Francis Ford Coppola, legenda kina, to twórca, który na przestrzeni dekad na trwałe zapisał się w historii filmografii swoimi arcydziełami. Jak jednak w przypadku każdego dzieła artystycznego, filmy jego autorstwa bywają oceniane przez pryzmat gustu i oczekiwań widzów. "Megalopolis" to projekt wyjątkowy, rozwijany przez dekady.
Film ten miał być czymś więcej niż zwykłą opowieścią – ambitną próbą stworzenia epickiej narracji, eksplorującej temat utopii, konfliktu między tradycją a postępem, między starym a nowym. Coppola starał się uchwycić coś uniwersalnego, niemal filozoficznego. Niestety, efekt końcowy sprawia wrażenie nieuporządkowanego chaosu zamiast spójnej wizji.
Efekty specjalne pozostawiają wiele do życzenia. W erze, w której efekty wizualne stanowią często centralny punkt spektakularnych produkcji, niedopracowanie tego aspektu jest szczególnie rażące. Widoczność green/screena oraz pewna sztuczność sprawiają wrażenie, że wizualna warstwa filmu nie dorosła do jego ambicji.
Coppola, mimo swojej pozycji jako reżysera, narzucił styl, który w tym przypadku okazał się nieczytelny i przestarzały. Nawet najlepsi aktorzy nie byli w stanie wynieść postaci na wyższy poziom, a brak spójności w grze aktorskiej tylko pogłębia wrażenie niedopracowania.
„Megalopolis” miał być epickim arcydziełem, owocem dekad pracy i pasji, jednak ostatecznie stał się jedynie kosztownym eksperymentem pozbawionym klarownej wizji. Choć nie każdy film musi zdobywać serca masowej widowni, powinien przynajmniej zachwycać jakością i starannością wykonania. Niestety, w tym przypadku ambicje znacznie przerosły rzeczywiste możliwości twórców, a seans zamiast fascynacji przyniósł mi jedynie znużenie.