Pamiętam kiedy byłem w okresie totalnego shipisienia. To był zdecydowanie najlepszy okres mojego
życia. Ćpałem Kolorowy Wiatr ile wlezie, wszystkich umieszczałem w Kręgu Życia, a na dodatek z całych
sił starałem się Dotrzeć do fal by popłynąć na ich grzbiecie.
Był jakiś minus tego okresu? Owszem. Współczesne animacje. Oglądałem starego Disney'a i
DreamWorks'a tak, jak Amerykanin wcina hamburgery. "Król Lew", "Mustang z Dzikiej Doliny", "Lis i Pies",
"Bambi", "Dinozaur", "Książe Egiptu". Wszystko co ma ręce, nogi, muzykę, fabułę, postacie, piosenki,
animację, ciekawe wątki, wzruszające sceny, przemyślany koncept, dobrą inspirację, barwną opowieść,
racjonalne przyczyny i skutki, dobry czarny charakter, bystry humor, emocjonującą przygodę i oczywiście
muzykę i piosenki.
Jedyną wadą były owe dzisiejsze, nieudane, niechlujne wręcz animację. Miałem do nich awersję. Jednak
był to minus niewielki, gdyż, jako że byłem hipisowi podobny, nie zawracałem sobie nim głowy. Dalej
ćpałem Kolorowy Wiatr.
Te nowe animację... Nie będę mówił o zastąpieniu płaskich obrazków animacją komputerową. Toy Story
był tak zrobiony i nikt na niego nie narzeka. Moim problemem były prymitywny humor, kiepskie dialogi,
prymitywny humor, niepoważne postacie i krótkie scenki moralizatorskie, otaczane przez prymitywny
humor. Wspominałem o prymitywnym humorze? Taaaaaak... Tego było dużo... "Epoka Lodowcowa",
"Kung-fu Panda", i, chyba apogeum tego wszystkiego, "Shrek", to właśnie przykłady tych bajek. Mają one
dosyć ciekawą fabułę i można się na nich pośmiać ale... Nie mają tego czegoś. Właściwie to ich fabuła
nie obraca się wokół pięknego morału, tylko właśnie wokół humoru.
Z tego właśnie powodu narodziła się u mnie awersja do współczesnych bajek. Doszło nawet do tego, że
zupełnie przestałem je oglądać. Wystarczyło że spojrzałem na okładkę i już mi się odechciewało!
Tak więc widziałem: dziewczynę z wyjątkowo długimi blond-włosami, faceta z patelnią, kameleona i konia
z nożem w pysku. Baaaaaaardzo zachęcające... Widziałem także dosyć ciekawą okładkę z księżycem w tle
i chłopcem wyciągającym rękę do czarnego Sticha z wydłużonym pyskiem. No tu już lepiej, choć czarny
Stich trochę mnie odstręczał.
Czy obejrzałem którykolwiek z tych filmów? Oczywiście że nie! Oglądałem "Króla Lwa" ponownie,
ponownie, ponownie i ponownie. W końcu jednak wrócił jeden z moich domowników do domu, dzierżąc
dumnie zieloną płytę "Zaplątanych" i mówiąc: "Koleżanka mi poleciła! Ponoć bardzo fajne!". Nie mogłem w
to uwierzyć... Dlatego po prostu odwróciłem się do komputera i zanurzyłem w internecie...
...hmmm. Chyba niezbyt głęboko. A to dlatego, że komputerowa historia Disneya, w co nie mogłem
uwierzyć, KLASYCZNIE opowiadana, wyciągnęła mnie jak wędka najdurniejszą rybę. Był humor? Był.
Miejscami nawet niepotrzebnie. Ale była HISTORIA. Naprawdę DOBRZE OPOWIADANA HISTORIA. Widać
było że humor nie jest na pierwszy miejscu! Na pierwszym miejscu były postacie, później muzyka,
następnie morał! Czy to prawda? Czy Disney powraca?
"Frozen" przekonało mnie że nie można żądać wszystkiego, ale to zupełnie inna historia. Gdy ze łzami w
oczach, po seansie "Zaplątanych", ponownie zatopiłem się w internecie, zobaczyłem bardzo ciekawe
komentarze: ""Zaplątani" i "Jak wytresować smoka" to pierwsze świetne animację od lat!". ""Jak
wytresować smoka?" mówiłem, "Chodzi o tego czarnego Stich'a? Hmm... Skoro "Zaplątani" im się
podobali, to muszę i tego Sticha obejrzeć!".
I obejrzałem.
Nie będę robił całej recenzji. Już chyba dostatecznie przynudzałem długim wstępem, o tym jak to wziąłem
do ręki "Jak wytresować Sti... smoka".
Powiem po prostu: podobał mi się.
Może wyrażę się jaśniej.
"Zaplątani" - NAPEŁNILI MOJĄ DUSZĘ TYM DISNEY'OWSKIM CIEPŁEM, KTÓREGO OD LAT W DISNEYU
NIE ZAZNAŁEM!
"Jak wytresować smoka" - podobał mi się.
I właściwie tyle mam na ten temat do powiedzenia. DreamWorks to dla mnie zawód po zawodzie, od
czasu wydania "Mustanga z Dzikiej Doliny", "Jak wytresować smoka" wybija się oczywiście sponad grupy
Shreko-pandowej. Ma naprawdę ciekawy morał. Wiele scen może chwycić za serce. Przyjaźń między
wikingiem a gadem jest odczuwalna, żal nam jest ich obu w kluczowych momentach. Jeżeli chcecie
wiedzieć czego mi brakowało do tych dwóch, zapewne nie otrzymacie odpowiedzi. Czego mi brakowało w
filmie? Piosenek. Wiem ze DreamWorks w tym nie przoduje (jego najbardziej kasowe animacje, czyli
głównie te, których nie cierpię, nie miały ani jednej piosenki), ale piosenki to dla mnie nieodłączna część
animacji. Co mi się NAPRAWDĘ podobało? Zielona Śmierć (z nieznanych powodów nazywana przez
DreamWorks "Czerwoną Śmiercią", choć w filmie nazwa nie pada ani razu). TO BYDLE sprawiło że moje
serce stanęło na dobrych kilka sekund. Taaak... To było genialne. Co mi się nie podobało? Za dużo
humoru. Dzisiejsze animacje wciąż walczą z tymże niepotrzebnym humorem, ale mimo że "Zaplątani" i
"Frozen" wyraźnie z nim walczą, "Jak wytresować smoka" wciąż jest z nim za pan brat. Co mi się jeszcze
nie podobało? Astrid. Dobra, NIE PODOBAŁO to za dużo powiedziane. Po prostu... Była dla mnie zupełnie
obojętna... Miała jakiś tam charakter, miała swoje momenty, ale wciąż... Po prostu nie zwracałem na nią
zupełnie uwagi. Była sobie, i tyle. Miejscami nawet mnie denerwowała. Mimo wszystko powinienem jej
być wdzięczny. To chyba przez sukces tej właśnie bajki, polscy reżyserzy dubbingu postanowili dać ten
sam głos Roszpuncę.
Dobrze ale o co mi się rozchodzi? Czy po tylu latach nagle postanowiłem podzielić się rąbkiem historii
mego życia, zawierającym "Jak wytresować smoka"? Nie. Sprawa którą chcę poruszyć jest zapewne
wszystkim znana i być może niektórzy już wiedzą o co mi chodzi.
"Jak wytresować smoka" to dla mnie film dobry, nic więcej. Mimo to, GENIALNI "Zaplątani" mają ocenę
7.7. "Frozen" ma ocenę 7.8 (!!!). Natomiast "Jak wytresować smoka" ma ocenę 7.9??? Jak? Dlaczego?
Jakim cudem? Rozumiem, dobry film. Rozumiem, może wam się podobać. Nie rozumiem, jak mógł
przebić te dwa filmy!
Czy uważam zatem, że powinien mieć niższą ocenę? Broń Boże! Zapewne na swą ocenę zasługuje.
Uważam że "Zaplątani" i "Frozen" powinny mieć po prostu ocenę wyższą. Jedynym filmem, który moim
zdaniem winien mieć ocenę niższą, jest "Pustkowie Smauga".
Naprawdę mnie to nurtuje. Co jest w tym filmie że przewyższył dwie wyżej wspomniane produkcje?
Smoki? Humor (błagam nie!)? A może wiele osób wkurza tematyka księżniczek (mówiąc szczerze gdy
seans "Frozen" się zaczynał, byłem trochę zawiedziony)? O co tu biega?
Nie no, wiadomo, czas od premiery też odgrywa swoją rolę w wiarygodności oceny. Porównanie będzie rzetelne dopiero gdy te filmy będą miały zbliżoną liczbę głosów.
Szczerze to dla mnie osobiście nie ma znaczenia liczba głosów tylko sama ocena, 7,9 jak najbardziej zasłużona chociaż ten film moim zdaniem zasługuje nawet na 8.
Ale mi nie chodzi o to, że film który ma więcej głosów, jest lepszy ;P Tylko o to, że liczba głosów ma znaczny wpływ na średnią i jej "odporność na zaniżanie".
Właściwie to nie wiem czy to działa w ten sposób... Im więcej osób oglądało, tym mniejsza byłaby ocena, a to dlatego że nie ma filmów idealnych, każdy ma fanów i przeciwników. Tak tylko myślę...
Jasne, nie ma idealnych, ale udział fanów i przeciwników w liczbie głosów bywa różny. No i jeszcze przeciwników nie tyle filmu co np jego miejsca w rankingu (wiesz, na zasadzie: film jest bardzo dobry ale ośmielił się wyprzedzić jakiś tam w rankingu więc aby to naprawić 1/10).
No właśnie. Ten film jest dosyć wysoko w rankingu, więc powinien ściągać znacznie więcej "przeciwników jego miejsca w rankingu".
Racja, sprawdziłem, ale najwięcej tego typu oburzeń wywołuje chyba jednak pierwsza 100 (a już zwłaszcza 10) w rankingu.
Zresztą różnice jednej dziesiątej w średniej to naprawdę niewielki dystans.
Jeśli już chodzi o samą treść, to tak jak mówiłeś, smoki są bardziej "uniwersalne" od księżniczek, zwłaszcza tych śpiewających.
Moja wysoka ocena HTTYD wynika z tego, że lubię filmy o zwierzętach i fantastycznych stworach, ponadto zawsze podnoszę ocenę o 1, gdy muzyka z filmu tak mi się spodoba, że chcę jej posłuchać ponownie po obejrzeniu.
Tangled było bardzo zabawne i zachwycała animacja włosów głównej bohaterki. Piosenek nie było zbyt wiele, w tym jedna która naprawdę mi się spodobała. Plus oczywiście za kameleonika i konia.
No a Frozen.. Zawsze tak jest jak człowiek się naczyta tych wszystkich zachwytów i opisów w samych superlatywach, a potem stwierdza: Meh. Animacja była bardzo ładna, miała świetnie animowany śnieg i lód, ale zawsze film traci w moich oczach, kiedy muszę zadawać pytanie: Czemu właśnie tak, a nie prościej? Jak na mój gust za dużo nic nie wnoszących piosenek zajmujących tylko czas który mógł być przeznaczony na lepszy rozwój postaci. Ciekawa bohaterka jak Elza, jest ciągle usuwana z kadru bo bałwan musi pośpiewać. Fabuła opiera się na nieporozumieniach i braku jakichś podstawowych relacji rodzinnych. Let it go faktycznie wpada w ucho i jest jedną z najlepszych piosenek Disneya, jakie słyszałem. Ale w "Królu Lwie" jakoś się udało upchnąć i sensowne piosenki związane z fabułą i interesujących bohaterów.
.
Nigdy nie zrozumiem zakwalifikowania "Zaplątanych" jako "zabawnych"...
Mówisz że oburzenie tym większe, im wyżej w rankingu. A "Frozen" i "Zaplątani" są ZNACZNIE niżej od "Jak wytresować smoka".
Nie wiem czy to błąd, ale zdaję mi się że na wszystkich materiałach promocyjnych, opisach filmu i w samym filmie, imię to "ElSa", a nie "ElZa" ;).
Już nie będę dyskutował tu o "Frozen", bo to dla mnie za bardzo ciężki temat...
Jeśli nie bawiło Cię zachowanie konia śledczego lub kameleona, czy niektóre dialogi no to trudno. Mnie prawie każda animacja bawi. W przypadku HTTYD jest to też w dużej mierze spora dawka humoru niewerbalnego, zrozumiałego dla każdego niezależnie od wieku, jako że smok nie mówi.
Wydaje mi się, że osoby doceniające dobre animacje są zazwyczaj bardziej tolerancyjne od tzw. znawców kina, z których każdy ma jedyną i prawdziwą wizję rankingu i dlatego oburzania się o jakieś pozycje w rankingu filmów animowanych jest mniej. Z drugiej strony powtarzam, że najwięcej takich pretensji jest w obrębie pierwszej setki a nie jakichś miejsc 230-290.
Elsa, Elza, Indiana Dżons, Dart Wejder - wiadomo o kogo chodzi niezależnie od zapisu.
Już pisałem tutaj wielokrotnie, choć może nie do ciebie, że "Zaplątani" owszem bawili mnie i to bardzo. Ale określenie całego filmu, po prostu słowem "zabawny", jest dla mnie niezrozumiałe. Ja myśląc o "Zaplątanych" myślę o pięknej scenie z lampionami, o wzruszającej scenie "śmierci" i przerażających scenach z Gertrudą. Dopiero później nasuwają mi się gagi.
W "Zaplątanych" też jest w dużej mierze humor niewerbalny. Przecież koń i żaba (której nie uznaję za niezwykle zabawną), nic nie mówią :P.
Napisałeś z początku że jest wiele osób, które zaniżają oceny filmowi, gdyż ma on za wysoką ocenę, bądź jest za wysoko w rankingu. Użyłeś tego argumentu, żeby wytłumaczyć wysoką pozycję "Jak wytresować smoka". Teraz mówisz że to w rzeczywistości nie ma znaczenia, bo i tak takie filmy są nisko, a także że takich typu ludzi jest mniej. Więc o co chodzi?
"Elsa, Elza, Indiana Dżons, Dart Wejder - wiadomo o kogo chodzi niezależnie od zapisu."
Ehe...
http://www.realistic.pl/10876/uzywaj_polskich_znakow_to_1_ruch_wiecej_a_znaczeni e_zmienia_sie_diametralnie.html
http://demotywatory.pl/3931229
Wiadomo o co chodzi, niezależnie od zapisu...
Ja to nazywam lenistwem. Zapis jest dla mnie bardzo ważny, pokazuje jak się do czegoś przykładamy. Takie gadanie "wiadomo o kogo chodzi", to jak powiedzieć "domyśl się i odwal się". Poza tym, ja nie czepiałem się błędu, tylko imienia jako takiego. To tak jakbyś "Robert" mówił i pisał "Roberd". "ElZa" brzmi nieco inaczej niż "ElSa", więc to nie tylko zapis.
Po prostu podałem jedną z cech Zaplątanych. Nie napisałem nigdzie, że film jest tylko zabawny i nie ma żadnego przesłania. Poświęciłem więcej uwagi Krainie lodu w swojej wypowiedzi.
Teraz tak, po kolei, żeby wszystko ujednolicić:
Ranking wywołuje najwięcej emocji i przepychanek w pierwszej 100. Najczęściej są to potyczki grup fanowskich oraz zwolenników ogólnie mówiąc klasyków kina i zwolenników nowości. Takie osoby odczuwają satysfakcję, że jakiś film jest wpisany na jakiejś liście linijkę wyżej od innego. Często na skutek ich działań mających niewiele wspólnego z regulaminem portalu.
Ocena animacji natomiast najczęściej nie jest świadomie obniżana przez fanatyków rankingu, a raczej osoby, które wychodzą z założenia że to tylko bajka dla dzieci i nic nie wnosi do kina więc góra 5-6 (zaznaczam, nie mam tu na myśli osób którym coś się po prostu nie podobało i dały np 5). To błędne koło, bo kiedyś ktoś zaniżył ocenę np. Terminatorowi, teraz ktoś zaniży Frozen bo ma wyższą niż Terminator, a przecież to "tylko bajka". Są jeszcze tacy, którzy doszukują się w tych bajkach jakichś niestworzonych rzeczy, propagandy, polityki - litościwie to przemilczę. I podkreślam - finalna odporność na zaniżanie oceny zależy od posiadanej liczby głosów, w której HTTYD przebija Frozen dwukrotnie. Zobaczymy jaka będzie ocena, kiedy Frozen osiągnie 100 000 głosów i więcej, jaki będzie trend. Od tego zacząłem swoją argumentację w pierwszej wypowiedzi i na tym zakończę, bo myślę że w tej kwestii jest już wszystko wyjaśnione.
Frozen oglądałem z dubbingiem i słyszałem "Elza", stąd moja polska pisownia tego imienia, natomiast lenistwem byłoby pisać Emanuelle lub Esmeralda i kazać Ci się domyślać o kogo mi chodzi. Wybacz, przyzwyczaiłem się do dyskusji ze zwracaniem uwagi na przekaz, a nie pojedyncze literki, ale cóż, świat jest okrutny, pełen BULU i bezNADZIEJI.
Opisując "Zaplątanych" napisałeś że jest bardzo zabawny i podobała ci się animacja włosów. Ja się niczego nie czepiam, nie twierdzę że "coś z tobą nie tak", po prostu mnie nigdy humor nie wysuwał się na pierwsze miejsce, w tym filmie i nigdy tego nie zrozumiem. Nie napisałem też nigdy że dla ciebie to "tylko humor", ale powiedz, czy wspominasz raczej humor, czy przesłanie?
Napisałem już komentarz tego typu, że im więcej osób oglądało dany film, to jego ocena wcale nie jest "silniejsza". A to dlatego, że WIĘCEJ ludzi go oglądało. WIĘCEJ nie oznacza ludzi którzy lubią tego typu historię. WIĘCEJ oznacza WSZYSTKICH. Fanów, przeciwników, obojętnych, czepialskich, trolli... Dlatego nie widzę powodu, by to w jakikolwiek sposób "wzmocniło" ocenę, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że trolle często posiadają multi-konta, a ludzie bardziej rozsądni nie.
