Zacznę od krótkiej recenzji konkurencji, która wyjaśni czego zabrakło tutaj: "Grawitacja" to pierwszy film nakręcony w kosmosie.

Interstellar - nudny i "przegadany" (z tym że tutaj nie tyle przegadany co "przeobrazowany" migawkami o kosmosie, o katastrofie ekologicznej itd ale zupełnie niewiarygodnie, jakieś plastikowe wirujące niby statki kosmiczne), dramat, w ogóle nie ma klimatu.
"Marsjanin" z kolei można co najwyżej zaliczyć do komedii okołokosmicznych typu "Czy leci z nami pilot" itp
Czegoś czego zabrakło tym filmom to realizmu - pierwsze pół godziny "Grawitacji" wyrzuca mnie w kosmos, jestem w nim. Niestety to do tej pory jedyny taki film
Twórcy filmu "Interstellar" zapomnieli zaś (podobnie zresztą jak twórcy filmu "Marsjanin") przede wszystkim o jednym - że robią film. Nie wiersz, nie poemat.
Ekranizacja może nie być wierna, byle wiernie oddawała temat: tutaj najważniejszym było przekonanie widza że jest w kosmosie/
Nawet twórcy "Tożsamości Bourne'a" wiedzieli że chodzi o oddanie klimatu a niekoniecznie kurczowe trzymanie się pierwotnego tekstu (w rezultacie zrobili dobre filmy - a mogli temat położyć, świetne zmiany zwłaszcza w "Ultimatum Bourne'a": fragment na stacji Waterloo (nie mający odpowiednika w filmie) wyszedł super i doskonale oddaje klimat, ba! wręcz dodaje wartość dodaną (względem potencjalnej "zwykłej" ekranizacji).
Tego kompletnie zabrakło w filmie Interstellar czy Marsjanin a tutaj jeszcze bardziej należało "zaadoptować" scenariusz. Wyszło coś co jest najgorsze dla takiego filmu - nieprzekonywujące obrazki, zarówno "Interstellar czyli wirujący plastik i nie-wiadomo-co" jak i "Marsjanin czyli tydzień z życia Amerykanina na pustyni Utah"