Cudaczny film. Niezrozumiały, pół-magiczny świat, o niepojętej, ale nie intrygującej fizyce, niedookreślonym kształcie, miejscu w czasie i przestrzeni. Fabuła toczy się wokół upadku i rozwoju, emocji i bezduszności, betonu i jakiejś substancji, która wygląda jak bulgocząca pulpo-grzybnio-serpentyna, bierze się niewiadomo skąd i jest wszystkim - lekiem, budulcem, wystrojem wnętrz, miłością, czasem i sensem życia.
Postaci też niedoopisane, większość zagrana drętwo, jakby na siłę. Ich roli i miejsca w świecie musimy się domyślać, choć są też sztampowe i przewidywalne. Stary bankier trzęsący światem i jego potomek klaun, który nagle chce przejąć świat i zostaje głównym antagonistą. Jest i konserwatywny burmistrz. I jego córka , która zakochuje się w wielkim wizjonerze, którego burmistrz nie lubi. I wielki wizjoner, którego wizje ciężko pojąć. I średnio urocza panna dziennikarka, która też chce zdobyć świat (chyba...) brzydkimi metodami.
I parady są, i wiece, i strajki. I przemowy, które nie porwałyby nawet przekupionego klakiera.
Film misz-masz. Miało być ciekawie, wyszedł bezładny, nudny sen reżysera. Coś o polityce, coś o emocjach, o miłości, przeszłość i przyszłości. Dialogi raz skrajnie płytkie i przewidywalne, żeby po chwili przejść w przeintelektualizowany bełkot. Wszystko dezorientujące, nieposkładane, ni to sen ni jawa, trochę teledysku, trochę dyskoteki, trochę filozofii, trochę pięknych krajobrazów.
Wszystko po to żeby zakończyć aż zaskakująco płytką puentą rodem z filmów dla dzieci, czyli płaczącym bobaskiem, podaniem ręki i przesłaniem "budujcie piękny świat ".
Nie wiem co było w głowie reżysera. Pierwsza opcja jest taka, że jestem na to po prostu za głupi. A druga taka, że on albo sam nie wiedział, albo podał to w tak zawirowany sposób, że mało kto zrozumie i większość nie będzie mogła się doczekać końca.
Ludzie wychodzili z kina i nie dziwilem im się. Miałem podobną chęć, myśląc o tym, że mógłbym wcześniej pójść spać. Ale dosiedziałem wytrwale i nie polecam.
A ja uważam, że jest bardzo dobry. Nie jest to kino dla każdego, próg wejścia jest tu jednak wyższy niż w popularnych produkcjach. Nie dostajemy tutaj przetworzonego obrazu z odpowiedziami na tacy - niemniej, na pewno warto... Duża dawka kiczu w połączeniu z odniesieniami do historii, polityki czy popkultury prowadzi do zadania sobie wielu pytań natury filozoficznej. Wydaje mi się, że sam Coppola chciał nam przekazać dużo swoich życiowych przemyśleń, ale jakich? Na to już warto sobie odpowiedzieć samemu po seansie. Swoją drogą jest to też swego rodzaju pstryczek w nos dla Hollywood.
Poproszę o przykład "pytania natury filozoficznej", które sobie zadałeś po obejrzeniu tego filmu. Chyba że było to filozoficzne pytanie, czemu ludzie marnują swoje krótkie życie na oglądanie długich głupich filmów. Ja też zmarnowałem i też się potem nad tym zastanawiałem.
Opisanie tego filmu jako nieitrygujący jest dla mnie w punkt! Brakowało mi tego określenia, żeby zdefiniować jak czuję się po seansie.
Film mnie nie zmęczył, jak niektóre "wizjonerskie" monumenty, do sposobu gry aktorów pod koniec już nawet się przyzwyczaiłam, ale po zakończeniu moja reakcja była najbliższa wzruszeniu ramionami.
Coppoli pękła kicha na stare lata. Film tak pod każdym względem nieudany, że aż uroczy. Chciał mieć Francis na ukoronowanie pięknej kariery swoje Metropolis, a wyszło coś bliżej The Room XD