PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=30709}

Martwe zło

The Evil Dead
6,7 39 425
ocen
6,7 10 1 39425
6,6 23
oceny krytyków
Martwe zło
powrót do forum filmu Martwe zło

"Evil Dead" z lat osiemdziesiątych, to w zasadzie nie tylko zwykły horror, ale też piękne zwieńczenie historii dwóch kumpli ze szkoły, którzy marzyli o nakręceniu filmu, dzięki któremu usłyszy o nich większa publika. Bruce Campbell i Sam Raimi poznali się w szkole średniej. Już w tamtym okresie można było zauważyć ich ogromne zainteresowanie kinem, kiedy to kręcili krótkie, czysto humorystyczne filmiki, dzięki którym mogli się popisać przed swoimi znajomymi, a przede wszystkim przed dziewczynami. Przyszłe, młode gwiazdy Hollywood wiedziały, że jeśli chcą pozostać w tej branży na dłużej, w końcu muszą nakręcić coś na poważnie. Ze względu na duże zainteresowanie i tanie wykonanie, Raimi i Campbell przerzucili się na kino grozy i uzyskując niewielkie środki w postaci tysiąca sześciuset dolarów, nakręcili w 1978 roku trzydziesto minutowy horror zatytułowany "Whithing the Woods", który miał być jedynie zajawką tego, co chcą nakręcić naprawdę i sposobem na znalezienie przyszłych inwestorów, którzy sfinansowali by ich wielkie dzieło, co po części im się udało, ponieważ dzięki tej pół godzinnej produkcji, zebrali 90 tysięcy dolarów na rozpoczęcie prac nad "Martwym złem". Było to, co prawda zdecydowanie za mało, ale dzięki ich znajomym, rodzinie i ogromnemu poświęceniu w końcu udało się zebrać wystarczającą ilość kasy (375 tysięcy dolarów), aby zrealizować przyszły hit. Raimi i jego znajomi zebrali całą ekipę, niezbędną do stworzenia tej produkcji, i wyruszyli do Morristown w stanie Tennessee, gdzie to znaleźli idealne, odizolowane od świata miejsce, gdzie mogli nakręcić "Martwe zło". Nie uniknęli jednak problemów. Ekipa filmowa miała beznadziejne warunki do życia w postaci, między innymi braku prysznica, czy wszechobecnego mrozu, który z czasem zmusił ich do spalenia rekwizytów, aby mogli się ogrzać. Na planie potrafiły wybuchnąć konflikty, kilka osób zostało rannych, a, co niektórzy chorowali. Koniec w końców projekt Raimiego został ukończony i 15 października 1981 roku trafił on na światło dzienne. Sam Raimi miał prawdziwe szczęście, ponieważ jego debiut pełnometrażowy został ciepło przyjęty, zarówno przez widownię, jak i krytyków, a pozytywnie o "Evil Dead", które swoją drogą miało pierwotnie nazywać się "The Book of the Dead", wypowiedział się, także sam Stephen King, który stwierdził, że jest to jeden z jego ulubionych filmów, co trzeba przyznać, przyciągło większą uwagę ludzi.

Dziś "Martwe zło" jest szeroko rozpoznawalną produkcją, pozycją wręcz obowiązkową dla każdego fana horrorów, który chce dalej nosić te dumne miano. Nie da się ukryć, że przez te wszystkie lata, debiut Raimiego doczekał się całej rzeszy fanów, którzy po dziś dzień czczą ten tytuł, jak żaden inny. "Evil Dead" w ciągu tych czterdziestu trzech lat dorobiło się dwóch sequeli, obowiązkowego, współczesnego remaku, zeszłorocznego rebootu, całej masy komiksów, w których Ash walczy ze zgrają przeróżnych potworów, w tym też z Jasonem Voorheesem, Freddym Kruegerem, czy też Krampusem, czasem też współpracując z postaciami rzeczywistymi, choćby z samym Obamą, gier, a nawet wersji musicalowej, która, nie wiem, jak was, ale zaskoczyła mnie swoim istnieniem podczas mojego szperania w internecie na temat omawianej dziś produkcji. Wiemy, jak to jednak potrafi czasami być z filmami po latach: starzeją się! I tu rodzi się pytanie, czy "Martwe zło" w reżyserii Sama Raimiego dalej działa? Czy ten tytuł jest tak samo dobry w 2024 roku? Czy mamy tu może do czynienia z filmem, który się zwyczajnie zestarzał i dziś wypada dość kiepsko? O tym wszystkim za chwilę, ale najpierw parę słów o jego fabule.

