z zamysłem na serial albo na zapas, aby coś z nich posklejać. Ma się bowiem poczucie luk pomiędzy scenami. Chwilami odnosi się wrażenie, ze są nawet nie luźno lecz przypadkowo poskładane w film. Obsada aktorska jest zupełnie nie trafiona, bo niewiarygodna. Aktor Stankiewicz (Bączek) typowo dla siebie rozbrykany i rozwrzeszczany. Kładł prawie każdą scenę. Aktor Zakościelny grał jak w komedii romantycznej - brakowało mu tylko spojrzenia smutnej foczki. M. Kożuchowska - nie pilnowana przez reżysera swą specyficzną charyzmą zadusi każdego aktora i scenę. W tym filmie czyniła to prawie non stop. Zawierucha - udawał jak mógł, że to nie jest gniot. Więdłocha - jak to Więdłocha. Kicz czy pierwsza liga - ten sam zaśpiew i smutne wielkie oczy królika. Pawlicki (ten co zagrał generała w Gierku) - tę katastrofę zobaczyć trzeba jeszcze raz - warto zobaczyć jak można grać aż drewniane wióry lecą. Misiek typowo - kazali mu zagrać "gupka" i zrobił to z werwą czyli dobrze. Jedyny aktor, który się obronił to Łukaszewicz, który zagrał pułkownika SB-ka. Tutaj wiało cały czas chłodem i tylko on był w stanie stworzyć klimat w filmie. Gałązka (Sandra) tez dawała radę. Była jeszcze cała rzesza ról trzecioplanowych, ale o nich szkoda pisać, bo aktorzy niczego nie wnosili do filmu. Ogólnie nie wiem czy można teraz zrobić komedię o PRL-u tak, aby jej nie przypalić. Tutaj twórcy dali radę... wysuszyć tego placka na spalony wiór. Dialogi miałkie i bezbarwne. Dowcip (to przecież miała być komedia) w zasadzie nie istnieje za to mnóstwo widać głupich min i przerysowanych emocji. Sceny napisane banalnie. Aktorzy ze swym zupełnie nie pasującym wizerunkiem do postaci kompletnie nie dają żadnej wiarygodności odgrywanym bohaterom. Ogląda się ich jak w produkcji Disneya o książnice Dżasminie. Samochody z epoki wypastowane za każdym razem gdy się pojawiają na ekranie. Film jest poza tym bez klimatu i bez wyrazu. Zupełnie nie czuć tej PRL-owskiej szarzyzny i dziadostwa oraz parcia na w końcu wystawienie głowy z szamba. Nie czuć tego parcia na sukces głównych bohaterów. Relacje ze służbami też pokazane po łebkach. Nie pokazano początków powstawania postkomunistycznych elit. Ten film powinien być zrobiony w gatunku noir albo thriller. Tymczasem jest landrynkowo-kiczowatą imitacją komedii z warsztatem mniej więcej na poziomie Młodych Wilków. Tylko, że MW powstały w 1995 r. 28 lat temu i tylko w swojej epoce zdołały być błyskotliwe. Teraz już z taką "jakością" nie produkuje się filmów nawet klasy C. Tymczasem "Gdzie diabeł..." to takie właśnie słabe MW. W sumie do końca nie wiadomo czy taki miał być ten film czy taki wyszedł twórcom. Przynajmniej z trudem udało się dowieść fabułę do końca. Bo w dwójce i na to zabrakło pomysłu. Warto zobaczyć ten film, aby upewnić się jak się filmów robić teraz już nie powinno.