Na to ty mi odpisałeś, że może to być kwestia miejsca w rankingu. Im wyżej, tym więcej ludzi się czepia. Po czym uznałeś, że "Jak wytresować smoka" raczej na nich nie narzeka. Dlatego mój powyższy argument, o ściąganiu osób WSZYSTKICH, wszelkiej maści, wciąż uważam za otwarty i nie wyjaśniony.
Ja też oglądałem "Frozen" z dubbingiem i słyszałem "Elsa". Pisownia w "języku polskim" też nie ma nic do rzeczy. Wiesz dlaczego? "Elsa" to imię które uformowało się od imienia "Elizabeth", czyli polskiej "Elżbiety". Zarówno angielskie imię "Elizabeth" jak i polska "Elżbieta" nie posiadają w sobie litery "S", dlatego "Elsa" nie jest zdrobnieniem samym w sobie i wcale nie przekłada się na polski język przez "Elza". Owszem, jest "Eliza", ale tak jak mówiłem, "Elsa" to obecnie samoistne imię, a nie zdrobnienie, którym jest "Eliza".
PS: W angielskim języku również istnieje "Elza". Co tylko podkreśla wyraźną różnicę, choć niewielką, między "Elsa" a "Elza"
To, że wspomniałem humor zamiast przesłania najwyraźniej wskazuje, że bardziej sobie cenię humor animacji niż głębię ich przesłania. Jeśli przez 1,5h się nudzę, to żadne przesłanie nie sprawi, że ocenię film lepiej od takiego, przy którym się dobrze bawiłem. Tak, podchodzę do oceniania trochę emocjonalnie.
Hmmm a więc sądzisz, że HTTYD ma taką średnią przy przewadze krytyków? To chyba dość oczywiste, że pozytywnych, wysokich głosów jest więcej niż ocen typu 1, 2, jeśli finalna średnia to ok. 8/10? Twoja teoria, że ocena maleje wraz ze wzrostem liczby oddanych głosów najwyraźniej się nie sprawdza, ponieważ przy wyraźnej przewadze wysokich ocen każda 1 ma mniejsze znaczenie. Inaczej z czasem żaden film nie miałby średniej powyżej 7,0. Jednym słowem - wartościowy film nawet po kilku latach broni się sam, zdobywając fanów, których głosy negują przypadkowe ataki trolli. Za 4 lata przekonamy się, czy Frozen przetrwa próbę czasu, czy też nie zdobędzie tylu zwolenników i widzowie "let it go".
Wyjaśnię, skoro powtarzasz tę kwestię: wspomniałem, że ogólnie na zaniżanie ocen mają wpływ antyfani filmów i antyfani układu rankingu, a następnie, że ci drudzy głównie działają w obrębie pierwszej 100, a nie konkretnie animacji.
Jedyną słuszną odpowiedzią na Twoje zasadnicze pytanie jest taka, że ocena na Fw nie odzwierciedla jedynie uniwersalności i faktycznej wartości filmu, a jest wypadkową tych dwóch kwestii, promocji filmu oraz ludzkiej mentalności, która jest nieprzywidywalna. I tyle w temacie, im mniej się przejmujesz czyimiś wyborami, na które nie masz wpływu, tym lepiej. Mój ulubiony film Park Jurajski ma na Fw ocenę 6,9 i nie zastanawiam się czemu, czy nie jest dość dobry lub mam zły gust. Akceptuję warunki oceniania jakie tu panują. Oglądam filmy dla przyjemności a nie dla zastanawiania się, czemu się komuś nie podobało.
Zawsze dobrze dowiedzieć się czegoś nowego, nawet ze zwykłej literówki. Pozdrawiam.
Cóż, po pierwsze oznacza to że dobre wnioski wyciągnąłem z twojej oceny. Po drugie, z twojej wypowiedzi wynika że jedyną emocją podczas oglądania jest śmiech :P.
Czyli że "oczywistym" jest, że pozytywnych ocen jest więcej, tak? To z kolei prowadzi do obalenia twojego pierwszego wniosku: duża liczba samych głosujących (pozytywnych i negatywnych) nie ma znaczenia, a powodem tak wysokiej oceny jest po prostu przewaga ludzi którzy oceniali to pozytywnie. Nie wiem po co w ogóle zaczynałeś ten wywód :P. Ja tu się pytam dlaczego tak się wam ten film podoba. Nigdy nie starałem się wyłapać fałszu w tej ocenie... A moja teoria zapewne jest prawdziwa, gdyż daję głowę że z początku "Jak wytresować smoka" miał jeszcze wyższą ocenę... "Frozen" miał kiedyś okrągłe 8 i trzymał się dosyć długo... To że ocena spada wraz ze wzrostem głosujących, nie oznacza że spada jakoś drastycznie i że koniec końców spadać nie przestanie. Nie. Gdyby tak było żaden film nie miałby oceny 7, co sam zauważyłeś. Ocena każdego filmu spada, problem w tym, że niektórym wolniej i wcześniej spadać przestaje, bo także ludzi przestaje przybywać (ci co obejrzeć chcieli, już obejrzeli. Później już tylko pojedyncze osoby).
Jeżeli chodzi o oceny: mnie naprawdę nie interesuje jaką ocenę ma "Frozen", czy jaką będzie miał za 4 lata. Uważam że powinien mieć jakoś tak z 8, ale uważam tak samo o "Zaplątanych", "AVATAR'ze" i pewnie tysiącu innych filmach... Nie, mnie oceny nie interesują. Dlaczego miałyby? Czy to odbiera mi przyjemność z ich oglądania? Chodzi mi o coś zupełnie innego. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ludzie uważają "Jak wytresować smoka" za jakieś niewiarygodne arcydzieło. To znaczy, wiedziałem że ludzie niezwykle lubią ten film, ale myślałem że stawiają go na równi z "Zaplątanymi". Teraz widzę, że przebił nawet "Frozen"! To jest coś, czego nie rozumiem i chciałem poznać opinię innych.
Faktycznie, wspomniałeś że ci drudzy działają głównie w obrębie pierwszej 100... Zrobiłeś to dopiero w następnym poście, a nie w tym, w którym w ogóle wspomniałeś o zaniżaniu przez miejsce w rankingu. Z resztą nie wiem po co w ogóle o tym wspominałeś, skoro nie dotyczy to filmu o którym debatujemy...
I tak jak wspominałem, nie interesują mnie oceny. Ja tu chciałem poznać opinię innych. To chyba jednak ma znaczenie że "Jak wytresować smoka", film owszem popularny, ale naprawdę mega-hitem nigdy się nie stał, przebił oceną "Frozen", który przez marketing urósł do branży bożyszcza (wspominana przez ciebie promocja filmu raczej poszłaby na korzyść "Frozen"). Chciałem się tylko dowiedzieć co ludzi w tym tak zainteresowało. Kilka już razy wchodząc na film, którego nie oglądałem, a miał słabą ocenę, pytam się czy naprawdę jest tak słaby, dlaczego, i czy warto go oglądać? Ten temat to coś podobnego. "Zaplątani" i "Frozen" wciąż zajmują u mnie wyższe miejsce, po prostu lubię poznawać opinie innych.
Daruj za czepialstwo literowe, ale jestem raczej perfekcjonistą. Na odwrocie pudełka z płytą, we wszystkich książeczkach dla dzieci, kolorowankach, naklejankach, nawet w napisach do filmu będziesz miał jak byk: "ElSa". Tak więc ta forma jest poprawna. Daruj, nie mogłem przepuścić. W takich sytuacjach przypomina mi się pisanie "Kovu" przez "w", co po prostu nie ma sensu! "Kovu" oznacza w języku suahili "Blizna". Zatem "KoWu" nie oznacza absolutnie NIC, co czyni to czymś więcej niż błędem ortograficznym... Sam więc widzisz, jaki jestem pieprznięty...
Nie wiem jak ty, ale ja wyczułem dosyć napiętą atmosferę w tej dyskusji. Jako że nie lubię napiętej atmosfery, wklejam uśmiechniętą buźkę: :).
Cały ten wywód był jakąś próba zwrócenia uwagi na rolę, że tak powiem, nie-filmowych czynników na ostateczną ocenę. Pamiętaj, że z prostej statystyki duża liczba głosów = osłabienie znaczenia każdego kolejnego głosu. Przykład: wyobraź sobie, że przychodzi 1000 średniej wielkości trolli, które poczuły zew zaniżania. Kręcą trollokołem fortuny i wypada im Frozen i HTTYD. Oddają tysiąc 1 na każdy z filmów. Na ocenę którego z powyższych będą mieli większy wpływ? Oczywiście tego, który ma mniejszą liczbę głosów na starcie. Stanowiłyby w przypadku Frozen ok. 2% ogółu głosów a przy drugim filmie niecały 1%.
Niestety, ofiarami wojen i odwetów takich osób padają często naprawdę porządne filmy. Portal traci na wiarygodności ocen i zwykły użytkownik nic na to nie poradzi :/
Ja zawsze staram się nie nakręcać na filmy, ale Frozen obejrzałem dopiero gdy wydano film na dvd czyli po jakichś 5 miesiącach internetowego bombardowania przekazem "Obejrzysz i pokochasz". W takim wypadku zawód boli podwójnie. Jeśli się niczego nie spodziewam, zawsze oceniam swobodniej.
Zawsze szanuję opinie innych i nigdy nie twierdzę, że to co lubię jest lepsze. Zaplątani są przykładem na to, że Disney potrafi zrobić animację o księżniczce, która nie nudzi, nie jest sztampowa i do końca przewidywalna, a bohaterka nie jest pusta lub niezbyt rozgarnięta. Tego samego spodziewałem się po Frozen.. A co dostałem? Zepchnięcie bardzo ciekawej i w pewnym sensie tragicznej postaci na drugi plan, by jej siostra typowa księżniczka marząca i szukająca miłości mogła pośpiewać.. To dla mnie trochę tak jakby w Królu Lwie zamiast dorastania Simby z Timonem i Pumbą pokazywali np patrol Zazu albo drzemkę Skazy. Wiem, przykład wymuszony ale wiadomo o co chodzi. Obawiam się, że miałem zbyt wysokie oczekiwania i po prostu film ich nie spełnił. Oczywiście nie twierdzę, że jak się komuś spodobał to coś nie tak z tą osobą. Zwyczajnie jej oczekiwania zostały spełnione.
Przeczytałem w ciekawostkach, że pierwotnie Elsa miała być czarnym charakterem. To może wyjaśniać czemu doczepiono ten wątek złego Hansa tak trochę na siłę na koniec.
Chyba przedstawiłem już wyczerpującą opinię o wszystkich omawianych filmach.
Też wolę w luźnej atmosferze rozmawiać ;)
Dobra, wygrałeś. Teraz faktycznie widzę w tym wywodzie sens ;).
Moja historia z "Frozen" była zupełnie inna. Wiedziałem o powstawaniu tego filmu chyba dwa lata przed jego wydaniem i od razu wiedziałem że na niego pójdę. Kiedy się pojawił, miałem już pierwszy zawód, czyli polski tytuł (jak zauważyłeś, cały czas używam angielskiego). Ale co tam? Problem mój jednak, z tym filmem, polegał na tym, że wcale się na niego jakoś bardzo nie nakręciłem. Praktycznie nic o nim nie wiedziałem, nie padłem ofiarą kampanii reklamowej, jedynie wiedziałem że "dużo się o nim mówi". Nie słyszałem jeszcze jakichś niesamowicie wysokich ocen, jednakże miałem fatalne nastawienie.
Jak przeczytałeś na samej górze, był taki okres w życiu, który nazywam pewnego rodzaju swoim "shipisieniem". Właśnie z takim nastrojem powinienem oglądać takie filmy. Na "Frozen" natomiast poszedłem "tak po prostu". Jak na każdy inny film, tylko podświadomie nastawiając się na dzieło Disney'a. Dlatego też nie potrafiłem się w niego wczuć... Dopiero później słyszałem opinię typu "Nowy "Król Lew"" i tylko bardziej mnie to dołowalo... Naprawdę chciałbym tak ten film postrzegać, ale obawiam się, że się zepsułem... To tak jakbyś oglądał film powtarzając sobie: "Bądź wrażliwy, bądź wrażliwy, bądź wrażliwy, bądź wrażliwy, bądź wrażliwy...". Istna tragedia...
Jeżeli chodzi o Annę, to stanę w jej obronie. Faktycznie, z początku złapałem się za głowę i nie mogłem uwierzyć, że widzę NAJZWYKLEJSZĄ NA ŚWIECIE, SZTAMPOWĄ, ŁADNIUTKĄ i GŁUPIUTKĄ KSIĘŻNICZKĘ. Moja opinia zmieniła się sekundę później. Przecież Anna, tak jak Elsa, całe życie siedziała w zamknięciu! Różnica polegała na tym, że Elsa bała się kontaktu, Anna go szukała. Dlatego nic dziwnego że urosło w niej marzenie o wyjściu za pięknego księcia, o spotkaniu prawdziwej miłości i życiu długim i szczęśliwym. Skąd miałaby się dowiedzieć o innym życiu? O tym że ludzie nie zawsze są dobrzy i uczciwi? Rodzice na pewno otaczali ją opieką, nie miała szansy zostać spoliczkowana przez rzeczywistość. Skąd też mogła czerpać wiedzę? Z książek? Zapewne z tych o dzielnych rycerzach i damach w opresji, w których to zło występuje pod postacią paskudnego potwora? Trzeba Annę zrozumieć! Właśnie przez to tak lubię tę postać i jest to jedyna rzecz za którą dziękuje swojemu przeklętemu, analitycznemu podejściu do filmów.
Dodatkowo: czy Anna faktycznie miała tyle partii śpiewanych? Niech pomyśle... "Ulepimy dziś bałwana", czyli jedna z bardziej poruszających piosenek, pokazująca jednocześnie cierpienie Elsy. "Pierwszy raz jak sięga pamięć", w dwóch częściach, czyli na początku filmu i w zamku Elsy, ma swoje słabe miejsca, ale jest bardzo wzniosła, poza tym śpiewa też Elsa. "Miłość otwiera drzwi" to w duecie z Hansem, piosenka faktycznie beznadziejna, ale jest wstępem do jednego z najmocniejszych morałów filmu, więc nie będę jej aż tak bardzo winił.
Właściwie to Anna samotnie śpiewała tylko i wyłącznie "Ulepimy dziś bałwana", do tego było w tym sporo historii jej siostry, a sama księżniczka była dzieckiem. Natomiast Elsa miała całą solówkę, skupiającą się TYLKO I WYŁĄCZNIE WOKÓŁ NIEJ.
Jednak trzeba wspomnieć o pewnym paradoksie: główną bohaterką "Frozen" miała być z założenia Anna, lecz i tak ulubioną postacią większości fanów jest Elsa :P. Ja tam zawsze określałem to jako "Historię Anny i Elsy". Nie odczułem braku tej drugiej postaci i nadmiaru tej pierwszej.
Poza tym, niewiele jest fimów w których moim ulubionym bohaterem, jest bohater główny. Popatrzmy:
"Król Lew" - Rafiki.
"Mustang z Dzikiej Doliny" - Rwący Potok.
"Dinozaur" - Bruton.
"Książe Egiptu" - Sefora.
Wiesz co mam na myśli? Główni bohaterowie to często bohaterowie wręcz zbiorowi, tacy w których wcielić się może każdy, dlatego jednocześnie trudno komukolwiek się w nich wcielić. Fenomenem w moim pojęciu są "Strażnicy Marzeń", w których moim ulubionym bohaterem jest właśnie Jack Frost. To jest główny aspekt za który uwielbiam ten film. Nieczęsto zdarza się bym TAK polubił głównego bohatera...
Tak, słyszałem o tym że Elsa miałabyć czarnym charakterem. Nie wiem czy pisałem już, jakie miałem przewidywania o tym filmie, zanim na niego poszedłem. Jak już wiesz, nie wiedziałem o nim praktycznie nic. To cy wyczytałem: "Na Arendelle zostało rzucone zaklęcie wiecznej zimy. Tymczasem podróżująca Anna wydaję się być jedyną nadzieję dla królestwa, gdyż wie że sprawcą wszystkiego jest jej siostra, Elsa". Sam widzisz nie ma słowa o księżniczkach. Myślałem że jest to historia o jakichś dwóch prostych dziewczynach, z których jedna jest czarodziejką. Nie do końca złą, po prostu zimną, taką która nie dba o nikogo innego (tak myślałem widząc uśmiechniętą Elsę na plakatach. Taka dobra osoba, będąca jednocześnie głównym zagrożeniem). Myślałem też, że film zacznie się od środka. Czyli: zaklęcie już rzucone, widzimy podróżującą Anne, która zmierza do swojej siostry, a ich historia zostanie opisana w retrospekcjach. Nieco się zawiodłem że to historia o księżniczkach. Czasem się też zastanawiam, co by było, gdyby Elsa była taka jak w moich wyobrażeniach: zimna. NAPRAWDĘ ZIMNA, a nie przerażona, szukająca bliskości innych, choć izolująca się dal ich bezpieczeństwa. Jednak wiesz? Teraz nie zmieniłbym nic. Dlaczego?
Po raz enty na tej dyskusji wspomnę o zasadzie tworzenia dzieł Wiktora Hugo. Raz już wydane dzieło nie podlega już poprawie, czy unowocześnieniu. Tworzy już całość samą w sobie i nie należy nic w niej zmieniać, gdyż niczego się tym nie zmieni, niczego nie potrafi. "Twoja powieść jest suchotnicza? Twoja powieść nie jest zdolna do życia? Nie dodasz jej oddechu, jeśli go w niej brak.". Tak też traktuje "Frozen". Ta historia już taka jest, i, choć z wielkim bólem, pokochałem ja. Pokochałem już Annę-księżniczkę, Elsę-męczennicę, historię zaczynającą się od samego początku, zmierzającą do samego końca. Czasem się zastanawiam, "jak by to było?", ale w rzeczywistości, gdybym miał okazję, nie zmieniłbym nic.
