Tony Gilroy, uznany scenarzysta, spod pióra którego wyszła chociażby trylogia Bourne’a, czy niedawny, bardzo udany „Stan Gry”, już raz próbował reżyserii z dobrym skutkiem („Michael Clayton”). Teraz zamarzyła mu się romantyczna komedia szpiegowska, ale finalny efekt daleki jest od satysfakcji...
Bo jak na komedię, to mało tutaj zabawy i iskry w dialogach (widać, że Gilroyowi nie bardzo leży ten gatunek). Jak na romans jest niebywale drętwo i ospale (Owen i Robert są w swych rolach wyjątkowo markotni). A cała intryga, z pozoru przewrotna, jest niestety dość przewidywalna (zakończenie bynajmniej wcale nie jest zaskakujące, jak o nim niektórzy mówią).
Z całej tej szarady pozytywnie za to wypada drugi plan ze szczególnym wskazaniem na duet Giamatti – Wilkinson, którzy są zarówno zabawni, szyderczy jak i uroczo nieporadni. Ale to trochę za mało, by przetrwać 125 minut bez zgrzytania zębami…
Moja ocena - 4/10