Mało wątpliwe, żeby reżyser tej klasy co Scorsese nie zdawał sobie sprawy z minusów zatrudnienia dziadków w roli młodych gangsterów. Zdawał sobie i poświęcił dużo, żeby zachować ciągłość postaci.
Ale zauważcie, że jego gangsterskie filmy, choć zawsze kończą się katastrofą "królów życia", to nigdy nie ukazują ich starości. Scorsese bohaterów albo zabija albo pozostawia wprawdzie zrujnowanych lub w więzieniu - ale zawsze w kwiecie wieku.
Tymczasem "Irlandczyk" jest przejmującym obrazem CENY jaką się płaci na starość za życie gangstera. Ceny jaką właściwie nieuchronnie samo życie, a nie wymiar sprawiedliwości czy ślepy los każe płacić. Od której nie uciekniesz, choćby ominęły cię wszystkie śledztwa, podsłuchy czy kule.
Zmiana aktorów pozwoliłaby na dynamiczne pościgi, bijatyki czy strzelaniny, ale osłabiłaby ten przekaz. Wyglądałoby, jakby to było dwóch bohaterów, a nie jeden, nawet jeśli rozumem ogarnialibyśmy koncepcję.