Jeżeli natomiast chodzi o Hansa to też się z tobą nie zgodzę. To znaczy, było kilka nieścisłości związanych z jego postacią, np. dlaczego ratował Elsę na zamku, skoro chciał jej śmierci? Jednakże z chęcią ucałowałbym osobę która go stworzyła. PIERWSZY RAZ JAK SIĘGA PAMIĘĆ, a w tym wypadku moja pamięć sięga Skazy, widząc disenyowski czarny charakter miałem ochotę wejść do ekranu i po prostu go rozszarpać! PIERWSZY RAZ! Motyw Hansa ma może swoje dziury, ale jest moim zdaniem poprowadzony GENIALNIE i wcale nie na siłę. Wróćmy do Skazy i przypomnijmy sobie jego rozmowę z Simbą, po śmierci Mufasy. Powiedz mi: dlaczego on go nie zabił? Dlaczego kazał go gonić hienom? Bał się go? Przecież nikogo tam nie było! A nawet jeśli był, to wyraźnie widać, jak Skaza wydaję hienom komendę "Zabić!", więc nie ma wielkiej różnicy... Przyznaję, że we "Frozen" brak tego naprawdę czarnego charakteru, przelewającego się przez cały film (wspomnę mroczną Gertrudę), lecz mówiąc szczerze: nie zmieniłbym nic ;).
Rozumiem że historia nie powinna się nudzić, lecz dla mnie nie humor to zapewnia. Moim zdaniem zapewnia to ciekawa historia, wzruszająco opowiadana, zapierające dech w piersiach sceny akcji, A TAKŻE humor ;). Zwróciłem na to uwagę w twojej wypowiedzi, gdyż ja nigdy nie wymieniłbym humoru w tych filmach jako głównej cechy, wysuwającej się na przód i podtrzymującej historię.
Nie chodziło mi o wygraną, tylko po prostu o przekazanie informacji w sposób przejrzysty i zrozumiały. Cieszę się, że wreszcie mi się to udało mimo niepotrzebnego zagmatwania :)
Jeśli chodzi o moje przewidywania.. To szczerze powiem, poza tym, że film "na pewno mi się spodoba", nie miałem żadnych informacji o fabule, zawiązaniu akcji, realiach. Widziałem tylko głównych bohaterów i z grubsza mogłem się domyślać, jaką mogą pełnić rolę. Czyli z grubsza nie spodziewałem się żadnych konkretów, poza tym, że "wgniecie mnie w fotel" :D Jak tak teraz myślę, to albo to do mnie nie docierało w takim stopniu, albo te kolejne animacje Dreamworks jak Smoki, Madagaskar, Panda, nie ciągnęły za sobą aż takiego "internetowego ładunku emocjonalnego". W każdym razie podchodziłem do nich nie oczekując zbyt wiele. Brak oczekiwań pozwala na pozytywne zaskoczenie.
Cieszę się również, że jednak udało mi się wyciągnąć od Ciebie trochę opinii o Frozen. Nie zrozum mnie źle, daleko mi do osób typu "nie rozumiem jak coś może się komuś podobać", nawet jeśli mi coś specjalnie nie przypadło do gustu, lubię poczytać sensowne opinie fanów, które często mogą umożliwić dostrzeżenie czegoś czego wcześniej się nie zauważyło.
Po kolei zatem: rzeczywiście, Anna, nawet jeśli może kogoś nudzić, jest ważną bohaterką, od wypadku której rozpoczyna się cała fabuła a na poświęceniu kończy. Piosenka "ekspozycyjna" jest najlepszą i najefektowniejszą metodą szybkiego przedstawienia psychiki postaci oraz jej marzeń lub życiowych celów. Pomimo swojego sztampowego początku w późniejszym etapie filmu Anna pokazuje, że nie jest księżniczką w typie "upadłam i nie mogę wstać, na pomoc!", zaś hipotermia jej nie straszna. Wydaje mi się, jakby jej charakter był trochę nazbyt złożony, co może być skutkiem ubocznym tych zmian w scenariuszu. Z jednej strony niedoświadczona, obawiająca się opuścić zamek i siostrę przez kilka(naście?) lat, marząca o miłości i typowych kobiecych sprawach, z drugiej niezależna, odważna i dzielna, zdolna maszerować poprzez śnieg w skostniałej od mrozu sukni i poświęcić siebie dla innych.
Co do czarnego charakteru. Przede wszystkim sądzę, że przeciwnik jest tu "zbiorowy". Nie ma złej wiedźmy, czy wuja uzurpatora, jest za to przerażony tłum, są wilki i jest ZIMA. Jakby nie patrzeć, warunki atmosferyczne w kilku miejscach skutecznie utrudniły życie bohaterom. Jeśli zaś chodzi o Hansa, wisienkę na tym torcie zła, to na pewno na plus można mu zaliczyć nieprzewidywalność. Nie pamiętam, czy w jakiejś innej animacji czarny charakter tak długo czekał z objawieniem swych zamiarów. Na dodatek śpiewał z główną bohaterką piosenkę miłosną xD To niemal tak, jakby w chwili kiedy Simba wracał na Lwią Skałę, wspomniany Rafiki zdzielił go kijem i oznajmił, że Mufasa kiedyś zjadł mu żonę i od tego momentu czekał na okazję do zemsty :D Wiesz, zastanawiałem się, jak rozwiążą wątek uczuć Anny, rzadko się zdarzało aż dwóch ciekawych kandydatów, a tu ... no tak, zły... Na minus zaliczyłbym pewną słabość tego bohatera. Nie zdobywa nienawiści widza już od początku, jego motywem jest chciwość i żądza władzy, ale nie jest jakimś zamorskim imperatorem a zwyczajnym którymś tam z kolei synem kogoś tam kto przez urodzenie nie miał prawa do władzy u siebie. Zwykły człowiek bez jakiejś mocy, armii czy atutu w rękawie, korzystający z naiwności innych. Osobiście już bardziej spodziewałbym się w tej roli tego starego lorda lub nawet zbuntowanego śnieżnego golema, który rusza na zamek i Elsa musi go zatrzymać.
Skaza moim zdaniem nie był typem henchmena. Lubił wysługiwać się innymi, sam zabił jedynie wtedy gdy chciał nasycić swe chore żądze zemsty. Pamiętasz jak bawił się myszą, tak samo bawił się swoim bratankiem, kazał mu uciekać z poczuciem winy a potem wysłał hieny, by go zlikwidowały. Mógł zabić Simbę z zaskoczenia, ale jednak wolał by ten dłużej cierpiał. (Ten moment gdy zdajesz sobie sprawę, że dyskutujesz o psychice rysunkowego lwa :D).
Może masz czasem takie wewnętrzne uczucie, że niezależnie od wszystkiego, coś Ci się podoba albo nie. Bawi Cię coś prostego lub głupiego, mimo że wstyd się przyznać, albo wręcz przeciwnie coś powszechnie lubianego i wartościowego jakoś do Ciebie nie trafia, choćbyś chciał wystawić 8/10, to jakiś wewnętrzny szczery głos podpowiada, że góra 6. Ja tak mam bardzo często i czasem sympatia do jakiegoś filmu pozwala mi przymknąć oko na pewne nieścisłości i luki w fabule (lub tzw. dziwne rozwiązania fabularne). Czasem coś od razu rzuca mi się w oczy jako niewłaściwe i nie pozwala już w pełni cieszyć się historią. Tak było w przypadku Frozen. Historia rozpoczyna się wypadkiem, którego następstwem jest chyba jakiś zanik mózgu u rodziców Elsy i Anny. Córki zostają rozdzielone i nie mogą się wspierać po śmierci matki i ojca. Elsa spędza kilka lat w całkowitej izolacji, tak jakby odłożono jej psychikę na półkę. Nie wierzę, że jacyś rodzice pozwoliliby by doszło do takiej sytuacji, zwłaszcza bogaci. Nie mogli np wysyłać jej do tych nieszczęsnych trolli na nauki? Sytuacji dopełnia brak porozumienia między siostrami, wynikający z przebywania w innych pokojach i najgłupsza kwestia moim zdaniem, mianowicie strzał lodem w serce Anny. Elsa już łagodniej traktowała tych napastników z "ekipy ratunkowej" xD W efekcie nie umiem się ekscytować przygodami Anny, gdy z Elsy zrobiono zalęknionego odludka, który będąc poza kadrem hibernuje swoją osobowość. Zamiast piosenki trolli i bałwana, chętnie bym posłuchał jakichś przemyśleń Elsy, gdy była sama w swoim zamku. Po prostu podświadomie czuję jakiś niedostatek tej postaci w filmie i tyle no :)
Tak sobie jeszcze pomyślałem, że Szczerbatek nie jest typowym smokiem pod względem wyglądu, bardziej przypomina kota i to może być kolejny element na plus dla HTTYD. Każdy kociarz zostanie urzeczony minami i humorami smoka, natomiast we Frozen postawiono na bałwanka, który może niekoniecznie każdemu się spodoba (mi tak, zwłaszcza scena z kominkiem).
Ja chyba po prostu lubię się śmiać, stąd moja inna hierarchia filmowych wartości niż u Ciebie :)
Rozumiem że nie chodziło o wygraną, chciałem tym słowem przekazać, że dotarło ;).
Ja robiłem wszystko by o fabule nie wiedzieć jak najmniej, lecz szedłem na to z nastawieniem "to będzie piękny film Disney'a". Nie dlatego że ktoś mnie do tego przekonywał, tylko tak z zasady. Wydaję mi się że moje miłe zaskoczenie po "Zaplątanych" za bardzo przekonało mnie do nowych produkcji Disney'a i miast pięknej historii, oczekiwałem cudów na ekranie...
"zaś hipotermia jej nie straszna"
Padłem :P. Jeżeli chodzi o "twardą" stronę charakteru Anny, to mam do tego dwie uwagi: Po pierwsze, wyraźnie widać, w rozmowie z Kristoffem, że ona STARA się być stanowcza, STARA się być rasową księżniczką (nie mówię tu o naiwnej dziewczynce, tylko bądź co bądź członku rodziny królewskiej - elity rządzącej). Lecz czy jej to wychodzi...? Ten przesadzony ton, ta gestykulacja... No po prostu GENIALNE! Księżniczka siedziała w zamknięciu i nawet dyrygować nie umiała, mimo że teoretycznie każda księżniczka powinna! Druga sprawa to faktycznie przesadzone aspekty, jak niezwykła zaradność, ale to mi nie przeszkadzało tak bardzo. Co BARDZO mi przeszkadzało i niemal zniszczyło mi wrażenia z końcówki (mimo wszystko jakieś miałem, choć chciałbym mieć większe) to ten cios w twarz Hansa. Tutaj mam spory żal do Jennifer Lee. Nie raz mówiła że stara się zrobić "księżniczkę niezależną", "księżniczkę feministkę". Ja bym to nazwał "feminizm na siłę". Dlaczego? Bo nawet mężczyzna, mający taką historię jak Anna NIE POTRAFIŁBY WYPROWADZIĆ TAK MOCNEGO CIOSU PRZY PIERWSZEJ PRÓBIE! Anna zwichnęłaby sobie nadgarstek, a Hans ledwo by coś poczuł! O odebraniu magii siostrzanej miłości poprzez zbędną brutalność nie wspomnę... Tak więc: STARANIE się być niezależnym zostało pokazane OK, ale już sama niezależność nieco wymuszona.
Właśnie to mnie najbardziej zaskoczyło. W innych animacjach, nawet jeśli czarny charakter ukrywa swoje zamiary, to ty i tak od razu wiesz "ten facet jest zły". Zresztą tak czy siak, film powie ci o tym w połowie, pokazując jego jak knuje swoje plany. Z Hansem było zupełnie inaczej. Przyznam że rozwiązanie wątku miłosnego z Hansem faktycznie było... Wygodne... Kiedy już wiedziałem że Anna będzie z Kristoffem, to nasuwało mi się jedno zakończenie filmu: Hans będzie z Elsą. Co by było jeszcze gorsze! Każdy kogoś ma! Sielanka! I mimo że faktycznie uczynienie z Hansa czarny charakter również było wygodne, to sama scena jego ujawnienia była tak mroczna, że w pełni mi to zrekompensowała ;). Jeżeli natomiast chodzi o bohatera zbiorowego? Wściekły tłum przyznaje, zrobił na mnie nie lada wrażenie i wzbudził nienawiść do tego tępego motłochu. Wilki? Zapomniałem w następnej scenie. Zima to moja ulubiona pora roku, więc subiektywnie nie traktowałem jej jako czarny charakter ;). Mimo że nasilający się, niebezpieczny mróz w Arendelle niemal było czuć (czyli wątek śnieżycy poprowadzony dobrze). Mówiąc szczerze nie rozumiem twojego "minusa" u Hansa. Ponieważ nie jest kimś ważnym, to idzie na jego niekorzyść? Powiedziałbym wręcz że to wręcz ściąga z niego podejrzenia. Poza tym: na początku dowiadujemy się że też miał problemy z braćmi, dlatego dogaduję się z Anną. Ma to sens. Potem dowiadujemy się drugiej rzeczy płynącej z posiadania takiej ilości braci: Nie ma szansy do tronu, dlatego postanowił go posiąść w Arendelle. To też ma sens! To właśnie ta dwuwymiarowość tego bohatera. Mógłby być świetnym mężem Anny, gdyż byli do siebie podobni, lecz jednocześnie mógł byś świetnym czarnych charakterem, jako że zepchnięcie na drugi plan często rodzi w nas najmroczniejsze żądze i uczucia.
Co do Skazy, zgodziłbym się gdyby Skaza chciał popatrzeć na śmierć Simby. Jednak zupełnie to olał. Powiedział "zabić" i udał się w swoją stronę, tak jakby miał to gdzieś. Moim zdaniem ta rozmowa z Simbą miał służyć tylko i wyłącznie zaszczepieniu w nim poczucia winy, bo kto inny by to zrobił? Jego matka? Zazu?
Z tego co pamiętam Elsa strzeliła w Annę zupełnie przypadkiem... Jeżeli chodzi o ich rodziców, to z początku miałem dokładnie takie samo zdanie jak ty. Zmieniłem je z czasem. Właściwie, to właśnie przez tą durną decyzję rodziców trudno mi było oglądać dalej film. Jednak nie działo się to bez przyczyny. Moje postrzeganie świata przyćmił blask Mufasy. Wiesz o co chodzi? Silmy, opiekuńczy, kochający ojciec, wzbudzający szacunek jednym słowem, karzący samym tylko spojrzeniem, rzucający mądrościami życiowymi z rękawa. Ojciec idealny. Taki obraz rodzica miałem w oczach. Pomyślmy o innych produkcjach:
"Bambi" - ojciec z początku beznadziejny, z czasem się zmienia.
"Zakochany Kundel II" - ojciec z początku beznadziejny, z czasem się zmienia.
"Król Lew II" - ojciec z początku beznadziejny, z czasem się zmienia.
"Mała Syrenka 2" - matka z początku beznadziejna, z czasem się zmienia.
"Pocahontas" - mimo kilku wad, ojciec wciąż idealny.
"Mulan" - Ojciec idealny.
"101 Dalmatyńczyków" - rodzice idealni.
"Planeta Skarbów" - pojawił się w jednej scenie, nawet nie miał twarzy. Nikogo on nie obchodzi.
"Jak wytresować smoka" - ojciec z początku beznadziejny, z czasem się zmienia.
"Frozen" różni się tym właśnie, że rodzice nie są idealni, lecz nie mają szansy tego zmienić. Umierają. Czy kogokolwiek tak naprawdę wzruszyła ta scena? Czy ktoś powiedział coś więcej poza: "Jasny gwint..."? Mnie było ich żal głównie ze względu na Annę i Elsę, dopiero później ze względu na ich samych (mój braciszek świetnie to skomentował: "Tiaaa... Strasznie żal mi was..."). Po długim czasie debatowania z samym sobą powiedziałem do siebie: "Nie wszyscy rodzice są idealni... Wielu z nich może popełniać poważne błędy. Poza tym, czy masz powód by ich nienawidzić? Robili dla córek to, co uważali za najlepsze dla nich. Robili to z miłości. Czy Anna i Elsa ich nienawidzą? Z pewnością nie. Dlaczego zatem miałbyś to robić ty?". No i to z grubsza tyle o tej parze idio... rodziców :P. Jeżeli chodzi o trolle, to zwróciłbym tu uwagę na to, że ojciec Anny i Elsy WYRAŹNIE powiedział Bazaltarowi co zamierzają zrobić, a mimo to on nie zareagował. Trolle najwyraźniej same guzik wiedziały o wychowaniu (spójrz na "matkę" Kristoffa. Ona dopuściła się jawnego porwania dziecka! :P).
Jak już napisałem, mnie niczego nie brakowało w historii Elsy i Anny, nie licząc jednej rzeczy. Anna nie odzyskała pamięci. Trudno mi o tym mówić, to mój największy problem z tym filmem...
O wyglądzie Szczerbatka już wspomniałem. Jest faktycznie oryginalny i względnie mi się podoba. Jednak za bardzo przypomina mi Stitch'a. Mnie się również Olaf bardzo spodobał i również głównie ze względu na kominek ;).
Cóż, ja wolę płakać. Zdecydowanie wolę płakać niż się śmiać. Śmiać można się zawsze, nawet z dosyć słabego żartu. By coś doprowadziło cię do łez, musi być naprawdę mocne.
"Czasem coś od razu rzuca mi się w oczy jako niewłaściwe i nie pozwala już w pełni cieszyć się historią."
Ehh... To jest właśnie mój problem... Te moje cholerne, analityczne podejście, które sam w sobie rozbudziłem... To co staram się zwalczyć od dłuższego czasu, z miernym skutkiem. Właśnie przez to nie mogę teraz normalnie myśleć o "Frozen". Właśnie przez to nie mogłem normalnie oglądać "Czarownicy". Więc tak, też tak "czasami" mam...
Ja wszystkie filmy które są tu wymienione (może oprócz mustanga, nie rozśmieszajcie mnie ,no i bambi ,też...) stawiam niemal na równi. Kraina... jest super, smoki też , więc po prostu nie wiem o co ta dyskusja, każdemu może się bardziej podobać to lub to, a jeśli ccodzi o spiewającego olafa ... to się zgadzam.
Po co ta dyskusja? Spójrz na oceny ;). Po prostu jestem ciekawy.
Może ty stawiasz te filmy na równi, ale z oceny wynika, że "Jak wytresować smoka" jest bardziej lubiany. To mnie właśnie interesuje. Chcę wiedzieć dlaczego.
Hmmm... "Mustang z Dzikiej Doliny" ci się nie podobał? Hmmm... Z mojej perspektywy to naprawdę dziwne...
Obejrzałam raz. Przyjaciółka mi poleciła. Już nawet nie pamiętam za bardzo o czym był. Jedyne, co zapamiętałam to dużo gorzkiego rozczarowania. Wydaje mi się w typie Rogatego Rancza (ta sama koleżanka i rozczarowanie) które też było.... No cóż.
Eee... ,,Rogate Ranczo"? Film faktycznie kiepski, i w niczym nie podobny do ,,Mustanga z Dzikiej Doliny"! Wystarczy spojrzeć np. na humor. Nie wiem jak dawno oglądałaś, ale skoro nie pamiętasz może obejrzyj drugi raz? To że się nie podoba, to jedno. Ale podobne do ,,Rogatego Rancza"?
Wracając jeszcze do tych statystycznych kwestii, widziałem już wiele takich tematów, gdzie ludzie wierząc w sprawiedliwość oceny na Fw pytają fanów filmu, czemu akurat to dzieło ma tak wysoką ocenę. Ostatnio z ciekawości zerknąłem w ranking po całej naszej rozmowie i zauważyłem, że "Ojciec chrzestny" musiał otrzymać niezłą czystkę multikont, bo odzyskał wysoką ocenę (8,7) i obecnie jest na 2 miejscu w rankingu. Pierwszy film, czyli "Skazani na Shawshank" ma ponad 500 tys. głosów, co mimo oburzenia i akcji sztucznego zaniżania, umożliwia tej produkcji jako takie utrzymanie się przy danej ocenie. No, ale to tak poza dyskusją jako ciekawostka ;)
O tak, ta końcowa akcja Anny zaleciała mi Fioną ze Szreka ;D Dodatkowo, oglądałem ostatnio "Everything Wrong With Frozen" z kanału CinemaSins, ta seria filmików zawsze mnie śmieszy, bo nawet w moich ulubionych filmach potrafią wytknąć coś potencjalnie nielogicznego i zabawnego. Podczas finału powiedzieli m.in., że ci baronowie z zamku, którzy wyszli na balkon, widzieli tylko jak dzielny Hans wybiegł w śnieżycę za złą czarownicą Elsą, a następnie zobaczyli jak dostał pięścią od siostry tejże nie wiadomo za co :D Przypomniała mi się też pewna inna komiczna scena uderzania pięścią chłopaka przez dziewczynę z filmu, do którego oglądania lepiej się nie przyznawać, z rezultatem bardziej realnym, tak jak opisałeś.
Co do mojego postrzegania Hansa.. Mimo wszystko jednak najczęściej Disneyowi "villaini" czymś się wyróżniają, może czasem są schematyczni jak np. czarownice, czarnoksiężnicy, itp ale jednak wiele osób ich kojarzy, są rozpoznawalni i znani. Nawet jeśli ich motywy są, mówiąc kolokwialnie, oklepane bo np. chcą się po prostu dopchać do koryta czy "przejąć władzę nad światem", zazwyczaj przyjemnie się ogląda ich starania i finałowe porażki. Hans zwyczajnie jakoś moim zdaniem niczego nie wniósł do uniwersum Disneyowego zła. Pisałeś, że Ciebie ta postać drażniła, czyli niejako spełniała swoją rolę czarnego charakteru - u mnie nie wywoływała głębszych emocji. Ciężko było się go bać, ciężko było szczególnie nienawidzić za zwykłe ludzkie dążenie do władzy po trupach. Gdyby np dodał, że miał coś wspólnego ze śmiercią (zaginięciem?) rodziców Elsy i Anny, że to jego sprytny plan knuty od lat, by usunąć władców a następnie wkupić się w łaski następczyń tronu.. I widzisz, gdy z łatwością potrafię sam stworzyć coś co dla mnie brzmi lepiej i logiczniej, już wiem, że nie będę umiał w 100% polubić danego filmu. Ech, to analityczne podejście, o którym wspominasz, u mnie też występuje. I know that feel, bro ;) Nie zawsze tak mam, nie wyszczególniam każdego elementu każdej animacji pod względem logiki czy realizmu, nie neguję baśniowości, ale jak już zaczynam się nad czymś zastanawiać, czemu tak a nie inaczej, to leci z górki.
Też na początku po wprowadzeniu postaci Kristoffa zakładałem, że będą dwie pary, z tym, że parowałem postaci na odwrót, czyli Anna z Hansem, a Elsa z Krostoffem. Fakt, rodzice bohaterek tak jakoś pojawili się, odeszli... bez większego wzruszenia, bo bohaterki zamknięto osobno, uniemożliwiono im jakikolwiek dialog, dzielenie się emocjami ze sobą i z widzem przy okazji. Trolle to chyba tutejsza wizja "ludowego mędrca", z tym że głównie irytują, zapychają film i doprowadzają do problemów. Zauważyłeś może taką prawidłowość, że najczęściej, jeśli taki mędrzec coś zataja przed bohaterem, to ma to na celu doprowadzenie do jakiegoś rozwoju postaci, pokonania samego siebie lub osiągnięcia czegoś, co z daną wiedzą mogło by być trudniejsze (bo np. mogło by rozpraszać). Tu natomiast ta enigmatyczność trolli posłużyła jedynie do umożliwienia dalszego rozwoju fabuły.
Szczerze, gdybym pobawił się w scenarzystę, poprowadziłbym akcję następująco: Dochodzi do wypadku - Anna zostaje wyleczona, a jej pamięć zmodyfikowana - rodzice zostają przestrzeżeni przez trolle o potencjalnych konsekwencjach nie zadbania o dar Elsy - Elsa jest uczona jak panować nad swoimi mocami przez np jakiegoś maga pod opieką rodziców - rodzice giną - dziewczynki muszą same sobie radzić w trudnej sytuacji - Elsa opiekując się Anną zaniedbuje naukę - podczas koronacji dochodzi do "pokazu magii" - Elsa ucieka obawiając się skrzywdzenia niewinnych. Podczas pościgu, Elsa broniąc się przed ludźmi Hansa przypadkiem trafia lodem Annę i w szoku zostaje ogłuszona i schwytana. Potem motyw z Hansem i śmiercią rodziców, obecne zakończenie pasuje. Jak dla mnie, bardziej dramatycznie i ciekawiej :)
Co do dalszej dyskusji, "Mustang" plasuje się u mnie w tej kategorii filmów "Dawno widziałem, pamiętam tyle co nic". Wysilę pamięć... konie.. Indianie.. fort.. i pociąg.. ogień.. wybuchy.. jednak wrażenie pozostało pozytywne. Bardzo lubię filmy ze zwierzęcymi postaciami, dlatego również "Rogate ranczo" przypadło mi do gustu, choć jest utrzymane w zupełnie innym, bardziej luźnym i, że tak to ujmę, "umownym" tonie. Tu muszę dodać, że jest to jeden z niewielu filmów animowanych, w którym naprawdę podobały mi się piosenki.
Jak widzę, wielu osobom niezbyt spodobał się Mozil śpiewający w wersji bałwaniej ;D
Hans wniósł, moim skromnym zdaniem, bardzo dużo. Po pierwsze: jest księciem. Czy był jakiś inny książce-czarny charakter? Może był, nie jestem pewny. W każdym razie było ich niewielu. Dodatkowo jest to PIERWSZY tego rodzaju czarny charakter - przez cały film dobry, pod koniec negatywny jak skur... No, bardzo negatywny. I to jest właśnie to czym się wyróżnia. Ciężko było go nienawidzić za "zwykłe ludzkie" dążenie do celu po trupach? Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee...
Gdyby miał coś wspólnego ze śmiercią rodziców Anny i Elsy? Hmm... Moim zdaniem jest to zbyt naciągane. Może dla ciebie brzmi to sensownie, dla mnie to po prostu już za daleko idzie. Jest to wręcz zbyt oczywiste i niemożliwe jednocześnie. Dlaczego naciągane? To był straszny sztorm. Nie potrzebna była dodatkowo ręka ludzka. To byłby przesyt. Dlaczego oklepane? Wyglądałoby to mniej więcej tak:
Anna: Moi rodzice zginęli w sztormie!
Hans: Nie Anno! Khyyyy... Ja zabiłem twoich rodziców!
Może i faktycznie plan Hansa wyglądałby diaboliczniej, gdyby był bardziej skomplikowany i nie polegał wyłącznie na farcie (dosłownie w niektórych momentach wygląda to tak: "Dobra to teraz zrobię tak, a później się zobaczy..."). Jednak nie, śmierć rodziców wydaję mi się zbyt naciągana i oczywista. Coś innego by się przydało. Co? Nie wiem. Mnie facet strasznie wkurzył swoją dwulicowością, więc nie narzekam ;).
Ja też nie neguje baśniowości. Wiele osób się czepia tworzenia przez Elsę ubrań i życia. Ja mówię: "Magia!". No bo jakie inne wytłumaczenie chcesz znaleźć? Jakiego innego potrzebujesz? Dzisiaj ludzie chcą nawet "ulogicznić" tak absurdalną i nieograniczoną możliwościami rzecz, jaką jest magia. Jeżeli takie wytłumaczenie pojawiało się gdziekolwiek, ja nie miałem nic przeciwko. Było chyba kilka innych argumentów na ten temat, które mnie nie przekonywały, ale obecnie ich nie pamiętam...
Nie widziałem powodu by parować Elsy z Kristoffem. Oni chyba nawet jednego zdania w filmie nie zamienili. Anna cały czas spędzała z nim czas, więc od początku wiedziałem że będą razem. Chyba że chodzi ci o przewidywanie zanim w ogóle film zacząłeś oglądać, oglądając plakaty i zwiastuny. Jednak tutaj chyba też parowałem tak jak później: Kristoff+Anna i Elsa+Hans. Lecz raczej myślałem że Elsa będzie sama, a Hans dostanie kosza od Anny (czyli wyjątkowo fartownie :P). Lecz już nie za dobrze to pamiętam :P. Chyba pierwszy raz uchwycono tyle postaci w tak statycznych pozach w jednym miejscu...
No właśnie ostatnio, kontemplując nad "Frozen" zastanawiałem się właśnie nad kwestią mentora. Każdy szanujący się film ma takowego. "Król Lew" ma mego ulubionego rastafarianina Rafikiego. "Dzwonnik z Norte-Damme" ma... Nie wiem, chyba archidiakona. Owszem, nie zawsze taki mentor występuje ("Zaplątani"), lecz jak jest, zazwyczaj skutecznie urozmaica fabułę. Lecz "Zaplątani" to zasadniczo film o ludziach, którzy już wiedzą co dobre, tylko muszą to jeszcze głęboko w sobie odnaleźć (Julek - wspomnienia z dzieciństwa). Nie mogłem się doszukać mentora we "Frozen". Tutaj byłby on raczej potrzebny, gdyż bohaterki są niczym Simba. Zostały w dzieciństwie wprowadzone w błąd i nigdy nie znały prawdy pozytywnej. Takim mentorem jest w pewnym sensie Kristoff, chyba najbardziej rozgarnięta postać. Lecz sam film chyba stara się nam wcisnąć Bazaltara i trolle. Szkoda tylko że pojawiają się w dwóch scenach i służą raczej za przewodników (musisz zrobić to, by tamto się odczyniło) niż mentorów (jeżeli zrobisz to, tamto się odczyni, ale czy powinieneś? A może lepiej zrobić tamto? Dlaczego tak wybrałeś?). Trolle to wyjątkowo nieudany motyw... Są zbędni. W ich piosence jedyne momenty które mi się podobały, to te spojrzenia Kristoffa i Anny, lecz i tak cały czas mówiłem do siebie: "Anna zamarza... Ludzie zróbcie coś... Czy przypadkiem Kristoff nauczył się od was, że nie bierze się ślubu po dniu znajomości...? Ona jest zaręczona. Dla was może być? Dobra, nic nie mówię...".
Moim zdaniem twoja wersja scenariusza odbiera nieco dramaturgię odseparowania sióstr. Tak jak mówiłem: rodzice schrzanili, to nie podlega dyskusji. Lecz mimo wszystko bł to motyw przewodni. O to właśnie chodziło! O ten jeden błąd wychowawczy! On nakręcił całą fabułę. A to że rodzice coś schrzanili, cóż. Każdemu się zdarza. Czas pokazać że nawet dotychczas "idealnym" Disney'owskim rodzicom. Właściwie, zmieniając ten wątek, zmieniłbyś cały film. Siostry nie miałyby do siebie takiego podejścia, Elsa nie byłaby tak przerażona swoimi mocami. Pomijając fakt, że przez lata nauki CZEGOŚ by się nauczyła. Nie byłaby już taką niedojdą i nie miałaby tak ogromnych problemów z magią, tylko dlatego że zdarzyło jej się przez jakiś czas zaniedbywać zajęcia. Zauważ że na filmie on W OGÓLE się nie uczyła. Stąd cała sytuacja.
Co ja bym zmienił? Tylko i wyłącznie jedno. PRZYWRÓCIŁ ANNIE PAMIĘĆ. Może nawet nie przywrócił, lecz uświadomił ją! Np. gdy Anna i Elsa rozmawiają w lodowym zamku. To był moim zdaniem świetny moment. Elsa by jej powiedziała: "Już kiedyś cię skrzywdziłam", Annę by zamurowało. Wtedy Puszek ich wyrzuca, a Kristoff zaczyna kojarzyć fakty i opowiada jej resztę (modyfikacja pamięci).
Albo inaczej: Kristoff sam kojarzy fakty i jej opowiada.
Albo jeszcze inaczej: Bazaltar mówi jej prawdę (dlaczego on tego nie zrobił!?)! I przywraca jej pamięć bo np. w ten sposób zatrzyma postęp zamrażania serca. Ma sens... To perzcież magia. Gdyby to wcisnęli w usta Bazaltara, byłoby to w pełni logiczne. On jest ekspertem od magii. Kto nie ma dyplomu z tej dziedziny niech się nie wypowiada.
To jedno z najgorszych zaniedbani "Frozen". Ten watek został po prostu PORZUCONY! Mimo że było tyle wskazówek! Kristoff widział to gdy był mały, Anna miała szary kosmyk, Bazaltar ponownie spotkał chorą księżniczkę, Olaf został odtworzony przez Elsę! W momencie kiedy Anna przychodzi do trolli, ten watek nagle się urywa i jest jedno wielkie: "Sorki, ale nie wiedzieliśmy co dalej!".
Nic tylko doradzić ci ponowne obejrzenie "Mustanga z Dzikiej Doliny" ;). Mam szczerą nadzieję że spodoba ci się tak, jak mnie. Co do "Rogatego Rancza", to był to dal mnie głównie film dla śmiechu. Nie jest wcale zły, ma kilka dobrych wątków, ale specjalną bystrością to on nie grzeszy...
Ja ci powiem, że nie miałbym nic przeciwko śpiewającemu Olafowi! Jaki jest problem? Otóż problem jest taki, że ta piosenka jest źle napisana i ma fatalną choreografię, o scenografii nie wspominając. Nawet nie pamiętam jej słów, wiesz? Wiem tylko że nagle w środku filmu bałwanek postanowił pośpiewać o lecie. Jaki w tym sens? Czy to coś do fabuły wniosło? Nie mam nic przeciwko humorystycznym piosenkom! "Marzenie mam" z "Zaplątanych" jest nie tylko śmieszna i sensowna, ale również piękna! "Hakuna Matata" łączy się fabularnie ze śmiercią Mufasy i poczuciem winy Simby, gdyż jest to niemal pieśń filozoficzna, dzięki której lwiątko podnosi się na duchu, i zmienia w nieodpowiedzialnego... Leniwego... Imprezowicza... Nieważne. Ma w każdym razie sens! Jaki jest sens "Lodu w lecie"? Co to wnosi do fabuły? Czy to jest piosenka którą chcecie sobie śpiewać pod nosem? Właściwie jedyne co jej zawdzięczam, to spotęgowanie Olafowego problemu z ciepłem, który znalazł swój koniec w scenie z kominkiem. Pewnie znasz taką bajkę dla dzieci, o bałwanku co chciał się wygrzać przy piecyku? Koniec końców roztopił się. To mi się właśnie nasuwało na myśl i naprawdę zacząłem bać się, że Olaf podzieli los wspomnianego bałwanka... Jeden z najlepszych momentów w filmie...
Właściwie, to odnośnie Hansa zmieniłbym jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, nielogiczne zachowania o których wspomniałem. Uogólniając: Hans ratuje Else przed strzałą oprycha von Szwindelkanta. Po co? Śmierć Elsy poszłaby na konto oprycha. Hans wciąż byłby Hansem w oczach Anny, mógłby się z nią ożenić i przejąć władzę. Ale nie! Uratował ją. Tylko po co?
Druga sprawa: Najmroczniejsze czarne charaktery zawsze maja mocny, mroczny koniec, który przyprawia o dreszcze nawet dorosłych.
Skaza pożarty żywcem przez hieny.
Frollo wrzucony w ogień.
Clayton powieszony na lianie.
Hans? Hans dostał w mordę i został wrzucony na statek. To raczej komiczny koniec, niż mroczny. Nie zrozum mnie źle, podoba mi się nawet to że nie umarł. To że jego bracia mają zrobić z nim porządek, może to mieć ciekawe konsekwencje w drugiej części. Zwłaszcza że zauważyłem ciekawą zależność w filmach Disney'a: Główny bohater ma szansę zabić czarny charakter, lecz koniec końców tego nie robi (litość i te sprawy). Lecz wszystko prowadzi tak czy siak do nieuchronnej śmierci czarnego charakteru. To jest, powiedziałbym niekonsekwencja. Jeżeli już zdecydowaliśmy się zostawić go przy życiu, to zostawmy go przy życiu. Problem w tym, że tak jest w KAŻDYM DISNEY'OWSKIM FILMIE!
"Dzwonnik z Notre-damme", "Król Lew", "Król Lew II", "Tarzan", "Zaplątani", "Dinozaur". Po prostu wszędzie ten sam schemat! Tak więc nie, nie chciałbym by Hans zginął. Wolałbym jednak by jego koniec był bardziej mroczny, a nie takie: "Nie udało mu się! Ha ha ha!".
