false

${film.year}
6,8 153 tys. ocen
6,8 10 1 153354
6,9 66 krytyków
Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
powrót do forum filmu Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Syf, syf, syf i jeszcze raz syf.

Nazwać tą kreaturę kontynuacją to herezja. Liczyłem, że TLJ będzie odtrutką po TFA, a jest jeszcze gorzej.

Disney nie potrafi robić Star Wars. Dramat i porażka tej trylogii jak i w ogóle marki SW w łapach disney'a polega na zaprzeczeniu sensu sagi i brnięciu w tym błędzie dalej. VII zasiała ziarno chaosu i rozdupienia dokonań OT. TLJ tylko dokonało dzieła zniszczenia. Paradoksem jest to, że tyle filmowcy pieprzą w tej części o równowadze, że sami jako twórcy tej równowagi nie potrafią złapać. Przegięcie w jedną stronę czy przegięcie w drugą stronę to dalej przegięcie.

Tak, jak TFA było kopią totalną, tak TLJ idzie w drugim kierunku, który nawet nie powiela chwytów SW, on się wręcz oddala od SW. Jeden film to bezczelne zerżnięcie i zwykłe dym*anie widza, z kolei TLJ to jeszcze osobny temat, rozwinięty poniżej.

Poe uważa się za takiego przech*uja, że leci solówkę z niszczycielem. Reszta pomyślała za niego, i udzieliła mu wsparcia, płacąc za to doszczętnym zniszczeniem eskadry bombowców. Widać Ruch Oporu jest tak bogaty, że mają ich od uja i jeszcze więcej, że mogą sobie tak szarżować. A nie, nie mają, sorry. Dlatego kawał floty przepier*dolił się już w trakcie pierwszej akcji. Zostaje ucieczka. Zanim ścignie ich First Order.

Najwyższy Porządek robi rozpi*ździej amatorom. Wydawało się, że Leia zgnie. Ale nie, już w pierwszym kwadransie seansu mamy potężny plot-twist. Okazuje się, że Leia jest z Kryptona. Co to jest, dla Women of Steel, przeżyć salwę ognia, wylecieć w próżnię, i po chwili powrócić na statek. Każdy Kryptończyk musi jedynie wyciągnąć rękę i może lecieć. A co.

Nagle Snoke'owi zaczyna przeszkadzać jedyny jakoś w miarę ciekawy element stroju swojego ucznia. Odziany w złoty szlafrok jak najbogatszy alfons na dzielni, otoczony pretorianiami którzy noszą fullarmour z maską na czele szydzi z ... maski ucznia. Czyli, jego własny secret service może, a uczeń już nie może. OK. Przez to musimy oglądać przez resztę filmu japę której żadna szrama nie doda efektu "dark side".

Luke rzucił wszystko i wyjechał w Bieszczady. Łowi sobie ryby, doi krowo-wieloryby, zamiast stać u boku siostry. Widać zostało w nim na stare lata więcej z farmera niż wielkiego rycerza Jedi. Starego faceta który utopił się we własnej depresji do roboty namawia tryskająca ideologią jakże cudowna Rey. Syn wybrańca, koleś który rozwalił DS1, który prowadził przez lata flotę rebelii, który uczył się latami mocy, który pokonał ostatecznie w walce Vadera i etycznie/emocjonalnie Palpatine'a, który oparł się pokusie CSM, nagle na własnym podwórku swojej własnej świątyni Jedi niemal skosił o głowę siostrzeńca bo wyczuł w nim mrok. Zamiast trzymać rękę na pulsie, przekazać spadkobiercy rodu to, co najlepsze i najważniejsze, zamiast zwalczyć w nim zło wiedzą i mocą, wolał ją wyciąć mieczem. Faktycznie, robota pedagogiczna na medal. Mistrz roku.

Zamiast poskładać Kylo własnoręcznie, zrobił to na dystans, swoim avatarem mocy, i w sumie, nawet go nie składając. Pogadał, pogadał, na koniec uznał "dobra, robota odwalona, Ruch Oporu dał dyla, fajrant" i puf! Nie ma Luke'a.

Kylo sobie gaduli z Rey. Luke tego nie widzi, bo odciął się od mocy. Tyle gadania o jej nadnaturalnej zdolności spajania wszystkich istot razem, przenikania całej galaktyki, skrupularnego przemilczania wyklętych przez ultrasów midichlorianów tylko po to, by finalnie wyłączyć się jak z komórką poza zasięgiem. Luke włączył sobie czatowanie na niewidoku. I chu*j.

Żadnej porządnej walki na miecze świetlne. Pierwszy epizod pozbawiony tego, co stanowiło osobną jakość tej serii. Poskładanie nieczułych na moc pretorian pozostawia wielki niedosyt.

