Uwielbiam dobre kino si-fi jak n.p. "gattaca", „armageddon“, „piąty element“, „trójkąt bermudzki“... Nawet „znaki“ czy "solaris" sonnenbergh-a w porównaniu były o lata świetlne lepsze od tej pseudo-superprodukcji :/
"Inwazja" nie dorasta im nawet do pięt. Przewidywalny, temat oklepany (kosmiczny wirus), ludzie jak marionetki (w "equlibrium" „żona astronauty“ i przede wszystkim w „oni“ już było), i do tego sztuczna Kidman. Po tym filmie z jej udziałem, śmiem twierdzić, że jest jedną z najbardziej sztucznych aktorek Holiłód :) W "czarownica", "dogwille", "tłumaczka", "inni", "oczy szeroko zamknięte"... - denerwująca, zawsze tak samo grająca... ten jej cukierkowy zniżony głos doprowadza mnie momentami do szału. W tym filmie to samo... Tylko w jednym filmie była naturalna „martwa cisza“. Nawet w „godziny“ nos jej nie uratował :/
W tym filmie oczywiście nie zaskoczyła, no może jedno, że o dziwo pod koniec filmu zaczęła się wczuwać... Za to Craig mile mnie zaskoczył :)
A już zupelnie szkoda końcówki... rozczarowuje strasznie.
Podsumowując – dobrze, że nie poszłam do kina. 5/10 i to ledwo, ledwo..
Serdecznie pozdrawiam Aneta