Wyjaśnię może trochę inaczej o co mi chodziło - jest to dla mnie czarny charakter, który nie wzbudza grozy. Jest "słaby", tak jak wspominałem, nie ma żadnych atutów poza "udawaniem" kogoś kim nie jest. Równie dobrze mógłby się nie ujawniać, miałby "pół królestwa" itd. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało, że iście do celu po trupach to nic złego ;D Po prostu mi się to już trochę "przejadło". Jedyny plus to zaskoczenie.
Tak, wiem, że z drugiej strony takie wplatania w plany Hansa zabicia rodziców byłoby oklepane, więc po części przeczę sam sobie, ale wiadomo, każdy ma jakąś tam swoją wizję, która wydaje mu się spójna i sensowna.
"dosłownie w niektórych momentach wygląda to tak: "Dobra to teraz zrobię tak, a później się zobaczy..." - idealnie podsumowałeś całe jego zachowanie w filmie :D Co do jego końca, to jest to jednak moim zdaniem koniec godny postaci jego sortu. Żadne tam przerażające pożarcie przez hieny, czy śmierć w jakiejś zawierusze nieokiełznanej wyzwolonej magii, a właśnie cios pięścią i wrzucenie jak byle śmiecia do lochu na zasadzie "gościu, z czym do ludzi".
Twoje poprawki i Twoja wizja również niosą ze sobą wiele sensownych zmian z mojego punktu widzenia. Osobiście nie zastanowiłem się wcześniej nad odzyskaniem pamięci przez Annę, a rzeczywiście wiele osób też jakby zapomniało, że ją widziało.
Olafa ratuje ten końcowy motyw, gdy wreszcie zrobili z tą postacią coś więcej ponad taką typową rolę głupiutkiego "sidekicka" przewijającego się gdzieś w tle i uciekającego przed żarłocznym reniferem. Również cieszę się, że podarowali mu tego roztapiania, choć jego piosenka jest typowym zapychaczem, mającym tyle wspólnego z filmem i głównym wątkiem, co śnieg z latem.
Zarówno piosenka z "Zaplątanych" o której wspominasz jak i w zasadzie każda z "Króla Lwa" nie miała takiego problemu. Roszpunka śpiewa o swoim marzeniu, co wywołuje w zgromadzonych w karczmie twardzielach stanowiących dla niej kontrast zabawne reakcje - ma to zarówno sens jak i niesie ze sobą komizm. Piosenka bałwana natomiast była jak tak dłuższy randomowy tekst Króla Juliana, wiesz, wszyscy coś planują, nagle on wpada i stwierdza coś szalonego typu "Razem z moim partnerem, zamaskowanym buldożerem, ścigałem złego Mendozę", po czym wszyscy machają na to ręką i kontynuują wcześniejsze czynności. Mnie ta niewiedza bałwana nie rozbawiła.
Tak w zasadzie to podsumowując cały film, czuję się jakbym obejrzał trailer ciekawej historii z bardzo interesującymi postaciami i jedną genialną, wpadającą w ucho piosenką, przerywany co i rusz niepotrzebnymi reklamami. Chciałbym wiedzieć coś więcej, niedosyt pozostał olbrzymi, ale trailer zapchano czymś co wyglądało na klej z gatunku "Brak pomysłu co z tym fantem zrobić" xD
Właściwie jedyne czarne charaktery które wzbudzały we mnie grozę, to Gertruda ("Zaplątani") i Frollo ("Dzwonnik z Notre-dame"). Pozostałych po prostu nienawidziłem i to jest dla mnie czynnikiem wyznaczającym dobry czarny charakter. Ale rozumiem twój problem. Po prostu inaczej na to patrzymy ;).
Wiesz, twoje spojrzenie na koniec Hansa nawet mi się udzieliło :). Co nie zmienia faktu że z chęcią zobaczyłbym odrobinę grozy, związanej z nim (powtarzam: wcale nie chciałem, by zginął). Po prostu nie potrafię zapomnieć tego przeklętego ciosu... -,-
Ja właśnie najbardziej lubiłem te humorystyczne charaktery, które poza śmiechem wnosiły coś szalenie mądrego, na swój własny sposób. Olaf to zrobił, za to go kocham :). Lecz jego piosenka... Tia...
Jeżeli chodzi o niewiedzę Olafa, to tutaj nie wiem co powiedzieć. W zasadzie to jeden fragment pokazuje że jest świadomy tego, co się stanie jak poczuje ciepło. Z drugiej strony wyraźnie dają do zrozumienia, że tego nie wie... (mówiąc szczerze, zakazanie mówienia prawdy Kristoffowi przez Annę nieco mnie wkurzyło)
Powiedz mi jeszcze, co myślisz o "Miłość stanęła w drzwiach"? Napisałem że śpiewające trolle i Olaf to najsłabsze momenty filmu. Jednak nie namyśliłem się wtedy. Śpiewający Olaf i "Miłość stanęła w drzwiach" to najsłabsze momenty filmu! Szczerze, przełknę te trolle. Przełknę je nawet ze smakiem, gdyby tylko ktoś wyciął te dwie piosenki, albo je przerobił! Chociaż nie... Niech przerabiają Olafa. "Miłość stanęła w drzwiach" nadaję się tylko do wycięcia.
Co mnie tak ciśnie? Chyba to, co każdego. Dwójka osób śpiewa o swojej niezwykłej miłości, mimo że POZNAŁA SIĘ KILKA GODZIN TEMU! Lecz nie to jest najgorsze. Słowa są raczej słabe. W każdym razie poza refrenem nie pamiętam żadnego. Choreografia miejscami fajna, miejscami wręcz BEZNADZIEJNA (Anna i Hans udający mechanizmy w zegarze. Czy tylko mnie to irytowało?). I jest także umiejscowienie w czasie. Tak, to już wspomniałem. ONI SIĘ POZNALI KILKA GODZIN TEMU, DO CIĘŻKIEJ CHOLERY!
Z jednej strony jestem wdzięczny tej piosence. Kiedy na samym jej końcu Hans oświadczył się Annie... Żuchwa w Chinach... A później Elsa powiedziała "NIE!". Ta piosenka spotęgowała moje zażenowanie zachowaniem tych dwojga, wzmocniła wydźwięk decyzji Elsy, a także, w połączeniu z końcówką, pokazała podłość Hansa. Jednak... Jestem pewny że dało się to osiągnąć innym sposobem. Anna zakochała się w facecie znając go kilka godzin, w porządku, łapiemy! Nie musicie im dawać AŻ piosenki, by pokazać jakie to jest głupie!
Do teraz, "Miłość stanęła w drzwiach" jest jedyną piosenką, podczas której modlę się do Boga o siłę. Nawet Olaf tak na mnie nie działa. On jest po prostu bezsensowny i zbędny. Nie jest tak szalenie irytujący...
Od razu powiem, że nie jestem specjalnym koneserem piosenek o miłości w animacjach, zwłaszcza tych śpiewanych przez samych mniej lub bardziej zakochanych. Do wyjątków należy piosenka Nali i Simby oraz Flynna i Roszpunki. W pierwszym przypadku jest to kwestia nostalgii co do całego filmu, w drugim chyba wynika to z magii całej tej sceny. Jest to taki moment wyciszenia, spowolnienia akcji, dotarcia do pewnego ważnego elementu fabuły jakim są lampiony. Obywa się bez skoków, wspinaczek, udawania robotów, ogólnie mówiąc wyczynów godnych Ezia Auditore, do których zdolni są bohaterowie Frozen, jak tylko usłyszą muzykę. Moja reakcja na początek piosenki Anny i Hansa było "Raaaany, już? Tak szybko? Dopiero co śpiewali i znowu..." Jak się zastanowić to problem nie zawsze stanowi poziom i ogólna liczba piosenek w danej animacji ale ich zagęszczenie w niektórych momentach. Poza tym podsumowałeś dokładnie kolejną bolączkę - tzw. "miłość śpiewaną od pierwszego wejrzenia". Wspomniane przeze mnie przykłady to utwory zaprezentowane dużo, dużo później, niż w ciągu pierwszych dwudziestu-trzydziestu minut. To wygląda naturalniej, widz ma szansę zapoznać się z bohaterami, zobaczyć przez co razem przechodzą i ostatecznie uwierzyć, samemu dostrzegając oznaki rodzącego się uczucia. Tu natomiast... Wiem, że można wszystko zrzucić na magię miłości itd. ale moje odczucia pomimo takich tłumaczeń pozostaną niezmienne.
Nasza rozmowa prowadzi do tego, że coraz bardziej widzę Frozen jako zlepek pewnych pomysłów, często odrobinę sprzecznych ze sobą i czasem troszkę nieudolnie sklejonych piosenkami bądź takimi młodzieżowymi zagrywkami jak cios w nos za próbę zabójstwa siostry :D
Jeżeli chodzi o piosenki zakochanych, to ja swego czasu byłem ich wielkim wielbicielem ;). Jak się jakaś pojawiła w filmie, to zazwyczaj stawała się moją ulubioną. Jak się nad tym zastanowię... To "Miłość stanęła w drzwiach" jest pierwszą, która faktycznie mnie zirytowała.
Co do gęstości piosenek, to może masz rację. Na początku filmu jest ich nieco za dużo. Pierwszy raz zobaczyłem coś takiego przy "Król Lew II". Przed chwilą śpiewał Simba z Kiarą. Mamy krótką scenkę z rodziną Kovu. Co robią? Śpiewają! Przed chwilą wygnaliśmy Kovu, śpiewając przy tym. Kiara ucieka chcąc go odnaleźć. Co robi? Śpiewa!
Jednak w "Frozen" jakoś mi to nie przeszkadzało i chyba nawet wciąż nie przeszkadza. Owszem, kilka piosenek mnie irytuje, ale raczej tylko ze względu na ich jakość :).
Żebym odpowiedział na ten twój post kilka tygodni temu... Teraz już naprawdę nie wiem co myśleć o tym filmie. Mój umysł zaśmiecił się chorymi przemyśleniami. Nie jestem teraz w stanie wyrazić jednogłośnej opinii.
Właściwie odpisuje tego posta tylko po to, by zamknąć wszystkie sprawy na tym forum.
I wzajemnie! Jak przypomnę sobie mój stan kiedy z tobą pisałem... To były piękne czasy... Żałuje że nie jestem już w stanie odpowiedzieć na twój ostatni, najciekawszy akapit.
Pozdrowienia ;).
Hmm... Może zbyt ofensywnie to zabrzmiało. Nie przeszkadza mi to, że "Mustang z Dzikiej Doliny" ci się nie podoba. Każdy lubi co innego. Po prostu strasznie dziwi mnie porównywanie do "Rogatego Rancza". Bo te filmy są ZUPEŁNIE RÓŻNE i chyba każdy ci tak powie.
oglądałam wiele animacji, od Disneya do Dreamworksa, od Ghibli do Laiki i nigdy nie widziałam gorszego filmu niż Mustang. Pamiętam ,że jako dziecko byłam na nim w kinie razem z młodszą siostrą i obie zasnęłyśmy. Nigdy nie widziałam go do końca, ale jakoś niedawno postanowiłam, że dam mu drugą szansę. Niestety nawet jako dorosła osoba nie jestem w stanie obejrzeć tego do końca. Za dużo lukru jak dla mnie. No i przyznaje, że nie jestem fanem animacji, w których główną rolę grają zwierzęta. W każdym bądź razie Mustang jest jedyną animacją, której nigdy nie zobaczyłam i prawdopodobnie nigdy nie zobaczę w całości.
Co do trzech filmów: jak dla mnie kolejność jest następująca: Zaplątani, Jak wytresować smoka, Kraina Lodu. Z tych trzech filmów najbardziej zabawni byli Zaplątani (szczególnie teksty Julka), a najmniej Kraina - jedynie raz na jakiś czas Olaf wprowadzał trochę humoru. Ze smoków pamiętam kilka tekstów, ale były to tylko drobne uwagi. Jakie są plusy i minusy tych animacji? Można by się długo rozpisywać. Warto zwrócić uwagę na bohaterów. Roszpunka, można powiedzieć typowa nastolatka, chcąca spełnić marzenie, a do tego towarzyszący jej uroczy, zadziorny złodziej - to musiało się udać :) Myślę, że podobnie jest ze JWS - ja polubiłam Czkawkę już za sam opis Berk. A Anna i Elsa? Osobiście nie przepadam za Elsą, za to jestem fanką Anny. I Kristoffa....wielką fanką Kristoffa :)
Wszystkie trzy animacje mają więc świetnych bohaterów. Filmy Disneya wyróżniają piosenki, a JWS wspaniała ścieżka dźwiękowa. Animacja jest na wysokim poziomie (mimo tumblrowej niechęci). Humor pojawia się we wszystkich trzech i nie jest w żadnym z nich czynnikiem wiodącym. Czym więc kierowałam się przy ustawieniu filmów w takiej kolejności? Głównie własnym odczuwaniem historii. Wyżej wspomniana scena z lampionami, śmierć Julka ,ale i wiele innych, mniejszych drobiazgów (o ty też tutaj jesteś) w Zaplątanych podobnie jak samotność Czkawki, jego relacje z ojcem,początki przyjaźni ze Szczerbatkiem, czy finałowa niepełnosprawność bohatera wywoływały we mnie bardzo silne odczucia. Niestety tego zabrakło w Krainie Lodu, w której jedyną sceną, która naprawdę zrobiła na mnie wrażenie ( w kwestii historii) była piosenka ulepimy dziś bałwana ze śmiercią rodziców w tle.
Podsumowując: dobra animacja nie musi mieć piosenek. Animacja z dobrymi piosenkami nie musi być wybitna. Dreamworks i Disney to dwa różne podejścia do filmów animowanych, z czego animacje Disneya idą starym, przetartym szlakiem (mogącym niektórych nudzić i odrzucać), a Dreamworks nadal poszukuje (nie zawsze jednak w sposób udany).
Z góry przepraszam, jeżeli czymkolwiek cię urażę, wiedz że nie miałem wcale tego na celu. Pozwól jednak że, w sprawie "Mustanga z Dzikiej Doliny" dam się wysłowić moim dwóm "Ja". Czującemu i myślącemu.
Czujące Ja: http://c.wrzuta.pl/wi8842/99550e810010b9964e668709/jak-mozna-pl-ffffff-1 NIE LUBIĆ "MUSTANGA Z DZIKIEJ DOLINY"!?
Jeszcze nie miałbym nic przeciwko, że go po prostu nie lubisz, ale że uważać go za NAJGORSZĄ ANIMACJĘ DREAMWORKS!? To się w głowie nie mieści! Za dużo lukru? Jakiego lukru!?
Myślące Ja: Przyznaję, że sam stwierdziłem, iż osobom młodym (takim bardzo młodym) ów film może wyjątkowo się nie spodobać. Może wydać się nudny, a także młode umysły mogą go nie zrozumieć. Kiedy oglądałem go będąc młodym, nie zrobił na mnie wrażenia. Nie to że znudził, bądź wnerwił, po prostu, taki ot, sobie filmik. Kiedy obejrzałem go będąc starszym... Cóż... Zacząłem pływać we własnych łzach. Dlatego nigdy nie zrozumiem że ten film ci się nie podoba i nawet nie chcę tego zrozumieć. Jednak nic do ciebie nie mam. Każdy ma swój gust, nie? Zastanawia mnie jednak twoja niechęć do filmów, w których główną rolę odgrywają zwierzęta. Dlaczego? Co tą niechęcią kieruję? "Król Lew" też ci się nie podoba?
Zauważyłem też, może niesłusznie, że jesteś kolejną osobą która humor określa jako jedną z najważniejszych części filmu animowanego (co może pośrednio wpływać na twoją ocenę "Mustanga z Dzikiej Doliny"). Kiedy stopniowałaś filmy, kwitowałaś je głównie tym, że tutaj to było śmieszne, a tam to było lekko śmieszne. Owszem, później zwracasz uwagę na postacie i fabułę i później nawet piszesz, że humor nie jest czynnikiem wiodącym, lecz później, opisując "Zaplątanych" znowu wkręcasz wątki komediowe. To że nie jesteś fanką Elsy? Cóż, dobrze dla ciebie. To byłby wyjątkowo nudny świat, gdyby wszyscy tylko ganiali za naszą Królową Śniegu. Jednak trzeba przyznać, że Anna w parze z Kristoffem, są postaciami znacznie bardziej humorystycznymi niż Elsa.
Jedna jeszcze uwaga: śmierć rodziców? Hmm... To był jeden z najmniej poruszających momentów w filmie. Mówimy tutaj o rodzicach którzy spieprzyli tym dziewczynkom życie. Ale to moje zdanie ;).
Fakt, Disney idzie przetartym szlakiem, ale cały czas stara się dostosować ten szlak do współczesności. Kiedyś nie było do pomyślenia, by księżniczka dała w pysk czarnemu charakterowi (nie mówię, że mi się ten motyw podoba). Zgodzę się też, że DreamWorks wciąż poszukuje. Chyba żadna tak wielka korporacja nie odważyła się jeszcze by zrobić film w pełni poświęcony religii ("Książę Egiptu").
Napiszę tak: naprawdę cieszę się, że istnieją osoby, które obejrzały mustanga do końca i jeszcze im się podobał. serio szacunek dla Ciebie :) Król Lew jest filmem bardzo dobrym, może dlatego, że zwierzęta zachowują się w nim jak ludzie. Odrzucają mnie filmy typu zakochany kundel, mustang,101 dalmatyńczyków. A robin hood, wyżej wspomniany król lew czy bernard i bianka nie. Zwyczajnie nie lubię filmów o zwierzętach. przepraszam :)
Humor jest istotną częścią filmów animowanych, ale nie najważniejszą. Oprócz niego uważam, że ważni są bohaterowie, fabuła, muzyka (o tym wspomniałam wcześniej), ale również sposób animacji. Lubię Annę i Kristoffa, ale nie za humor :) Szczerość, pasja, odwaga, upór, pragnienie bliskości drugiej osoby, bycie sobą bez względu na to jak reaguje na nas świat i wiele innych cech w tych postaciach szanuje i uwielbiam :) Elsa natomiast (błagam, nie chcę nikogo obrazić, to moja subiektywna opinia) to wbrew pozorom postać egoistyczna, unikająca odpowiedzialności za własne czyny. Wiem, że dużo osób tłumaczy wszystko winą rodziców, ale osobiście nie uważam ich nie najlepszej postawy za jakiekolwiek wytłumaczenie i nie rozumiem tej fali hejtu w stosunku do nich.
ulepimy dziś bałwana było jedyną poruszającą sceną w tym filmie :) a jaką inną mógłbyś wymienić? oczywiste dobre zakończenie? Ulepimy dziś bałwana pokazywało dokładnie kto ile wycierpiał, kto ile stracił i jak poradziły sobie bohaterki z podobnym (a nawet bym pokusiła się o stwierdzenie, że Anna większym) cierpieniem. śmierć rodziców Anny i Elsy (ze wspaniałym motywem w tle) jest zamknięciem jakiegoś okresu w życiu dziewczyn, początkiem odpowiedzialności i dorosłego życia.