Kreowany na głównego bossa CSM jaśnie pan-Supreme Leader-icałaresztadługiejlistynabzdyczonychtytułówjakiemożnasobiewyobrazić-Snoke , który to widział podobno upadek Republiki i powstanie Imperium, który obserwował rządy Palpatine'a i historię rodu Skywalkerów, który do tej pory jawił się jako "kolejny złol-grzybol na tronie" pozbawiony konkretnego originu sensownie wyjaśniającego i broniącego jego istnienie w roli lidera FO jak i istnienia w SW w ogóle, który pojawił się "z du*py", finalnie równie "z du*py" znika. Główny zdawało by się boss, a zlatuje w połowie historii. Wciąż jeszcze jest w drodze "epizod" IX.....

Hejty które leciały na prequele z racji "płaskich postaci" teraz wystartowały do miana turbo debili*zmu, kiedy to kreowane i pompowane na "prawilnych zbawców SW i spadkobierców OT" sequele finalnie serwują nam błyszczący kubeł na śmieci, który zaliczył kiepskie cameo w TFA ( nawet rola Maula w TPM była bardziej znaczący XD ), tak samo zaliczył szybki zjazd z tego świata. Snoke okazał się niczym więcej, jak jedynie z pupci wyciągniętym pretekstem do funkcjonowania organizacji neo-Imprerialnej, jaką jest First Order. Organizacja, która istniała dlatego, że podpisała jakiś tam niby pakt "o nieagresji" z Nową Republiką po tym, jak Rebelia-Republik rozje*bała w trzy dupy Imperium nad Endorem i później. Pozwoliła im egzystować, bo naiwnie wierzyła, że spadkobiercy najgorszego kure*stwa w galaktyce będą przestrzegać zasad. Bo "przecież podpisali papierek!".

Widać, Nowa Republika uczyła się od zachodnich krajów UE, które na terroryzm reaguje jakże potężnym w sile oddziaływania smarowaniu kredą w miejscach zamachów, śpiewaniu piosenek o solidarności przez trzymający się za ręce tłum, i zmienianiu zdjęcia profilowego o specjalny filtr z flagą tęczy/kraju gdzie doszło do zamachu. To tak, jakby próbować podpisać pakt z rakiem licząc, że cię nie zabije. Bo przecież "podpisaliście pakt". Republika na koniec wykazała się epicką mądrością, jakiej pozazdrościłby sam Konfucjusz.

Nowym Liderem zostaje spadkobierca rodu Skywalkerów. Kylo Ren/ Ben Solo. Ostatni potomek w linii prostej. Nazwisko wprawdzie "Solo", lecz krew "Skywalker". A, że disney to machina taśmowo puszczająca BAJKI, to i finalnie zakończenie jego historii w IX musi być bajkowe. Nawet, jeśli Ben Solo uzna, że źle postąpił ( no brawo ku*rwa, całkiem w porę ! ) i odda życie za Rey i całą resztę bandy różnorodnych etnicznie milusińskich bohaterów, to i tak zejdzie ze świata jako koleś będący jeszcz większym zwyrolem niż Vader. Vader chciał ratować rodzinę, Ben chciał ją zabić. Vader był sierotą, Kylo sam opuścił bliskich. Anakin nie wiedział, do jakiego gónwa może CSM doprowadzić. Upadł, zniszczył sobie i innym życie, na koniec jednak się nawrócił przyznając, ze dał du*py jak nikt przedtem olewając jasną stronę. Ben już dobrze wiedział, czym jest CSM. Fascynował się dziadkiem, nie wyciągając wniosków z najważniejszej z jego wszystkich lekcji.

Szkoda kasy na ten film. Na ten i każdy kolejny. disney, jesteś zwykłym korpochu*ojstwem.

ocenił(a) film na 3
olka0207

kylo jest u mnie przegrany. Nie ma opcji na zrehabilitowanie się w moich oczach.

Co do Huxa, jestem rozczarowany groteskowym przedstawieniem w filmie. To mógł być złodupiec który wreszcie pokazałby, ze oficerowie z Imperium/First Order nie są tylko po to, aby ich efektownie dusić (Vader), albo wyżywać się na nich (Kylo). A tak, to wyfroterowano Huxem podłogę, i tyle.

Nawet Boguś Linda nie nosi tak komicznego grymasu "podkowy" na ryju przez cały film jak robił to Hux.

użytkownik usunięty
sznapsiarz

Fandom powinien to serwować jako pacierz.

ocenił(a) film na 3

Raczej podsumowanie Wielkiej Schizmy w fandomie XD

sznapsiarz

I schizma po Prequlach
II schizma po Sequalach

Z czasem podziały wśród fanów SW będą tak wielkie, że ilość odłamów kościołów prostestanckich to nic przy tym.

Historia fandomu SW jest stokroć ciekawsza od historii jaką widzimy dziś w filmach Disneya. Mogłaby o tym powstać trylogia - dokumentalna. Ale obawiam się, że mogłaby być stronnicza.

A i strasznie bawi mnie wywyższanie pod niebiosa Plinketta, a z drugiej strony ignorowanie mnóstwa nieznanych szerzej Youtuberów i nawet prac pisemnych zarówno o błędach jakie Plinkett sadzi w swoich recenzjach jak i umiejętnym ośmieszaniu i wytykaniu mnóstwa błędów tych disneyowskich gniotów.

sznapsiarz

Zapomniałeś o Rose i jej "głembokich" przemyśleniach.