Jak się tak zastanawiam nad dotychczasową pracą Adama Drivera, to w sumie jest najzwyczajniej słabym technicznie aktorem w swojej lidze, a popularność zawdzięcza tylko swojej nietypowej aparycji i tenorowi.
Co do filmu, to: Kubrick w budżetowym Blade Runnerze, postacie w stylu Igrzysk Śmierci, trochę teatr starożytny, trochę decopunk, trochę AI, trochę Illuminati, a w tle nieme echo neo-noir. Brakuje w zasadzie tylko odniesień do Biblii, aczkolwiek ciężko było tak wnikliwie oglądać to coś.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Megalopolis to zlepek niewykorzystanych przebłysków Coppoli, ale takich z różnych okresów jego twórczości. Jak list do okupu wycięty z różnych gazet. Co mogło pójść nie tak w tym worku estetycznego chaosu? Obawiam się, że wszystko. Tylko ktoś urodzony przed wojną mógł zrobić żółty film sci-fi, a następnie dać w nim ludzi na wrotkach i papierowe gazety.
Miało być o wyjściu z barier społecznych, konflikcie między konserwatyzmem a postępem, między korzyściami, a wizją czegoś dobrego. Niestety, wyszła z tego tylko żółta sraczka. Złota Malina za reżyserię bardzo dobrze podkreśla tę tonację.