Książę Egiptu jest najlepszym filmem Dreamworks według mnie. Ścieżka dźwiękowa z tego filmu to niedościgniony majstersztyk, a fabuła (mimo tego, że się ją zna) trzyma w napięciu :) Też nie podoba mi się to walnie po pysku przez bohaterki, to samo było w Strażnikach marzeń i ogólnie jestem na nie. Fajnie jest pogadać z kimś kto zna się na rzeczy tak ogólnie miło mi :)
Mnie podobała się też piosenka ,,mam tę moc,, w której Elsa sobie uświadamia, że nareszcie może być sobą. Oczywiście ulepimy dziś bałwana też jest cudne. A co do księcia egiptu zgadzam się, jest jednym z najlepszych filmów dreamworks.
"Mam tę moc" to pierwszy moment w filmie, w którym jedna osoba z tej całej bandy kretynów wreszcie podjęła jakąś właściwą i rozsądną decyzję (czyt. decyzję zgodną z moim sumieniem i pojęciem logiki). Pierwszy raz niemal krzyknąłem do ekranu: "Brawo! Nareszcie jakaś rozsądna decyzja! Idź sobie na te wzgórze! Chrzań wszystkich! Należy ci się! Zasłużyłaś na szczęście!". Lecz jednocześnie łączy się to z wielkim niepokojem: Czy Elsa jest teraz zła? Czy aby nie porzuca odpowiedzialności, zasad? Czy to zamrożenie uczuć, odcięcie się o świata, na pewno dobrze na nią wpłynie? Wydaję mi się że takie uczucia wywoływać powinna, taki chyba jej urok :P.
Cóż, ciągle nie mogę pojąć twojej niechęci do filmów o zwierzętach, ale może to i dobrze. Zawsze uważałem że zauważenie błędów w ulubionym filmie, to pierwszy krok do ich znienawidzenia... Uwierz mi, to tak działa. Przekonałem się na własnej skórze...
Nie mam nic do twojej niechęci do Elsy ;). Wiesz, gdybyś powiedziała że nie lubisz takiego Aladara ("Dinozaur") to bym tego kompletnie nie zrozumiał (co nie znaczy, że bym nie szanował twego zdania). Lecz twoje argumenty odnośnie Elsy są sensowne, mimo że się z nimi nie zgadzam.
Piosenka "Mam tę moc" jest tą piosenką która budzi we mnie ambiwalentne emocje. Z jednej strony,dziewczyna całe życie uciskana wreszcie zaczyna martwić się o siebie, wreszcie zaczyna być szczęśliwa! Z drugiej strony robi to odcinając się do reszty, niejednokrotnie podkreślając porzucenie wszelkich zasad (czym byłby świat bez nich?) i zamrożenie swojego serca (to mimo wszystko ciepła dziewczyna, taki życie mogłoby bardzo źle na nią wpłynąć).
Lecz Elsa nie jest wcale egoistką. Po pierwsze spójrz a to: rodzice (nie, wcale nie zamierzam zrzucić na nich winy) całe życie kazali jej odcinać się od wszystkich, tłumić swoje emocje, gdyż mogła kogoś skrzywdzić. Czy ona się zbuntowała? Nie! Słuchała ich! Miała w pamięci chwilę, w której skrzywdziła swoją siostrę, nie chciała by się to powtórzyło! Chyba każdy się zgodzi, że całe te lata spędzone w strachu i samotności, Elsa znosiła właśnie dla Anny! Dodatkowo nie pozwoliła na małżeństwo Hansa i Anny. Zrobiła to ze złośliwości? A może kolejny raz nie chciała, by Anna cierpiała (małżeństwo po jednym dniu? Nigdy nie wróży dobrze. Czas pokazał że Elsa się nie myliła)?
Spójrzmy teraz na powód jej ucieczki: nie zrobiła tego ze wściekłości, tylko ze strachu! Przez całe życie próbowała ukryć swe moce, a teraz nie dość że o mało kogoś nie krzywdziła (w tym swej siostry) to jeszcze nazwano ją wiedźmą! Po tym wszystkim udała się na Lodowy Wierch. I chciała żyć w spokoju! Chciała wreszcie korzystać ze swojego daru! Chciała być szczęśliwa! Chcesz ją za to winić? Obawiam się że to wcale nie jest egoizm. W takim wypadku wszyscy jesteśmy egoistami. Na dodatek ludzie, których przez tyle lat starała się chronić, chcieli ją nagle zlinczować! Dlatego ja mówię: "Elsa! Chcesz zostawić tych debili w przeszłości i żyć WRESZCIE dla siebie? Kurcze, masz moje błogosławieństwo!".
Kolejna sprawa: zauważ że ona wcale nie udała się na wygnanie tylko dla siebie. Ona to zrobiła DLA WSZYSTKICH. Nie chciała już nikogo krzywdzić, ona wręcz izolowała się, nie dla swojego, tylko dla bezpieczeństwa Arendelle. Ona jest jak męczennica! Odebrać sobie innych ludzi, których kochała, dla ich bezpieczeństwa. To jest zdecydowanie akt oddania. Zaznaczę tutaj, że nic nie wiedziała o zamrożeniu Arendelle, a gdy się o tym dowiedziała (wyrzucając Annę i Kristoffa ponownie: dla ICH bezpieczeństwa) nie myślała o niczym innym, jak o zdjęciu klątwy.
Na koniec: gdy przychodzi do niej Hans i reszta, jedni z tych którzy chcieli ją zlinczować (Elsa nie miała pojęcia o "pozytywnych" zamiarach co po niektórych), co mówi Elsa? "Nie chcę nikogo skrzywdzić!". To też na pewno nie jest egoizm. Oczywiście później jest ta próba zabójstwa dwóch bandytów o której nie będę dyskutował, bo sam sobie tego jeszcze w głowie nie poukładałem. Wiem tylko jedno: mimo wszystko ich nie zabiła.
Pozostaje tylko pytanie: czy taki męczennik nie dałby się zabić dla zdjęcia zaklęcia? Hmm... To jest coś o co nie zamierzam Elsy winić. Po prostu... Nie zamierzam. Walka o swoje życie jest naturalna, nie dziwię się ze nie dała go sobie odebrać tak łatwo. Ja sam, gdyby nie było innego wyjścia, nigdy nie zabiłbym Elsy! Ona była niewinna! Nieważne że zaklęcie zostałoby zdjęte z jej śmiercią, ona była niewinna! Nigdy bym nie pozwolił na jej śmierć. Dodatkowo: czy kiedy Elsa dowiedziała się że Anna nie żyję, czy aby przypadkiem nie była już gotowa na śmierć?
Owszem, "Ulepimy dziś bałwana" było jedną z najbardziej poruszających scen (chociaż jedyne na co zwróciłem uwagę podczas oglądania, to seplenienie dzieci). Co innego było poruszającego? Scena przy kominku. Sceny na balu, czyli rozmowa Elsy z Anną, ta w której pada słowo "czekolada", która jest jedną z moich ulubionych scen w filmie. Pokazuje jak dziewczyny pragną swego kontaktu, jednocześnie się go bojąc, obie z różnych powodów. A także późniejsza kłótnia. Śpiewanie "Pierwszy raz jak sięga pamięć" w zamku Elsy, a także scena w której Elsa poznaje Olafa ("Olaf...? No jasne! Olaf!"). No i owszem, poświęcenie Anny. Przewidywalne? Do bólu! Czy to znaczy że nie jest wzruszające? W rzeczywistości "śmierć" Julka też była przewidywalna. Nie wzruszyła cię? Wyprowadzenie izraelitów z Egiptu też było przewidywalne, wręcz oczywiste. Nie wzruszyło cię ("Popatrz na swoich ludzi Mojżeszu! Są wolni!")?
Cóż, ja wolę "Mustanga z Dzikiej Doliny" lecz "Książe Egiptu" jest na drugim miejscu. Daruj, lecz nie mogę się powstrzymać: "Więc jak dostrzec masz co jest człowiek wart?
Znać sprawność głów i rąk?
Wierzyć oczom swym to najgłupsza z wiar
Patrz przez nieba wzrok!" ;)
Tak, dostrzegłem pewne "podobieństwo" między tym ciosem z ręki Anny, a tym z ręki Ząbka. Obydwa ciosy dzieją się pod koniec filmu, obydwa z rąk głównych postaci kobiecych prosto w twarz głównego czarnego charakteru, obydwa równie bezsensowne i zbędne. Lecz w "Strażnikach Marzeń" mi to tak nie przeszkadzało. Po pierwsze kolejny raz na tym temacie powiem czemu nie podobał mi się ów cios we "Frozen": Nawet mężczyzna (pisałem to w kontekście feminizmu, który ponoć był jednym z konceptów dla postaci Anny), mający taką historię jak Anna NIE POTRAFIŁBY WYPROWADZIĆ TAK MOCNEGO CIOSU PRZY PIERWSZEJ PRÓBIE! Anna zwichnęłaby sobie nadgarstek, a Hans ledwo by coś poczuł! O odebraniu magii siostrzanej miłości poprzez zbędną brutalność nie wspomnę...
Natomiast jeżeli chodzi o "Strażników Marzeń"? Cały film był dosyć brutalny. Mam na myśli że przez połowę mamy walkę, walkę i tylko walkę. Natomiast Ząbek, w porównaniu do Anny, była wojowniczką samą w sobie, więc wyprowadzenie takiego ciosu jest logiczne, mimo iż zbędne. Dodatkowo Ząbek przez większość filmu, poza byciem chyba największym przyjacielem Jacka, wręcz matką, nie zrobiła praktycznie NIC. Z tego co pamiętam, załatwiła aż jednego koszmarnego konia...
ciekawie się to wszystko czyta :) nawet nie wiem od czego zacząć...Kiedy oglądałam film i doszło do piosenki mam tę moc, zwyczajnie rozbawiła mnie ona totalnie. nie mogłam nie chichotać w kinie :) po prostu po raz pierwszy slyszałam polską wersję, angielską znałam już prawie na pamięć i kiedy doszło do "mam tę moc mam tę moooccccc" wydawało mi się to wyjątkowo nieudolne, wiem że tłumacze musieli mieć spory problem z dopasowaniem sensownych polskich słów do melodii. Dopiero z czasem dostrzegłam że jest to naprawdę piękna piosenka, ale nie zmienia to faktu, że zdecydowanie przereklamowana. Choćby wspomniana przez Ciebie "Pierwszy raz jak sięga pamięć" z repryzą wydaje mi się o wiele bardziej udaną, szczególnie pod względem muzycznym (repryza - moll i dur w jednej piosence <3)
Rodzice chcieli by Elsa tłumiła emocje, bo chcieli by zapanowała nad swoją mocą. Robili wszystko co przeciętny rodzic byłby w stanie zrobić mając dziecko z magicznymi zdolnościami. Zamknęli ją w zamku- fakt, nie chcieli jej narazić na to co spotkało ją później, na oskarżenia, na nienawiść. Nikt nie kazał jednak Elsie odgrodzić się całkowicie od Anny, ani razu nie pada tam zdanie,że ma się zamknąć w pokoju i nigdy więcej się do niej nie odzywać. Mowa jest jedynie o ukrywaniu przed nią mocy, co osobny pokój ma jej jedynie ułatwić. Nikt nie kazał Elsie odgrodzić się od rodziców (wymowna scena kiedy nie chce dotykać ojca). Elsa wybrała najprostszą z wielu możliwości- jeśli nie może pokazać swojej mocy, to nie będzie utrzymać kontaktu z siostrą wcale. To właśnie ta decyzja była powodem cierpienia Anny, ale to jeszcze jestem jej w stanie wybaczyć - w końcu była dzieckiem. Jeśli chodzi o małżeństwo, przemawiał tu zdrowy rozsądek. Piszesz o cierpieniu - powodem wszelkiego cierpienia Anny (nie licząc tragicznej śmierci rodziców, w którą nie była zamieszana (..?)) była zawsze Elsa. Nie wiem czy do końca mnie zrozumiałeś - nie mówię ,że Elsa miała gdzieś Annę i jej nie kochała. To wszystko działo się nieświadomie i wiem, że Elsa naprawdę chciała dla Anny jak najlepiej.
Elsa uciekła ze strachu. Zgadzam się. Znowu łatwiejsza opcja - zamiast starać się naprawić swój błąd, opanować się (bo przecież od małego ją tego uczono), rozmawiać z ludźmi, a w szczególności z Anną, ona ucieka. Mówisz, o mało nie krzywdziła - ona krzywdziła Annę przez całe jej życie. Nareszcie jednak Anna zrozumiała, że Elsa nie olewa jej dlatego,że jej nie kocha, ale dlatego że nie potrafi zapanować nad sobą (nawet mając 21 lat i trenując panowanie nad emocjami od małego...smutne.) Opuszcza własne królestwo i poddanych mając dosłownie gdzieś co się z nimi stanie. Nie zgodzę się też z tym że po dowiedzeniu się o zamrożeniu Arendelle nie myślała o niczym innym jak o zdjęciu klątwy. Mimo tej informacji nie chciała opuścić pałacu, znowu poddała się na wstępie nawet nie próbując naprawić tego co sama uczyniła! "Ja nie potrafię" to wszystko co była w stanie powiedzieć. W repryzie śpiewa, że jest jej z tym źle, ale nie zamierzała pomóc siostrze, która mimo braku mocy chciała ratować królestwo. Królestwo,którego królową, opiekunką i władczynią była Elsa. Wyrzuca (może i dla bezpieczeństwa) Kristoffa i Annę i liczy, że zamknie drzwi od pałacu i zapomni o całej sprawie.
"Nie chcę nikogo skrzywdzić" nie dowodzi braku egoizmu, a jedynie braku okrucieństwa. W pewnym momencie znowu myślała tylko o sobie, ale Hans jej przypomniał, że przecież nie chce być postrzegana jako wiedźma. Dopiero żołnierze z Hansem sprowadzają Elsę do Arendelle (czego sama zapewne by nie uczyniła, nawet po wiadomości od siostry, bo po co brać odpowiedzialność za zamrożenie własnego królestwa?...). Co do ostatnich scen: tak. Elsa była gotowa na śmierć i też uważam że jest niewinna. Dziewczyna bardzo kochała swoją siostrę, nieświadomie krzywdząc ją przez całe życie. Niestety jej brak odpowiedzialności (dosłownie uciekanie przed nią przez całe życie) pogorszył i tak trudną sytuację w jakiej znalazły się siostry.
Wprowadzenie z Egiptu, śmierć Julka mnie wzruszyły, ale ostatnia, finałowa scena frozen czy też inne, które wymieniłeś nie. Nie wiem czy jest sens rozpisywania się na ten temat. Zwyczajnie nie wzruszyłam się na tych scenach, tak jak nie wzruszyłam się na mustangu. przepraszam :)
Fakt, że Ząbek była wojowniczką, ale i tak to było nie na miejscu. Żal mi się zrobiło, biednego, czarnego charakteru. Ta scena była niepotrzebna. Co do ciosu Anny całkowicie się zgadzam.
uffff....podkreślam: TO MOJE SUBIEKTYWNE ZDANIE! nie zamierzałam nikogo obrazić. zwyczajnie: ja tak to widzę.
Daruj! Naprawdę daruj! Ale moje czujące Ja nie chcę dać za wygraną i wyważa wrota mojej jaźni!
http://www.youtube.com/watch?v=XZxzJGgox_E
Myślące Ja wypowie się kiedy indziej...
repryza to 3 cz allegra sonatowego (nie mylić z allegrem lub sonatą).
1 część to ekspozycja gdzie przedstawione są 2 tematy muz. w różnych tonacjach z łącznikiem
2 cz to przetworzenie gdzie tematy są mieszane i przetwarzane
3 cz to repryza, gdzie tematy powracają w twj samej tonacji bez łącznika
hahahahaha. ja piszę o tytule piosenki, a nie o repryzie w sensie pojęcia :P for the first time in forever reprise, tak nazywa się druga część pierwszy raz jak sięga pamięć. coś nie zrozumiałaś o co mi chodzi :/
Czujące Ja: Toż to bzdury! Oszczerstwa!
http://c.wrzuta.pl/wi8842/99550e810010b9964e668709/jak-mozna-pl-ffffff-1 MÓWIĆ TAKIE RZECZY O ELSIE!?
Myślące Ja: Chciałbym od razu przeprosić za moje powyższe reakcję, a także je uzasadnić. Otóż widzisz, nie raz zdarzyło się, że ktoś postawił pewien zarzut postaci którą darzę uwielbieniem. Nigdy mi się nie podobało, ale muszę ci powiedzieć że do takiego stanu doprowadziłaś mnie jako pierwsza. Bowiem zazwyczaj słyszałem jedno, pojedyncze słowo, lub kilka bez jakiekolwiek wyjaśnienia, albo jeden zaledwie argument, który i tak dało się obalić po kilku minutach myślenia. Pierwszy raz jak sięga pamięć, otrzymałem jedną długą wiązankę zarzutów popartych argumentami. A to że biorę to tak poważnie... Cóż, coś mi jeszcze z Disney-owskiego hipisa zostało ;). Od razu powiem że kompletnie nie zgadzam się z twoim zdaniem.
Na samym początku odniosę się do wszystkiego po za Elsą.