Grupa znajomych wyrusza w ramach odpoczynku do odizolowanego od świata, małego domku znajdującego się w środku lasu. Młodzi ludzie w trakcie swojego wypoczynku uwalniają pradawne zło, które nie oszczędzi nikogo. Ash i reszta grupy musi przetrwać noc walcząc z nieznanym zagrożeniem.

Z góry muszę zaznaczyć, że jestem człowiekiem, który nigdy nie był wielkim fanem pierwszego "Martwego zła", a w pierwszej kolejności z tej serii zmierzył się z remakiem, w okolicy jego premiery. Oryginał obejrzałem po raz pierwszy, gdzieś w 2015 roku podczas Sylwestra i pamiętam, że raził mnie on wtedy strasznie swoimi efektami specjalnymi, które na tamten moment wyglądały dla mnie mega sztucznie. Z czasem jednak, nieco doceniłem ten horror, choć dalej miałem, gdzieś z tyłu głowy, że jest to najsłabszy film z tej serii, nie twierdząc oczywiście, że jest zły. Ostatnio, specjalnie do tej recenzji, ponownie zmierzyłem się z klasycznym obrazem Sama Raimiego, nawet dwa razy i... jeszcze bardziej go polubiłem! Co prawda, nadal nie zostałem wielkim fanem świata Asha, ale jest już ku temu bliżej, niż po poprzedniej powtórce. Obecnie nie stwierdzę, na którym miejscu bym go tu postawił, bo ledwo pamiętam późniejsze odsłony, ale na ten moment stawiam go wyżej, niż sam serial, który swoją drogą, nie potrafił mnie wkręcić i niżej, niż ostatni reboot, będący zaskakująco udany. W porządku, co jest zatem największym atutem wersji z 1981 roku? Ja tu postawię na świetnie utrzymane tempo akcji, bo umówmy się, na tym filmie ciężko jest się nudzić. Praktycznie przez większość seansu coś się dzieje i w zasadzie już w pierwszej scenie otwierającej widzimy, że z okolicą, do której zmierzają nasi bohaterowie, jest coś nie tak, a z każdą chwilą będzie tylko gorzej. Inna, naprawdę ważna zaleta, to sam klimat. Tu raczej nikogo nie zaskoczę, ale stara, zniszczona chatka otoczona mgłą pośrodku lasu wypada bardzo nastrojowo, a dzięki scenom ukazującym nam demony obserwujące nowych mieszkańców domostwa, będące swoją drogą świetne same w sobie, czuć w każdej chwili osaczenie bohaterów, ich sytuację bez wyjścia, dodając do tego fragment ze zniszczonym mostem, czy też szybki powrót Scotty'ego z próby wydostania się na zewnątrz zakończony klęską i brutalnym potraktowaniem go przez siły nieczyste. Równie dobrze wypada praca kamery. Ten film jest wręcz wypełniony genialnymi kadrami i nie ważne, czy wymienię tu zbliżenia na bohaterów, dom, czy ujęcia z perspektywy "zła", wszystkie są pomysłowe i wyglądają świetnie. Na uwagę zasługuje też muzyka, często będąca dość specyficzna, ale rewelacyjnie wpasowuje się w nastrój panujący w "Martwym źle". Bardzo też podobał mi się sposób, w jaki Raimi przedstawił demony i opętane przez nich ofiary, wyglądem przypominające zombie z klasycznych horrorów, zachowaniem dość nietypowe, potrafiące zagrać na ludzkiej psychice, ale też będące w stanie urządzić sobie krwawą jatkę, mające przy tym wszystkim, coś, co rzadko zdarza się w tego typu produkcjach... charakter. Skoro już była mowa o krwawej jatce, to zdecydowanie warto też wspomnieć o samym gore, którego tu nie zabrakło. Te wszystkie brutalne sekwencje, mimo czasami dość przestarzałych efektów, głównie mówię tu o technice poklatkowej, potrafią dostarczyć, naprawdę dobrej zabawy ludziom kochającym sceny gore, takim jak ja. Pochwalić jedynkę trzeba też za liczne momenty trzymające w napięciu, fabułę, która mimo, że prosta, to potrafi zaskoczyć widza, a także za utrzymanie największej grozy i powagi z całej klasycznej trylogii, co trzeba przyznać, wypada dość ciekawie po tych wszystkich latach, jak obejrzy się część drugą, trzecią lub sam serial. Ulubiona scena? Mógłbym tu wymienić moment z opętaną Lindą śpiewającą dziecięcą rymowankę, takim cieniutkim, specyficznym głosikiem, przy tym śmiejąc się, co mocno drażniło pozostałych przy życiu dwójkę bohaterów, króciutki fragment z przenoszącą się zarazą po nodze dziewczyny Asha, czy ten kontrowersyjny atak na Cheryl w środku lasu, gdzie to roślinki pokazują swoją drugą, ciemniejszą stronę. Ja jednak postawię tu na scenę grania w karty, gdzie to nasi bohaterowie, aby rozluźnić nieco atmosferę, bawią się w odgadywanie kart, nieco przy tym oszukując, aż do momentu, kiedy objawia się im pierwszy demon poprzez odgadywanie całej talii, kończąc swoją kwestię na licznych groźbach. Myślę, że gdybym oglądał "Evil Dead" po raz pierwszy i szczególnie będąc dzieckiem, mogła by mnie ona mocno zszokować, a przy tym, może i wystraszyć.

