Generalnie to praprzyczyną wszystkich nieszczęść w tym filmie zdaje się być restrykcyjne prawo aborcyjne, ale tak naprawdę do główną bohaterkę najbardziej wyślizgała kobieta, czyli jej siostra
poniekąd o to. babka skacze z dachu, cudem przeżyła, a mąż jej d*pę truje, a synuś leci do Londynu xd. banda debili. kto tak się zachowuje jak ci faceci? jakaś skrajna patola
Ale nie można upraszczać, że wszystkiemu są winni "niedobrzy faceci", a kobieta występuje tu w charakterze tej uciśnionej. Dla mnie to raczej historia o tym, do czego prowadzi brak rozmowy, komunikacji i pielęgnowania bliskości przez ludzi, którzy z definicji powinni być sobie bliscy i wzajemnie się wspierać, bo są rodziną. W efekcie złe decyzje podjęte przez bohaterkę wywołują coraz gorsze skutki - ona nie ma do kogo zwrócić się z problemami, domownicy niczego nie dostrzegają, bo po prostu nikt nikim się w tej rodzinie nie interesuje, a w pewnym momencie już na wszystko za późno, bo bliskości nie da się odbudować. Nie wiadomo, kto bardziej zawinił. Ten długo pielęgnowany brak troski o bliskich prowadzi do tego, że jak słusznie piszesz, nawet w tym największym kryzysie mąż i syn nie potrafią się zachować jak faceci.
znaczy, postać męża dla mnie wyszła sztucznie, taka rola napisana pod tezę. reżyserka sobie wymyśliła, że przez cały film mąż będzie się zachowywał jak frustrat i nie dostrzegał absolutnie niczego, że jego żona jest chora. napada na bank, wyskakuje z okna, bierze kredyty, a ten nic, przychodzi i atakuje ją w szpitalu. to nieracjonalne zachowanie można wyjaśnić tylko skrajnym stanem psychicznym i umysłowym męża. a syn? rodzina dowiaduje się, że mają kosmiczny dług, matce grozi więzienie, a on sobie pakuje t-shirty do walizki bo akurat jedzie do Londynu xddddd. strasznie to durne