Mówiąc szczerze nie widzę wielkiej różnicy między „śmiercią” Julka, a „śmiercią” Anny. Właściwie, to ta druga scena nie wzruszyła mnie tak bardzo prawdopodobnie tylko dlatego, że „Zaplątani” pokazali mi już jak to działa. Przez doświadczenie. Rozumiem że te sceny cię nie wzruszyły, ale słowa: „ulepimy dziś bałwana było jedyną poruszającą sceną w tym filmie :) a jaką inną mógłbyś wymienić?” potraktowałem wręcz jako wyzwanie. Coś jakby: „Ten film nie był wzruszający”, zamiast: „Ten film DLA MNIE nie był wzruszający. Wybacz, jeżeli źle pojąłem ;).
Jeżeli chodzi o Ząbka, to tak jak mówiłem. „Strażnicy Marzeń” to walka niemal przez połowę filmu. Ile walki jest we „Frozen”? Dodatkowo Ząbek skopała parę tyłków już wcześniej. Anna była księżniczką. Owszem, nieco temperamentną, ale do jasnej cholery nie tak brutalną! Nie powiem jednak, że żal mi się zrobiło czarnego charakteru. Raczej słynę z braku współczucia dla takich osób (chyba że dochodzi do ich śmierci) ;). Obie sceny były nie na miejscu, lecz ta we „Frozen” znacznie bardziej razi w oczy, moi skromnym zdaniem.
Jeżeli chodzi o "Mam tę moc" to jest to moja ulubiona piosenka filmu. Nie słyszałem wcześniej "Let it go" i o ile się zgadzam, że tłumaczenie nie jest pierwszorzędne (i tak hiszpańskie "Libre soy", czyli "Jestem wolna" najlepiej oddaję sens piosenki), o tyle wydaję mi się że w angielskiej wersji również jest ten charakterystyczny jęk "Let it go, let it goooooo!". Nawet nie nazwałbym tego jękiem. Moim zdaniem jest to specyficzny śpiew.
Tak więc teraz o Elsie.
Najpierw skomentuję to, co umknęło mi wcześniej. "poradziły sobie bohaterki z podobnym (a nawet bym pokusiła się o stwierdzenie, że Anna większym) cierpieniem".
Większe cierpienie, tak? Najpierw dam dwa zupełnie niezwiązane z "Frozen" przykłady. Wszędzie ostatnio pisało się o bohaterstwie Christiano Ronaldo. Jak to on pomógł pewnej dziewczynce. Poza tym, widziałem też inne komentarze, przedstawiające innych bohaterów, powiedzmy "bardziej" się poświęcających. Czyli pomagających innym 24/7. Powiedz mi, czy bohaterstwo jednego człowieka, umniejsza drugiemu? Czy jak jeden uratował setkę ludzi, a drugi jednego, ten pierwszy zasługuje na fanfary, a drugi na zapomnienie?
Drugi przykład będzie odnośnie cierpienia. Nie wiem czy jesteś fanem anime. Ja nie jestem, ale oglądałem kiedyś "Naruto". Jeżeli nigdy nie widziałeś, streszczę potrzebne informację. Głównymi bohaterami w "Naruto" jest tytułowy Naruto i jego przyjaciel-rywal (te słowa nie są antonimami) Sasuke. Tragedia Naruto, polega na tym że dorastał bez rodziców. Był sierotą całe życie, nikt go nawet nie przygarnął, był samotny całe dzieciństwo. Tragedia Sasuke polega na tym, że kiedy był mały (miał 7 lat) wymordowali mu całą rodzinę. Przez co też przez większość życia był samotny. W pewnym momencie Naruto porównuje się do niego ("Tak jak ty byłem samotny" i te sprawy), chcąc się z nim dogadać. Sasuke krzyczy wtedy do niego: "Jak ty? Który nigdy nie zaznał życia rodzinnego może się do mnie porównywać!? Ty nigdy nie miałeś ojca, nie miałeś matki! Nie wiesz jak to jest być naprawdę samotnym!". Trzeba przyznać Sasuke, przeżył "nieco" więcej niż Naruto. Ale... To znaczy że może się wywyższać? To teraz cierpienie podlega licytacji? "Ja cierpię bardziej, ty cierpisz mniej?". To jest, moim skromnym zdaniem, bzdura! Nie ma czegoś takiego jak "większe cierpienie"! Każdy ma inną sytuację, każdy ma swoje problemy. Każdy cierpi, nieważne jak. Każdy zasługuje na współczucie, na pomoc i troskę, pocieszenie. Co to znaczy "cierpi bardziej"? Zasługuje na więcej uwagi? Jest w jakimś stopniu lepszy? Abstrakcja, nic więcej.
Teraz pogadajmy o Elsie i Annie.
Anna: Nie pamięta co się stało. Nie ma bladego pojęcia dlaczego Elsa się od niej odwróciła. Całe życie spędziła chcąc do niej dotrzeć i można powiedzieć, że straciła dzieciństwo (sama,w pustym zamku, mając do zabawy obrazy, nieżywe rzeczy, ewentualnie czasem służbę i rodziców). W końcu przestała pukać do siostry. Przyzwyczaiła się do samotności, lecz żal połączony z niewiedzą pozostał. Smutek, gdy przechodziła pod jej drzwiami. Po stracie rodziców, została z tym sama. Nie wiedziała co się dzieję. Tylko usiadła pod pokojem Elsy i błagała...
Elsa: Doskonale wiedziała co się działo. Chciała otworzyć drzwi Annie, lecz w głowie cały czas widziała, jak ją rani. Wiedziała że nie panuje nad swoimi mocami (zamrożenie parapetu i całych drzwi, mówi samo za siebie). Bała się że kiedy znów zacznie bawić się z Anną, coś jej zrobi. Musiała ją odprawiać, mimo szczerych chęci. Również była samotna! Jedynie w rodzicach miała jako takie oparcie, lecz tak czy siak, zawsze towarzyszył jej strach. Bała się samej siebie. Odcinała się od innych, dla ich dobra, krzywdząc tym siebie samą. Musiała żyć z tą świadomością. Czy ona w ogóle się bawiła? Jakkolwiek? Na pewno nie miała do tego nikogo. Obawiam się jednak, że nie miała nawet siebie. Anna jeździła na rowerze, miała swoje obrazy. Co miała Elsa? Swoje moce i strach przed nimi. Ona nie poszła na pogrzeb własnych rodziców! Czy dlatego że ich nie kochała? Że jej nie zależało? Powiedziane było: "Niech nie wie nikt!". Było to życzenie jej rodziców. Co ona zrobiła? Ona z rozpaczy zamroziła cały swój pokój. Gdyby wyszła, skończyłoby się to znacznie gorzej.
Napisałem nieco więcej o Elsie dlatego, że jej przypadek wydaję mi się nieco bardziej skomplikowany. Nie uważam że którakolwiek z nich cierpiała "bardziej". Obie cierpiały. Tutaj nie ma żadnego stopniowania. Obie straciły siostry. Różnica polega na źródle. Anna cierpiała, bo nie wiedziała. Cierpieniem Elsy była wiedza.
Tyle o cierpieniu, przejdźmy do argumentów "Elsa-egoistka".
Nie chciałem czepiać się rodziców dlatego, że po prostu nie wiedziałem że ty całą winę za rozdzielenie dziewczynek zrzucasz na Elsę. Zatem czuję się zmuszony trochę się ich przyczepić. Z góry uprzedzam.
Rodzice chcieli, by Elsa tłumiła swoje emocje. Czekaj, czekaj, czekaj... Zaznaczmy to słowo: "TŁUMIŁA". Czy to jest moralne? Tak... W JAKIMKOLWIEK stopniu? Zastanówmy się nad tym... Moce Elsy najbardziej świrują, gdy ona odczuwa strach. Co zrobimy? Pozbędziemy się wszystkich emocji! Czy tobie nie przeszkadza że chcieli wręcz odebrać Elsie uczucia? Obawiam się, że tutaj nie ma innego wyjaśnienia. Gdyż aby kontrolować swoje moce poprzez TŁUMIENIE emocji, musiałaby to robić stale. Ergo? Nie czuć nic. Powiesz: "Tylko by opanować moce". Jednak jeżeli Elsa zna tylko jeden, jedyny sposób by je opanować, czym jest tłumienie emocji, a zarówno jej moce, jak i emocje nie mają przycisku "wyłącz" musiałaby to robić BEZ PRZERWY! Czy przypadkiem tłumienie w sobie emocji nie jest najgorszą rzeczą jaką człowiek może zrobić? Powstrzymanie ich, owszem. Kontrolowanie, to tak. Ale tłumienie? W ten sposób człowiek robi sobie krzywdę! Nie pozwala sobie na żadną emocję!
Zamkniecie jej w pałacu by chronić ją przed ludźmi jest dla mnie nadinterpretacją. Nie było tak powiedziane ani razu. Jedyne co powiedzieli to "Okiełzna ten dar. A na razie, zamkniemy wrota". Uznałbym raczej że chcieli by nauczyła się panować nad mocami i miała do tego spokój. Nie było mowy o uprzedzeniach, czy strachu innych ludzi. Anna wiedziała o jej darze, rodzice też. Gdyby ten wypadek si nie zdarzył, mieszkańcy zapewne też szybko by się dowiedzieli. Uczynili z tego tajemnice, bo Elsa nad tym nie panowała. I tak w ogóle, ile ma trwać "a na razie"? Do momentu w którym nauczy się tłumić swoje moce? Wtedy ją pokażą? Rozumiem zatem, że tak czy siak nikt się o tym nie dowie? Nawet Anna? Jest to dla ciebie w porządku? By Elsa ukrywała swoje moce całe życie? Nawet przed własną siostrą?
Ciekawi mnie też twoje jedno spostrzeżenie. Mianowicie to, że Elsa się czegokolwiek w tym zamku uczyła. Czego się uczyła? Jak bać się samej siebie? Bo ani razu nie widziałem by uczyła się kontrolować swoje moce. Jedynie jak je ukrywać i jak je tłumić. Napisałaś "trenując panowanie nad emocjami od małego". Mówisz to poważnie? Co ona trenowała? Na pewno nie panowanie nad emocjami. Po pierwsze, NA PEWNO by się przez te kilkanaście lat CZEGOŚ nauczyła. Po drugie, czy chcąc nauczyć się jeździć na łyżwach, omijasz lodowiska? Wiesz, jak dla mnie to nie ma sensu. Także Elsa nie mogła się niczego nauczyć, będąc sama w zamku. Kiedy pojawiają się emocje? Głównie podczas interakcji z ludźmi. Jak więc Elsa mogła się uczyć nad nimi panować, skoro nigdy nie miała do tego okazji? Jedyna emocja jaka jej towarzyszyła, to strach przed nią samą i strach o Annę. Nie mogła sobie z tym poradzić, nie znała niczego innego. Lecz faktycznie, wyjście do ludzi to zaawansowana technika. Szkoda tylko że Elsa była w zamku KILKANAŚCIE LAT. Gdy rodzice opuszczali Arendelle miała ich 18. Chyba najwyższy czas na trochę... Praktyki?
Napisałaś że to Elsa odgrodziła się od siostry. Jedynym ograniczeniem było "Niech nikt nie wie, nawet Anna...". Lecz Elsa używała swojej mocy CAŁY CZAS. Ledwo podeszła do parapetu, ledwo go dotknęła i już! Naprawdę myślisz że długo by się powstrzymywała przy Annie? Mając w pamięci wypadek? Bojąc się że zaraz coś się stanie? Spotykanie się z nią przy zasadzie "Niech nie wie" nie było najlepszym wyjściem w stanie Elsy... Weźmy też pod uwagę to, że Anna sterczała pod pokojem Elsy wspomniane KILKANAŚCIE LAT. Chcesz mi powiedzieć że przez te wspomniane KILKANAŚCIE LAT rodzice ani razu nie przechodzili pod tym pokojem? Ani razu nie zobaczyli Anny, błagającej Elsę o otwarcie drzwi? Owszem, byli monarchami. Po za opieką nad Elsą mieli inne sprawy. Ale prze KILKANAŚCIE LAT nie przeszliby RAZ pod tym pokojem, mając nieco więcej czasu? Potrafisz mi udowodnić, że to zamykanie drzwi przed Anną nie działo się za ich przyzwoleniem? Za ich wiedzą? Albo na to pozwalali, albo uważali to za słuszne, albo mieli to gdzieś. Nie wiem która z tych opcji jest najgorsza (bzdura! Oczywiście że ostatnia!). Przypomnijmy sobie jednak scenę kiedy Elsa odsuwała się od własnych rodziców. Można zatem uznać, że tak samo zignorowała ich prośby porozmawiania z Anną. Problem w tym, że odsunęła się od swoich rodziców, kiedy miała nieco szarych komórek, wiedziała co i jak, w skrócie: starsza była. Kiedy była mała, na pewno nie zignorowałaby ich prośby. Może wykazałaby wątpliwość, lecz na pewno by ich posłuchała. Przypomnę, że była mała przez dobrych KILKA LAT. Tak więc zamykanie drzwi przed Anną działo się na pewno za ich wiedzą. Film natomiast dezaprobaty dla tego zachowania nie pokazał, więc wątpię by taka wystąpiła (uznanie że wystąpiła, to już nadinterpretacja, domysł, wymówka). Także powiedzenie że osobny pokój miał jej "ułatwić" kontrolowanie mocy jest dopowiedzeniem. Nic takiego nie powiedzieli. Powiedzieli że nawet Anna ma nie wiedzieć. To raczej pokazuje że osobny pokój ma ułatwić zachowanie tajemnicy, więc w pewnym sensie oddalenie od siebie sióstr (schowanie części jednej siostry, przed drugą).
Obawiam się że nie odwróciła się od rodziców. Oni stanowili dla niej jedyne wsparcie, jedyną pomoc. Przypomnę scenę w której prosiła ich o pozostanie, gdy mieli wypłynąć. Oprócz tej, pojedynczej sceny, która pokazuje jak Elsa jest W TRAKCIE czarowania i boi się o ich bezpieczeństwo, niczego takiego nie było.
Być może nikt nie kazał jej odciąć się od innych, lecz czy ktokolwiek pokazał jej inną drogę? Czy ktoś powiedział "To nic złego! Korzystaj z tego! Pokaż to innym!". Oczywiście że nie! "Ukrywaj, nie przeżywaj". To tak jakby kazali jej zrezygnować z części siebie! Jak ona miała to zrobić? Jeżeli cały czas jej moc była wyzwalana, a miała ją UKRYWAĆ, to jak miała się od innych nie odciąć? No jak? Jedyne co znała, to strach przed sobą, strach o innych. Byleby tylko nie zobaczyli. Czy jest w takim myśleniu jakaś inna emocja, prócz strachu przed demaskacją?
Elsa wybrała najprostszą z dróg? Odizolowanie się od własnej siostry, skazanie jej i siebie na samotność, krzywdzenie jej i siebie, odmawianie jej każdej prośby, którą z chęcią by spełniła, jest najprostszą drogą? Na pewno nie jest to najlepsza droga, ale na pewno nie jest najprostsza! Śmiem nawet twierdzić, ze jest cholernie trudna! Wręcz najtrudniejsza! Wiesz jak to jest krzywdzić kogoś dla jego własnego dobra? Wiesz jakie to jest trudne dla osoby z natury dobrej? Błędna droga? Raczej tak. Prosta droga? W życiu!
Wybaczyć jej? Niby co? Co tutaj jest do wybaczania? Wybaczyć małemu dziecku, że zrobiło coś w zły sposób? Że czegoś mu nie wytłumaczono? Zrozumiałbym jeszcze, gdyby Elsa zrobiła coś na przekór np. rodzicom. Problem w tym że nic takiego się nie stało! Mała dziewczynka wybrała sobie pewną drogę, drogę z której nikt jej nie sprowadził! Jeżeli ktokolwiek ponosi za to winę, to właśnie jej rodzice, ponieważ nie ujrzeli co robi, nie ujrzeli cierpienia Anny. Dorosły odpowiada za siebie. Za dzieci, odpowiadają rodzice. Mówię tutaj o bardzo małej Elsie. Tej która bez szemrania założyła rękawiczki, która powtarzała po ojcu formułki. Jeżeli zrobiła coś złego, to na pewno nie na przekór ich rozkazom, albo z ich aprobatą, albo oni tego nie zauważyli. Tak czy inaczej się nie popisali. Nikt nie sprowadził jej z tej drogi. Nie ma jej czego wybaczać. To nie jej wina że w ciemności nikt nie zapalił jej światła. Tak więc powodem cierpienia Anny nie była decyzja Elsy, lecz brak reakcji ze strony rodziców, bądź ich aprobata. Co jak co, ale tym, za co małe dzieci na pewno nie odpowiadają, są ich własne decyzje. Jak coś kompletnie niedoświadczonego może podjąć jakąkolwiek?
Powodem cierpienia Anny na pewno nie była Elsa. Brzmi to tak, jakby była to w nawet najmniejszym stopniu jej wina. Tak jednak nie było. Anna cierpiała bo straciła z nią kontakt. Zostały rozdzielone, nie mogła do niej dotrzeć. Dodatkowo nie miała pojęcia o co chodzi. Dlatego cierpiała. A jeżeli wciśniemy tu jakąkolwiek decyzję Elsy, to i tak spada to na rodziców, za brak jakiejkolwiek reakcji. A jeżeli już mówimy tu o jakimkolwiek cierpieniu, to wspomnijmy też o tym że Elsa też przez to cierpiała. Anna wspominając dzieciństwo, pamięta świetną zabawę. Elsa, moment skrzywdzenia Anny, co dosłownie pokazuje rozmowa na Lodowym Wierchu.
Elsa uciekła ze strachu. Tak. Ona znała TYLKO I WYŁĄCZNIE ucieczkę. Zakładanie rękawiczek, tłumienie emocji. To nie radzenie sobie z problemami, to próba ich zignorowania. Żarówka się przepala? Wyłączę całe światło! Brudna rana na nodze? Nakleję plaster! Na pewno nie uczyła się opanowania. Uczyła się tłumienia, jak wcześniej zauważyłaś. Opanowanie, to stawienie czoła swoim emocjom. Odczucie ich i pozwolenie na przepłynięcie. Tłumienie, to próba ich zignorowania, co w rzeczywistości jest niemożliwe. "Nie przeżywaj", "nie wolno ci się denerwować". Powiedz mi, jak ona miała to zrobić? Czy gdy ktoś powiedział że "nie wolno ci się denerwować" faktycznie przestawałaś się denerwować? Tak po prostu, wyłączałaś to? Co jednak najciekawsze w tym wywodzie: "Zamiast rozmawiać z ludźmi"... No bardzo fajnie. Twierdzisz że osoba która przez całe życie żyła tylko ze swoimi rodzicami, jest w stanie rozmawiać i normalnie tłumaczyć cokolwiek, ludziom kompletnie sobie nieznanym? Przecież Elsa nigdy nie została wystawiona na taką próbę! Kontakty z innymi powinny być w jej przypadku obowiązkowe, podczas gdy rodzice zamknęli ją w zamku! Naprawdę myślisz że była przyzwyczajona do kontaktów? Zwłaszcza w stanach emocjonalnych, w których zawsze była sama, bądź z rodzicami, a i tak nie uczyła się ich kontrolować? Powiedz mi, kiedy uczysz się sztuk walki, kiedy pokonasz przeciwnika? Kiedy zmierzysz się z nim dziesięć razy, czy może jak spędzisz kilkanaście lat na samych treningach? Bo gwarantuje ci że wybierając drugą opcję, zostaniesz znokautowana w pierwszej sekundzie (wiem z własnego doświadczenia).
W zasadzie cały wątek Elsy opiera się na pokonaniu strachu. Nic dziwnego że się bała, nic dziwnego zatem, że uciekła. Pokazuje to także że niczego się na zamku nie nauczyła (powtarzam: Gdyby się czegokolwiek uczyła, to by się CZEGOŚ nauczyła. To było dobrych kilkanaście lat!).
Mówiąc o krzywdzeniu Anny, miałem na myśli krzywdę fizyczną. Elsa odcięła się od niej, bo bała się że zrobi jej krzywdę właśnie w ten sposób. Najpierw trafiła ją odłamkiem w głowę. Później ten czar na balu, którym też mogła ją zranić. Pisanie tutaj że "krzywdziła ją przez całe jej życie" jest szalenie nie fair. Elsa krzywdziła także SAMĄ SIEBIE. Przecież była pogodna i towarzyska! Skazała się na samotność, by nie zrobić niczego Annie. Wypominanie, że mimo wszystko Annę skrzywdziła, jest wyjątkowo nie na miejscu. Robiła to tylko i wyłącznie z myślą o jej bezpieczeństwie, poświęcając przy tym siebie. To jak deptanie i tak przybitego człowieka. "To zrobiłeś źle! To zrobiłeś nie tak!".
Do tego momentu nie zobaczyłem w twoich argumentach żadnego egoizmu. Jedynie strach i troskę o bliskich. Teraz się zaczyna.
Tak więc: opuszcza królestwo i poddanych, mając gdzieś co się z nimi stanie? Niech no się zastanowię... Postaram się domyślić o co ci chodzi. Jeżeli chodzi ci o zaklęcie wiecznej zimy, to ona o nim nic nie wiedziała. Niektórzy mówią, że to nic nie zmienia i Elsa nawet nie była zainteresowana tym, co się stało w Arendelle. Jednak właśnie TO nic nie zmienia. Ona nawet nie wiedziała że potrafi coś takiego wyczarować! Ile razy zaskakuje się własnymi możliwościami? Trzy? Cztery? Nie miała najmniejszego powodu by myśleć że jej zaklęcia wywołały katastrofę! Do teraz żadne nie było trwałe! Może nie chodzi ci o zaklęcie, tylko o to że królestwo potrzebowało królowej do opieki? A ona ich zostawiła? Hmmm... Nie była jakąś idealną królową... Właściwie... To była nią przez kilka godzin... Niczego jeszcze nie zrobiła. Skąd pomysł że w ogóle nadawała się na królową? Skąd pomysł że nadawała się bardziej niż Anna? Arendelle radziło sobie bez władcy przez trzy lata, te kilka godzin nic nie zmieniło i ponowny brak władcy również nic nie zmienia, zwłaszcza że w królestwie została Anna. Nie powiedziałbym zatem że "zostawiła" Arendelle. W zasadzie jej zniknięcie niewiele by zmieniło, gdyby nie wielka zima. Królową zostałaby Anna. Można owszem powiedzieć że jest to nieodpowiedzialne, tak więc teraz zastanówmy się DLACZEGO uciekła. Owszem, ze strachu. Czy to od razu mówi że jest egoistką? Tak jak mówiłem: strach to jedyna rzecz którą znała. Ale konkretnie: dlaczego uciekła. Rzuciła czar, który, gdyby został rzucony dosłownie parę centymetrów dalej, zamordowałby wszystkich na sali balowej, łącznie z Anną. Chyba dostateczny powód by się przerazić? Zwłaszcza że nad tym nie panowała i kto wie co by się stało dalej? Mogła ich tam wszystkich zabić. Tak więc powiedziałbym, że uciekła z troski o innych. Co jednak Elsa usłyszała? "Czarna magia! Wiedźma!". Owszem, jest to głównie zasługa Szwindelkanta, to głównie on zareagował strachem i nienawiścią. Zaznaczę jednak że Elsa go w ogóle nie znała, więc był dla niej jednym z wielu. Uciekła na zewnątrz, gdzie otoczyły ją tłumy. Trzymała się od wszystkich z daleka, widząc małe dziecko przeraziła się jeszcze bardziej. Czego? Otóż tego, że kogoś krzywdzi. Wtedy znowu wkracza Szwindelkant. "Tam! Brać ją! To wiedźma!". Co na to mówi Elsa? "Proszę! Nie zbliżać się!". W skrócie: stara się ich chronić. Stara się z nimi dogadać! Jednak jej moce znowu wystrzeliwują, znowu omal nie ranią człowieka. Przeraża się jeszcze bardziej. Co na to motłoch? "To potwór! Nie zbliżaj się! Zamrozi nas wszystkich!". Tak więc cały czas starała się uchronić ich, przed nią samą, a oni nazwali ją potworem, odwrócili się od niej. Owszem, sami też nic nie wiedzieli. Spójrz na to jednak ze strony Elsy! Co ona mogła myśleć? Przed chwilą została nazwana wiedźmą, potworem! Za którego zapewne sama się uważała przez tyle lat! Nagle jej koszmary stały się rzeczywiste! Stała się zagrożeniem dla wszystkich, a co gorsza, wszyscy zaczęli się jej bać! Odwrócili się od niej! Teraz spoglądam na motłoch przychylniejszym okiem, lecz kiedy pierwszy raz ich usłyszałem, chciało mi się rzygać. Tak więc co Elsa zostawiała? Ludzi którzy nazwali ją potworem! Ludzi których mogła w każdej chwili skrzywdzić! Ludzi których chciała chronić! Nie było w tym ani trochę egoizmu. Nie miała ich gdzieś, uciekła właśnie dlatego, by nic im nie zrobić. Do tego oni nazwali ją potworem! Naprawdę ją za to obwiniasz? Kto mógł ją wtedy ochronić? Zapewne Anna, lecz skąd Elsa mogła to wiedzieć? Skąd mogła wiedzieć, że kilka obelg później jej moce znowu nie zwariują i kogoś nie skrzywdzą? Odpowiedź brzmi: nie mogła. Naprawdę, radzę byś obejrzał ten moment jeszcze raz. To nie jest wcale tak, że oni jej nie interesowali. Po pierwsze chroniła ich przed sobą, po drugie przestraszyła się ich. Jak można powiedzieć że miała gdzieś to, co się z nimi stanie? Cały czas starała się trzymać od nich z daleka. Na pewno nie miała tego gdzieś! To już moje subiektywne zdanie, i nie mam zamiaru cię do tego przekonywać, ale stwierdzę nawet, że dobrze zrobiła uciekając.
I po tym wszystkim, naprawdę nie zasługiwała na to by choć przez chwilę być szczęśliwą? By pomyśleć wreszcie o sobie? By zbudować sobie zamek i myśleć tylko wyłącznie o sobie? Nie wiedziała że kogoś krzywdzi. Myślała że zostawia za sobą bezpieczny świat i będzie mogła wreszcie normalnie żyć. Jeden cytat: "Tutaj mogę być sobą... Nikogo nie krzywdząc.".
Los Arendelle interesował ją i to bardzo! Najpierw skomentuje twoje słowa, później odniosę się do filmu. Powiedziała: "Ja nie potrafię...". Powiedz mi zatem: czy potrafiła? Obejrzyj sobie "Ulepimy dziś bałwana" jeszcze raz i powiedz mi, czy kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób udało jej się zatrzymać swoją moc? Lub cofnąć jej działanie? Owszem, spróbować zawsze warto, lecz ona nigdy tego nie próbowała! Nikt nie uczył jej jak kontrolować moc, uczyła się tylko jak jej nie używać! Przez te wszystkie lata, od samego dzieciństwa, jeżeli ani razu nie uczyła się odwracania swoich działań, czy naprawdę mogła mieć jakąkolwiek na to nadzieję? Ona nawet nie potrafiła jej nie używać! Życie podpowiadało jej, że to niemożliwe! Nigdy nie poznała odpowiedzi na pytanie "Jak zatrzymać śnieżycę". Będziesz krzyczała na małe dziecko, że nie potrafi dodać dwóch do dwóch, mimo że nie wytłumaczyłaś mu co znaczy dodawanie? Owszem, do niektórych rzeczy można dojść samemu z siebie, lecz to też trzeba wiedzieć. Trzeba wiedzieć ze pewne rzeczy można stworzyć. Elsa nie uczyła się żadnych z tych rzeczy. Nikt nie pokazał jej że nad tym można panować, wszyscy kazali jej tego nie robić. Poza tym, to wciąż nie wykazuje egoizmu. Poddanie się na wstępie nie jest zachowaniem egoistycznym. Ona nie poddała się dlatego że miała ludzi gdzieś. Nie wierzyła w samą siebie. To coś zupełnie innego.
Teraz do filmu: Owszem, myślała tylko i wyłącznie o zdjęciu klątwy. Śpiewa że jest jej źle, ale nie zamierza pomóc? Obawiam się że nie. Jedyne co śpiewa to to, że własnie przejrzała na oczy ze jej moc ciągle szkodzi innym. Użala się nad swoim losem, nigdzie nie śpiewa że jej nie pomoże. Mówi że nie da rady, owszem, ale to nie to samo. Ciągle nie ma tu egoizmu. Tylko strach. Wyrzuca Annę, odrzucając pomoc, fakt. Robi to sekundę po tym, jak trafiła ją lodową strzałą, gdy jej moc znowu szaleje! Czy to nie wystarczający dowód (dla niej, z jej perspektywy) że nie ma kontroli nad mocą? Jeszcze ani razu nie udało jej się powstrzymać! Jedyna rzecz, z jaką się z tobą zgodzę, to to że w tym momencie Elsa nie powinna wyrzucać Anny. Lecz Anna też nie powinna robić wielu rzeczy. Każdy popełnia błędy, a ja jestem w stanie zrozumieć durne zachowanie obu sióstr. Zamyka drzwi i myśli że zapomni o całej sprawie? Chyba zapomniałaś o pewnej scenie, w której to Elsa chodzi w kółko po pałacu i nie robi nic, tylko martwi się o Arendelle, chcąc zdjąć klątwę. Może przypomnę: "Weź się w garść! Okiełznaj to! Nie czujesz nic! Nic, a nic!" (co jest także dobrym komentarzem do tego całego "treningu" na zamku). Faktycznie, chodząc w kółko i myśląc tylko o okiełznaniu swojej mocy, miała wszystkich gdzieś i myślała tylko o sobie... Sam fakt że nic tylko w kółko się martwiła, pokazuje że jej zależało. To że nie wiedziała co robić, czyni z niej egoistkę?
Brak okrucieństwa, jest także w pewnym stopniu brakiem egoizmu. Kiedyś, daaaawno temu, doszedłem do stwierdzenia, że wszędzie tam, gdzie jest zło, jest i egoizm. Te dwie cechy są nierozerwalne. I mówię tutaj o źle mentalnym, a nie fizycznym i okolicznościowym (jak klęska naturalna itp.). Okrucieństwo płynie z chęci zaspokojenia swoich własnych żądz, bądź emocji przy pomocy cierpienia innych. Tak zwane "ulżenie sobie". Czy naprawdę to dla ciebie nie jest egoizm? Owszem, brak okrucieństwa nie wiąże się z braku egoizmu. Są osoby które nie są okrutne tylko dlatego, że są "miękkie". Są tchórzliwe. Boją się zrobić człowiekowi krzywdę, mimo szczerych chęci. Dlaczego Elsa nie jest okrutna? Otóż dlatego, że nie ma zamiaru nikogo krzywdzić. Martwi się O INNYCH, nie o siebie. To jest moim zdaniem postawa zupełnie przeciwna wszelkiej maści egoizmu. Tak więc brak okrucieństwa, w takim przypadku jak u Elsy, jest też brakiem egoizmu. Zaznaczam jednak, że nie chodzi mi o to, że skoro Elsa nie jest okrutna, to nie jest egoistką (chociaż i tak twierdzę że nie jest :P). Po prostu jej troska o tych, którzy nawet chcą ją skrzywdzić, pokazuje że nie myśli tylko i wyłącznie o sobie.
Jeżeli chodzi o próbę zabicia ochroniarza Szwindelkanta, to mam tylko i wyłącznie jedno usprawiedliwienie. Elsa nigdy nie zetknęła się tak naprawdę z prawdziwymi emocjami. A już a pewno nie z prawdziwym gniewem na innego człowieka, który chce jej zrobić krzywdę. Można nawet powiedzieć, że był to jej pierwszy raz. Nic dziwnego że ją poniosło. Czy to jednak ważne? Zdołała się opamiętać. Może i z pomocą Hansa, ale wielu nawet wtedy by się nie zatrzymało!
Tak, sprowadzają ją do Arendelle. Jako więźnia! Sprawa zamknięta... Naprawdę uważasz że zasłużyła na to wszystko? Na kajdany? Na loch? Przed chwilą mówiłaś że powinni normalnie porozmawiać, czy sposób w jaki zabrali Elsę, nie był szalenie radykalny? Daruj, ale tego nie usprawiedliwia nic. Czy ona kiedyś zrobiła komuś umyślnie krzywdę? Co oni, chcieli powstrzymać ją przed ucieczką? To takie metody są w porządku? Trzymanie ją siłą, pod kluczem było w porządku? A czy to by cokolwiek zmieniło? Może inaczej: Czy to cokolwiek zmieniło? Zwłaszcza że, zdaję się, bo mówił to Hans, więc mógł kłamać, chcieli ją w ogóle zabić...
Jedna z najbardziej wkurzających mnie rzeczy w tym filmie. Zazwyczaj uważam, że człowiek, jeżeli jest to zgodne z jego sumieniem, ma prawo działać poza prawem. Jak na przykład: zdjęcie z tronu tyrana. "Frozen" to był pierwszy przypadek, w którym zacząłem myśleć dokładnie na odwrót. Wtedy, gdy nazywali Elsę "wiedźmą", "potworem", wtedy gdy skuli ją w łańcuchy! To była ich królowa! Zgodnie z prawem nie mieli prawa jej tknąć! To taka moja subiektywna dygresja, nie komentuj tego :).
Owszem, Elsa zapewne nie powróciłaby do Arendelle. Lecz, czy cokolwiek się zmieniło? Czy czegokolwiek, co mogła zrobić w Arendelle, nie mogła zrobić na Lodowym Wierchu? Pomyślmy także o tej "odpowiedzialności" o której mówisz. Powiedz mi, co masz na myśli? Jaką odpowiedzialność? Mówiąc szczerze zupełnie tego nie rozumiem. Wzięcie odpowiedzialności, to w tym wypadku, ja nie wiem, przyjęcie kary. Kary za co? Za coś na co nie miała wpływu? A może zdjęcie klątwy? Próba naprawienia błędu? Problem w tym, że ona NIE MIAŁA BLADEGO POJĘCIA jak to odkręcić! ("Przywrócić... Ale jak?" Nie mów mi że jej to nie interesowało. Cały czas chciała poznać odpowiedź). A jeżeli chcesz mi mówić o próbach, to powiedz najpierw, czy miałaś kiedyś taką sytuację na kartkówce, bądź sprawdzianie z matmy, w której zadanie wydawało ci się pisane po chińsku i nie napisałaś absolutnie nic? Obawiam się że każdy tak miał. W tym wypadku tym zadaniem dla Elsy była śnieżyca. Jak inaczej można wziąć na siebie odpowiedzialność? Pomagając w tej całej katastrofie? Elsa pomagała tak, jak uważała że będzie najlepiej. "Jestem zagrożeniem dla Arendelle!". Pomagała w jedyny sposób jaki znała: uciekając. Nie widzę w tym ani trochę egoizmu. Ona po prostu nie znała innej drogi. Żadnej drogi. Chciała uciec dla mieszkańców, dla Anny. Poświęciła to co kochała, dla tych co kochała. Ostatnie zdanie opisuje całe jej życie.
Na koniec trochę się wytłumaczę. Sporo czasu zajęło mi odpisanie, oj sporo. Wybacz, że musiałaś czekać. Muszę cię jednak uprzedzić, że rozmawiasz z psychopatą. Czytanie twojej wiadomości, powodowało że się dusiłem. Musiałem zebrać w sobie siły by wreszcie odpisać. Zacząłem dyskusję, nie mogę jej zostawić. To jak przegrana. Jest to może pretensjonalne co piszę, ale to cały ja.
Wytłumaczę też ten cały numer z "Myślącym Ja" i "Czującym Ja". Otóż widzisz, gdybyśmy rozmawiali na ten temat kilka lat temu, rozmowa wyglądałaby zupełnie inaczej. Dawno czyjeś słowa tak na mnie nie oddziałały. Postanowiłem zatem stworzyć dwie "osobowości". Jedną chciałem się wykrzyczeć, by drugą spokojnie i racjonalnie się wysłowić. Razem, połączone, to nic fajnego, uwierz mi. Jeżeli doczytałaś do teraz, to zapewne zauważyłaś kilka kąśliwych uwag i agresywnych odpowiedzi. Za wszystkie serdecznie przepraszam. Obawiam się jednak że nie odpisałbym na twoją wiadomość nigdy, gdybym miał pisać tylko za "Myślącego Ja". Po prostu bym tego nie wytrzymał, prędzej czy później bym się udusił...
Po prostu nie jestem normalny. Chciałem choć trochę przybliżyć ci ten fakt. Przepraszam...