I tak dochodzimy do momentu, w którym zaryzykuję całym swoim życiem, karierą recenzenta, a przede wszystkim szacunkiem moich czytelników, ponieważ nadszedł czas na wymienienie wad "Martwego zła"! Zacznijmy, więc od samych bohaterów, bo ten element wypada tu zwyczajnie najsłabiej. Nie było tu, ani jednej osoby, którą szczerze polubiłem. Wszyscy byli mi obojętni, neutralni. Tak, nawet ten słynny Ash jest w pierwszej części taki... nijaki, choć muszę przyznać, że jemu było najbliżej do uzyskania mojej sympatii, bo w końcu jest tu robiony na tego dobrego, nie posiadającego szczególnie negatywnych cech, niewinnego, dbającego o swoich przyjaciół kolesia, który dostał też, swoją drogą najwięcej czasu antenowego z całej piątki, a, co za tym idzie, został najlepiej, aczkolwiek i tak przeciętnie napisany. Scotty był drugi do zdobycia jej, głównie ze względu na szybkie działanie, miejscami racjonalne myślenie i bycie w zasadzie taką odwrotnością Asha, ale w pewnym momencie zacząłem go trochę nie lubić, chyba za ten kompletny brak lojalności wobec swoich kumpli. Co do dziewczyn, to... tu naprawdę nie mam, co się rozpisywać. To trzy, kompletnie jednowymiarowe postacie, które po prostu są i odgrywają tu rolę tego klasycznego i łatwego, armatniego mięsa do zabicia. Można by też było napisać nieco więcej na temat głupoty postaci, ale pomińmy rozpisywanie się na ten temat, bo to już klasyka kina, plus jest to teoretycznie nieco potrzebne do przyspieszenia akcji. Żeby jednak nie było, uważam, że aktorzy całkiem nieźle sobie poradzili, szczególnie młodziutki Bruce Campbell, który w końcu też był niesamowicie zaangażowany w produkcję tego filmu i prawdopodobnie, gdyby dostali dużo lepiej napisanych przez Raimiego bohaterów, mogliby wykreować świetne postacie, co pokazał w przyszłości główny aktor. W przypadku tego horroru, można się też przyczepić do nieco przestarzałych efektów praktycznych w pojedynczych scenach, do małych błędów po stronie technicznej, które czasami bardzo łatwo jest zauważyć, no i do faktu, że po tych wszystkich latach może on niezamierzenie śmieszyć współczesnego widza, co jednak, dla niektórych może być niewybaczalnym minusem, na szczęście nie dla mnie. To tyle.

Po tym, jak wielcy fani "Martwego zła" odłożyli widły, a ich pochodnie się wypaliły, nadszedł w końcu czas na podsumowanie! "Evil Dead" to przyzwoity klasyk, który po dziś dzień broni się wieloma aspektami. Ma on swoje wady, ale nie na tyle ciężkie, żeby nie móc czerpać radości z oglądania go. Z każdym rokiem, co raz bardziej doceniam ten tytuł i kto wie, może w dalekiej, ale to bardzo dalekiej przyszłości dołączę do tego elitarnego grona fanów Asha i świata wykreowanego przez Sama Raimiego i sam zacznę bronić tego filmu ilekroć ktoś spróbuje go ocenić, pod jakimś względem negatywnie. Dziś otrzymuje on ode mnie... mocne 7/10!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones