Mimo wszystko rozczarował. Do pewnego momentu (kiedy bohaterka znalazła się jako "dziewczyna do wszystkiego" w gronie innych muzułmanek) trzymał za gardło, chciało się wiedzieć co dalej, dramaturgicznie wszystko grało. I potem - kiedy napięcie powinno wciksac w fotel - cos siadło. Dłużyzny przeplatane dobrymi scenami (wątek siostry), ale i jakiś brak dbałości o szczegóły - np. biała bluzka i pomarańczowy sweterek wciąż te same, czyste i wyprasowane. W "LIście Schndlera" jest scena, kiedy esesman (FIennes) strzela do więźniów jakby "na śniadanie". Tutaj mamy mierzącego do mężczyzny z dzieckiem Serba. Tamta scena mnie wgniotła w kinowe krzesełko. Tutaj nie czułem nic. I myślę że to nie kwestia że u Spielberga chodziło o Polskę a u Jolie o Bośnię. To raczej kewstia filmowego wyczucia, budowania scen, dramaturgii. U Spielberga nie trzeba było tłumaczyć nic. Tutaj scena zostaje potem przez bohatera skomentowana. Po co?
Najlepszy jest Serbedzija jako serbski generał. I scena z malowaniem jego portretu. Tu się ten film "czuje". W pozostałych momentach - jakby to wszystko było daleko, za szybą. A chcielibyśmy być w środku, przeżywać miłosne emocje, strach, pragnienie zemsty. Tego brakuje. Liżemy przez szybę.